Выбрать главу

– Nienawidzę wampirów – wyjęczałam, rzucając się na łóżko. – Wstrętni, paskudni, podli, zakłamani krwiopijcy. Czy naprawdę było tak trudno uczciwie ze mną porozmawiać? Niech by się udławił tym swoim głupim kamieniem…

– Masz zamiar zwrócić mu diament? – przestraszyła się Welka.

– Za nic – niewyraźnie burknęłam w poduszkę. – Czegoś tak głupiego się ode mnie nie doczeka!

LIST OD KURIERA

Szanowny Ksanie!

Spieszę zawiadomić Pana, że anomalia zauważona w okolicach wsi Kosuty Dolne samoistnie zniknęła, nie zostawiając śladów. Podjąłem próby wyjaśnienia przyczyn tego niezrozumiałego fenomenu, ale na razie bezskuteczne. Wszystkie oznaki wskazują na to, że w podziemiach wałdaków nastąpił wybuch gazu kopalnianego, czyli metanu, tworząc gigantyczny krater o głębokości co najmniej 100 łokci i średnicy 500-600 łokci. Rzucany tam czar rozwiał się tak samo nieoczekiwanie jak się pojawił. Ocalali wałdacy niewielkimi grupami porzucają miejsce katastrofy, unikając kontaktów z miejscowymi.

Zanotowałem ważny szczegół – tuż przed zawałem zauważyłem gigantyczny wyrzut energii magicznej, wydanej, sądząc ze śladów, na teleportację przestrzenną. Nie chciałbym poznać bliżej maga, zdolnego do czegoś takiego.

Proszę przekazać swojej uczennicy, pannie Rednej, że jej „prezent” wrócił do mnie po dwóch tygodniach nieobecności i na dobre zadomowił się w obejściu. Zachowuje się dobrze, służy porządnie, nabrał tylko zwyczaju ganiania kur, ale niech mu będzie. I tak się dobrze nie niosły.

Na marginesie – chodzę słuchy, że na Kozich Skoczuszkach pojawił się duch. Ma postać białej kobyłki, która jakoby skacze po grzęzawisku jako po suchym gruncie, z oczu strzela płomieniami, a z jej nozdrzy leci dym (akurat to w tak zimną pogodę nieszczególnie mnie dziwi), i próbuje ugryźć albo kopnąć napotkanych podróżników. Przesądni wieśniacy składają jej ofiary z chleba i ziarna, które przyjmuje chętnie – duch duchem, ale z darmowego wiktu nie rezygnuje. Kuźma cięgle grozi, że ją złapie, ale zawsze ma ważniejsze rzeczy do roboty – albo ślęczy nad książkami, albo dach chałupy przecieka i trzeba naprawić, albo deszcz pada. Zdolny chłopak, ale jednak zbytnio ostrożny.

PS. Na Pańską propozycję objęcia kierownictwa Katedry Zielarstwa i Znachorstwa kolejny już raz odpowiadam kategoryczną odmową. To nie na moje zdrowie – na graby się wspinać.

Po raz pierwszy od siedemdziesięciu czterech lat krąg był zamknięty.

Arr'akktur tor Ordwist Szeonell westchnął głęboko, otworzył oczy i podniósł się z kamiennego łoża. Z braku przyzwyczajenia czuł dreszcze. Starszy z szacunkiem podał mu płaszcz. Arr'akktur podziękował krótko i narzucił go na nagie ramiona. Dotknął lewej piersi i w zamyśleniu roztarł między palcami grudkę skrzepłej krwi.

Od niedawnych wydarzeń ołtarz wywoływał we władcy lekki wstręt. Zostawił resztę uczestników ceremonii w jaskini i możliwie szybko wyszedł z powrotem na światło słoneczne.

Zielarka czekała na swojego władcę, siedząc na obrośniętym bluszczem kamieniu.

– Udało się?

– Tak.

– Dzięki bogom!

– A nie chcesz przypadkiem uhonorować bohatera, który odzyskał kamień? – zażartował Arr'akktur, siadając obok. Kella żartobliwie rozczochrała jego włosy – poufałość, dostępna tylko dla niej.

– Nie, nie chcę. I tak już zbyt wysoko zadzierasz nos, chłopcze. Opowiedz mi lepiej o swoich przygodach.

– A co tam opowiadać? – Arr'akktur machinalnie przeciągnął ręką po piersi, z której dawno już zmyły się czarne runy. – Miałem szczęście i tyle. Trafił mi się nekromanta nawet nie głupi… a kompletny idiota!

***