Na dworzu wiał silny wiatr i zawodził przejmująco, ściany trzeszczały. Marii wydawało się, że słyszy jęki dusz i powarkiwanie dzikich zwierząt. Coś drapało w ścianę, a w śniegu rozległo się człapanie. Wydawało się, ze ktoś lub coś usiłuje dostać się do środka. Dziewczyna blada ze strachu przysunęła się bliżej Endrego. Jego powaga dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Magnus był inny, zbyt skory do żartów.
– Dobrze by było, gdyby wasza wysokość pozwoliła, bym trzymał ją za rękę – powiedział Endre. – Bo wtedy będę miał pewność, że to ty, pani, siedzisz obok, a nie jakaś huldra.
– A mnie się wydaje, że byłoby jeszcze lepiej, gdybyś objął mnie ramieniem – odrzekła Maria. – Bo nie ukrywam, że się strasznie boję.
Jak dobrze było poczuć silne ramię Endrego. Na niego zawsze można liczyć, pomyślała i westchnęła, patrząc w stronę Magnusa.
Magnus zaś odwrócił głowę i rzekł:
– Mario, jutro wczesnym rankiem odjeżdżamy. Nie możemy zostać dłużej i narażać gospodarzy. Niestety, nadal jesteśmy pozbawionymi praw banitami.
– Czy nie mogłabym pojechać z wami?
– Nie, najdroższa. Ale kiedy tylko uda nam się przygotować podróż do Brandenburgii, wrócimy tu i cię zabierzemy.
Maria zaszlochała cichutko, ale nie oponowała.
Naraz potężne uderzenie wichury wstrząsnęło chatą, śnieg zacinał mocno. Maria przysunęła się jeszcze bliżej Endrego.
– Powiedz, co to za istoty wędrują tej nocy wokół chaty? I dlaczego właśnie dziś?
– Bo to święta noc, noc przesilenia, kiedy wszystko, co jest częścią natury, ma równe prawo poruszania się po ziemi. Dlatego człowiek musi się strzec złych mocy, uwolnionych z uwięzi: gnomów, wilkołaków, ludzi przemienionych w niedźwiedzi. Wodnik wyłania się ze stawu i przytyka swą ociekającą twarz do okna. Z głębi lasów wychodzą trolle. W stodole gospodarują gnomy. Duchy próbują przeniknąć przez komin. Umarli odprawiają w kościele mszę o północy, a w morskiej toni zawodzą topielcy. Biada człowiekowi, który tej nocy znajdzie się bez dachu nad głową!
I jakby na potwierdzenie jego słów rozległo się głuche uderzenie o ścianę. Maria skuliła się i ukryła twarz na piersi przyjaciela.
On nie pachnie jak Lucia, pomyślała. Bije od niego całkiem obca woń, ale jakże miła. Zaskoczona uświadomiła sobie, że z lubością chłonie zapach mężczyzny.
Odwróciła wzrok w stronę drzemiącego Magnusa. Chyba dorastam, pomyślała niechętnie, bo już nie wystarcza mi patrzenie mu w oczy. Muszę w końcu przyznać sama przed sobą, że kocham go jak dorosła, no, prawie dorosła kobieta. A to stanowi znacznie poważniejsze wyzwanie. On też nie jest już chłopcem. To mężczyzna, tak jak Endre. I nagle wszystko wydało jej się niezmiernie skomplikowane. Może to i dobrze, że jutro wyjeżdżają?
Posłała Endremu nieśmiały uśmiech i ułożyła się na sienniku. Póki nie zasnęła, trzymał ją mocno za rękę. Bardzo ją to uspokajało.
ROZDZIAŁ V
Nadeszła wiosna, potem lato i Maria zaczęła się trochę niepokoić, bowiem jej przyjaciele nie dawali znaku życia, odkąd wyjechali wczesnym rankiem w Boże Narodzenie. A przecież nie mogę ukrywać się tu w nieskończoność, myślała, choć właściwie wszystko układa się jak najlepiej.
Zbliżała się kolejna jesień. Maria skończyła osiemnaście lat i jej uroda lśniła już pełnym blaskiem. Nosiła takie samo ubranie jak inne kobiety; płócienną koszulę z szerokimi rękawami i obszerną spódnicę ściąganą w talii, ale jej czarne włosy, ciemna cera i oczy wyróżniały ją spośród jasnowłosych i niebieskookich dziewcząt z doliny.
Zaczęli się kręcić koło niej adoratorzy, ale Guri pod tym względem była bardzo surowa i strzegła swej wysoko urodzonej podopiecznej jak orlica piskląt, za co Maria była jej wdzięczna. Myślała wszak tylko o Magnusie, choć zaczynała tracić nadzieję, że kiedykolwiek po nią wróci…
Ale którejś nocy Marię obudziły przyciszone głosy w sąsiedniej izbie. Ostrożnie, by nie zbudzić śpiących w tym samym łóżku dziewcząt, uniosła się na łokciach. Z wrażenia serce zabiło jej mocniej.
Przez uchylone drzwi do alkierza wpadła smuga światła i księżniczka zobaczyła przemykającą ku niej na palcach Guri.
W jednej chwili była na nogach.
– Przyjechali? – wykrzyknęła.
– Tak, ubierz się ciepło! Musicie wyjechać dziś w nocy.
– Tak szybko, dlaczego?
– Ludzie von Litzena przeszukują wszystkie chaty w Valdres – szepnęła Guri. – Podobno jutro lensman ma się zjawić u nas. Tymczasem panicz Magnus zaplanował ucieczkę na południe i wszystko jest już gotowe do drogi. Przybył z opóźnieniem, bo musiał omijać oddziały knechtów strzegących traktów. Musicie się więc spieszyć, bo czas nagli.
– Jak wyglądam, Guri? – spytała nerwowo, ubierając się w pośpiechu.
Guri poprawiła czarne włosy dziewczyny. Rozumiała, że Marii bardzo zależy, by wywrzeć jak najlepsze wrażenie na Magnusie.
– Jesteś piękna – uspokoiła ją i obie wyszły do sąsiedniej izby.
W chybotliwym płomyku lampy oliwnej Magnus sprawiał wrażenie wychudzonego i bardzo zmęczonego. Mój ty ukochany, pomyślała Maria. Musiało ci być ciężko ostatnimi czasy! Młodzieniec jednak, gdy tylko ujrzał dziewczynę, rozpromienił się, a w jego wzroku pojawił się błysk uznania.
W drugim końcu izby rozległo się głębokie westchnienie, ale księżniczka nie mogła oderwać oczu od Magnusa. Z trudem kryła podziw, choć w myślach upominała samą siebie, że nie powinna zdradzać się ze swymi uczuciami.
– Jesteś gotowa? – spytał Magnus krótko, trochę zakłopotany, bowiem zupełnie nie wiedział, jak ma traktować tę młodą damę z wyższych sfer, która nagłe wydała mu się dorosła.
– Tak. Właściwie już od wiosny wszystko mam przygotowane – odrzekła i poszukała spojrzeniem Endrego.
Zmienił się od ich ostatniego spotkania, rozrósł się w ramionach i zmężniał. Wyglądał znacznie poważniej od butnego i nierozważnego Magnusa, którego z pewnością chronił i wspomagał na wszelkie sposoby. Jego obecność podziałała na Marię uspokajająco. Nie potrzebowali słów, by się zrozumieć. Ich uśmiechy wyrażały oddanie i szczerą przyjaźń, jaką od dawna do siebie żywili, a z ich oczu promieniowała radość ze spotkania.
Jeszcze prawie godzina upłynęła, nim wyruszyli, bo mimo nocnej pory poczęstowano ich sutym posiłkiem. Otrzymali też jedzenie na drogę. Ale w końcu nadeszła pora rozstania.
Umówili się wcześniej z gospodarzami, że położą część ubrań Marii na brzegu jeziora, by zasugerować, iż dziewczyna rzuciła się w toń z powodu jakiejś dramatycznej historii. Chodziło o to, by oszczędzić rodzinie Guri kłopotów, kiedy przybędzie lensman.
Maria wręczyła gospodarzowi resztę swych kamieni szlachetnych, ale on odmówił z dumą:
– Tu, w Valdres, nie przyjmujemy zapłaty od ludzi, którzy znaleźli się w potrzebie.
– Nie traktuję tego jako zapłaty, raczej jako skromne podziękowanie dla przyjaciół, których pokochałam. Przyjmijcie te klejnoty od księżniczki brandenburskiej na pamiątkę. Wiem lepiej niż ktokolwiek, jak bardzo się wam przydadzą.
Gospodarz uśmiechnął się, słysząc te słowa, i mruknąwszy: „Niech Bóg cię błogosławi, księżniczko”, przyjął dar. W jednej chwili stał się najbogatszym chłopem w okolicy.
Nie odważyli się pojechać drogą wzdłuż Slidrefjorden. Postanowili przedostać się przez zachodni masyw górski do Vang. Gdy zbudził się dzień, byli już wysoko w górach i kierowali się w stronę Lærdal, gdzie czekał statek Hanzy wychodzący w rejs na południe. Uciekinierzy zamierzali udawać myśliwych dostarczających skóry i inne surowce rzemieślnikom i mieszkańcom miast. Endre siedział na wozie, załadowanym po brzegi rozmaitymi błamami, i powoził swym poczciwym gniadoszem. Maria prawie cały czas leżała na miękkich futrach i oszczędzała siły na długą podróż.