Rozdział 15
Niezdecydowanie pokręciłam się dokoła Domu Narad. Żadne dźwięki stamtąd nie dolatywały, kolejka znikła i po długich wątpliwościach jednak zaryzykowałam otwarcie drzwi i zajrzenie do środka. Majestatyczna biała szata nadawała Lenowi podobieństwo do marmurowego posągu bogini sprawiedliwości, przed budynkiem więzienia w Starminie. Zmęczony władca siedział na wysokim fotelu z aksamitnym obiciem, zakrywszy dłońmi twarz. Słysząc stuknięcie drzwi, poruszył się i na mój widok westchnął z ulgą.
– A ty czego chcesz?
– Znaczy, jeśli jesteś bardzo zajęty… – zaczęłam się wycofywać, ale wampir wcale nie zamierzał mnie wyganiać.
– Chyba nieduża przerwa mi nie zaszkodzi. Został tam jeszcze ktoś?
Na wszelki wypadek wyjrzałam za drzwi.
Nie. Pewnie deszcz ich rozgonił.
– Dzięki bogom! – Len zamknął oczy i bezsilnie opadł na oparcie fotela, krzyżując ręce na piersiach. Zamknęłam drzwi, podeszłam i po prostu usiadłam na szerokim podłokietniku.
– Czego oni wszyscy od ciebie chcieli? -Sprawiedliwości – ze smętną powagą oznajmił wampir. – Wyniesienia prawych i wykrycia winnych… Niesamowicie ważnych decyzji w sprawach dotyczących kradzionej rzepy oraz pobicia wałkiem niewiernego męża…
– Znaczy, jesteś tu czymś w rodzaju sędziego grodzkiego? – domyśliłam się. I tyle? Wampiry mają jakieś dziwne wymagania względem władcy. U nas, w Starminie, takich sędziów jest jak pcheł na kundlu, ale jakoś nie cieszą się miłością ludu, ponieważ uważają, że waga w rękach bogini sprawiedliwości przeznaczona jest do porównywania dobrowolnych darów od oskarżonego i oskarżyciela.
Rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi.
– Proszę – bez nadziei w głosie westchnął władca, przyjmując bardziej dostojną pozycję.
W drzwiach, wściekle przepychając się ze sobą, utknęły dwie wampirzyce. Były zbyt zawstydzone, by kłócić się przy władcy i wyrażały wzajemną niechęć głośnym sapaniem i pochmurnymi spojrzeniami. Zauważalne pchnięcie w plecy pomogło im się znaleźć w Domu Narad równocześnie i zobaczyłam rudy krowi pysk, który z ciekawością badał urządzenie pokoju. Po namyśle krowa poruszyła uchem, zwróciła na Lena zakochane spojrzenie brązowych oczu i cichutko zamuczała.
– Witaj, władco – głosy oskarżycielki i oskarżonej zlały się w jeden.
“Mam sobie pójść?" – pokazałam spojrzeniem drzwi. Len pokręcił głową, ukradkiem dając mi kuksańca w bok. Opamiętałam się i zeskoczyłam z podłokietnika.
Ot, co znaczy wychowanie arystokratyczne! Radość ze spotkania z krową, którą promieniował, mogła równać się tylko z radością byka. Popieściwszy spojrzeniem zwierzę, Len odwrócił się w kierunku petentek. Prawie namacalnie tchnęło od niego królewskim dostojeństwem, przenikliwym współczuciem i nieskończoną miłością do poddanych. Zachwycone wampirzyce ucichły. Ja śmiałam się w kułak, przypominając sobie wyraz monarszego oblicza, gdy zapukano do drzwi.
– Podejdźcie bliżej – dźwięcznie rozkazał Len, obciągając płaszcz.
Wampirzyce zrobiły kilka nieśmiałych kroków do przodu. Krowa nie została w tyle.
– Co sprowadziło was przed mój sprawiedliwy sąd, szanowne oskarżycielki? – z ojcowską troską w głosie zapytał władca, ostrożnie obserwując nieco uniesiony do góry krowi ogon.
“Szanowne" zaczęły mówić, a potem wykłócać się na dwa głosy.
– Po kolei, po kolei. – Władca zmarszczył brwi. Wampirzyce nie miały nic przeciwko mówieniu po kolei, ale każda chciała wypowiedzieć się jako pierwsza.
– Stop, może zaczniemy od pani. – Len losowo skinął w kierunku jednej z kobiet.
– Krowa mi tego, znikła – po krótkiej nieśmiałej pauzie zaczęła tamta. – Dobra krowa, dojna, ruda.
Dowód rzeczowy zamuczał.
– Nie ma jej przez miesiąc, drugi, trzeci. A dziś rano przyprowadza moją Gwiazdkę do sąsiedzkiego buhaja ta…
Cenzuralnego określenia na “tę" oskarżycielka nie znalazła.
– To na pewno pani krowa? – sprecyzował Len.
– Na krzyż się klnę!
Krzyż w kontekście wampirów mnie rozbawił.
– Muuuu! – zgodziła się krowa.
– Wierzę – powiedział Len po namyśle. – Druga wersja?
Oskarżona z gotowością przechwyciła pałeczkę.
– Idę sobie jakoś lasem, słyszę – krowa muczy. Tak smętnie muczy, jakby wołała pomocy. To idę w jej stronę. Patrzę – biedaczka spadła do parowu, stoi po brzuch w błocie, już tak osłabła, że nawet wyjść nie próbuje. Ile się namęczyłam, zanim ją wyciągnęłam, a potem przez dwa tygodnie się nią opiekowałam, ani nocy nie spałam… Umarła ona dla poprzedniej właścicielki, leniwej gapy – ta nawet nie próbowała szukać, a jak zauważyła przez płot sąsiada, to się zaczęła drzeć, że niby ratunku, złodziejka!
Krowa zamuczała dokładnie tak samo chętnie, błagając władcę, by możliwie najszybciej podjął decyzję odnośnie prawa własności i puścił biedne zwierzę na wieczorny udój.
– Dokładnie tak było – oświadczył Len.
– Ale kto ona niby jest, jak nie złodziejka? – nie poddawała się oskarżycielka. – Porządna wampirzyca zanim zamknie kurczaka-przybłędę w swoim kurniku, najpierw spyta każdej gospodyni w okolicy. A tu, kto by to słyszał – dojną krowę uprowadziła z podwórka!
– Trzeba było lepiej inwentarza pilnować! Kłótnia rozpoczęła się od nowa. “Inwentarz" smętnie śledził wydarzenia.
– Cicho, szanowne panie, cicho! – zaprotestował Len.
– Szkoda ją ubić, młoda jeszcze, nieźle się doi – pożaliła się oskarżycielka.
Len zauważalnie się zawstydził, porzucając pomysł mechanicznego podziału krowy.
– Słuchajcie, a czy byk, tego… zdążył? – spytałam nieoczekiwanie dla samej siebie.
Krowa się zaczerwieniła.
– Chyba tak – niepewnie odpowiedziała pierwsza właścicielka.
– Znaczy, ona jest cielna? – kontynuowałam, nabierając wiatru w żagle. – To niech oskarżycielka zabiera należącą do niej krowę, a gdy urodzi się cielak – odda go oskarżonej. Jako nagrodę za uratowanie krowiego życia.
Twarze i pyski zebranych rozjaśniły się i z nadzieją zwróciły w kierunku Lena.
– Niech tak się stanie – bez wahania zgodził się władca.
Krowa radośnie sobie ulżyła. Nastąpiła pantomima, która wzbudziła mój niewysłowiony zachwyt. Po wniesieniu swojego możliwego udziału krowa odwróciła się z godnością i porzuciła miejsce wydarzeń.
Nieznacznie ściemniałe oczy władcy spowodowały, że wampirzyce rozwinęły aktywną działalność służącą usunięciu problemu. Len milczał taktownie, co powodowało zwiększenie wiszącego w powietrzu napięcia. Po Domu Narad pełzł słodkawy zapaszek, tak bardzo miły chłopskiemu sercu.
– Chciałabym z waszą wysokością pomówić… Na osobności – zlitowałam się.
– O… tak, oczywiście! – poruszył się Len
Na wyścigi rzuciliśmy się ku wyjściu z Domu, zostawiwszy otwarte drzwi.
– Wspaniale – mruknęłam, zachłannie połykając świeże powietrze. – Widziałam sędziów grodzkich biorących łapówki w pieniądzach, produktach i naturze, ale chyba jeszcze nikt nie płacił nawozem!
Len w jednej chwili pozbył się surowego oblicza decydującego o ludzkich losach władcy i uśmiechnął się zaraźliwie, jak chłopak.
– A nieźle ci się udało. Nie chcesz parę dni popracować jako moja doradczyni?
– Za żadne skarby. – Machnęłam na niego ręką. – Żeby potem przez tydzień cierpieć z powodu bezsenności, próbując dojść, czy słusznie doradziłam? Mam nadzieję, że nie skłamały w sprawie krowy – może ukradły komuś trzeciemu, a teraz nie wiedzą, komu się więcej należy -temu, kto odwiązywał sznurek, czy temu, kto stał na czatach?