Выбрать главу

Maria popatrzyła ze współczuciem na żałosną podstarzałą damę leżącą na sąsiedniej koi.

– Źle się pani czuje? – spytała przyjaźnie, a w odpowiedzi usłyszała jęk, który wyrażał zapewne wdzięczność za zainteresowanie.

– Co jest! – upomniała ją ostro hrabina. – Nie ściągnęłam cię tu po to, byś obsługiwała te zwłoki! Masz pojęcie o czesaniu? A także o malowaniu, no i o tym, jak należy ubierać damę?

– Tak mi się wydaje – wymamrotała Maria.

– No to zaczynaj! Zawiąż mi gorset!

Maria zacisnąwszy zęby wzięła się do pracy, której niestety nie sprzyjały igraszki fal ze statkiem.

– Teraz buty! – rozkazała hrabina. – Nie, nie o te mi chodziło, ty głupia gęsi! Załóż mi jedwabne, oczywiście.

– Tak jest, wasza łaskawość.

– No – złagodniała hrabina. – Wiesz przynajmniej, jak należy tytułować damę. Służyłaś kiedyś u ludzi z wyższych sfer?

Maria wymieniła spojrzenia z Endrem. Na twarzy przyjaciela malowało się napięcie.

Pragnąc go uspokoić, odpowiedziała hrabinie najczystszym dialektem Valdres:

– Nie, skądże. Większość czasu spędzałam przy zgarnianiu gnoju. Uczesać waszą łaskawość? Jak życzysz, pani?

Hrabina otworzyła usta, by odpowiedzieć, gdy nagle zakołysało gwałtownie i Maria straciła równowagę.

– Niech wasza wysokość uważa! – zawołał Endre.

Hrabina zamierzała go poprawić, gdy nagle zrozumiała, że okrzyk nie był skierowany do niej, lecz do Marii. Spojrzała ostro.

– Posłuchaj no, dobry człowieku. Dlaczego tytułujesz tę dziewczynę „wasza wysokość”? Co to za fanaberie?

– O – wtrąciła się Maria nerwowo. – To tylko taki żart. Moja babka ze strony matki miała w sobie odrobinę szlacheckiej krwi i często się ze mnie naśmiewają.

– Cóż za beznadziejnie głupia zabawa! Oszczędźcie sobie takich bzdur.

– Tak, wasza łaskawość.

Maria starała się jak mogła, by ułożyć liche włosy w skomplikowaną plecioną fryzurę, której zażyczyła sobie hrabina. Hrabina jednak była marudna i łatwo wpadała w złość. Nie przestawała czynić uwag, przez cały czas obserwując tył głowy w srebrnym lusterku. Maria, coraz bardziej zdenerwowana, straciła w końcu opanowanie i cisnęła szczotką o podłogę.

– Dość tego! – zawoła. – Wiele zniosłam, ale nie zamierzam więcej.

– Uspokój się, księżniczko – odruchowo powiedział Endre, nie zorientowawszy się nawet, że zdradził dziewczynę. Odwrócił się do hrabiny, z trudem hamując złość. – Wasza łaskawość może komenderować mną, ale nie tą skromną wiejską dziewczyną, której, pani, nie jesteś godna wiązać sznurowadeł.

Hrabina powstrzymała go ruchem dłoni.

– Chwileczkę! – wykrzyknęła nagle olśniona. – Najpierw tytułujesz ją „wasza wysokość”, potem nazywasz księżniczką… Chcę wiedzieć, co to wszystko znaczy!

– Ja… – zająknął się Endre, nie mając pojęcia, co odpowiedzieć.

– O ile wiem, w Norwegii nie ma żadnej księżniczki. A więc to tylko bezwstydne wygłupy… – urwała i zamyśliła się, a Endre tymczasem uczynił krok w kierunku Marii.

– Nie, to niemożliwe! – rzekła po chwili hrabina – Swego czasu krążyły płotki o zaginionej księżniczce, Marii Brandenburskiej, ale bardzo szybko przycichły.

Kiedy spostrzegła, że stoją milczący ze spuszczonymi głowami, wstała i ukłoniła się nisko.

– Wasza wysokość! Proszę przyjąć wyrazy ubolewania.

Dopiero w tym momencie Endre zdał sobie w pełni sprawę, jak wysoką pozycję zajmuje Maria, i jego serce przepełniło się współczuciem, że przypadło jej w udziale tyle doświadczyć. Poczuł też nagle żal z powodu, o którym nie chciał nawet myśleć. Nagle jednak wydało mu się, że wzniesiono między nimi nieprzebyty mur…

Hrabina Halle popatrzyła na Endre.

– Czy to jeden z tych banitów, z którym podróżuje wasza wysokość? Zdaje się, że to chłop… Nie rozumiem, pani, jak możesz?

Maria rozgniewała się.

– Jestem tym samym człowiekiem, co przed chwilą. Nie zmieniłam swego charakteru, więc i ty, pani, nie musisz zmieniać tonu tylko dlatego, że mam dostojniejszy tytuł. Wyzwiskami i szyderstwami możesz obrzucać mnie, ale nie wolno ci powiedzieć złego słowa o Endrem ze Svartjordet!

– Endre ze Svartjordet – wycedziła hrabina. – Ale był też z wami jeszcze jakiś młody szlachcic?

Maria popatrzyła na hrabinę i odezwała się pełnym powagi tonem:

– Rozumiesz zapewne, hrabino, że nasze życie jest teraz w twoich rękach. Zanim cokolwiek przedsięweźmiesz, chcę cię powiadomić, ze udajemy się właśnie do Brandenburgii do mojego ojca. Ci dwaj mężczyźni okazali mi wielką dobroć. Jeśli zechcesz odesłać mnie do von Litzena, zniszczysz moje życie.

Hrabina Halle zamyśliła się. Niecodziennie trafia się sposobność nawiązania stosunków z dworem książęcym. Christian II nie zaliczał się do grona jej przyjaciół, niechętnie akceptował arystokratów, którym jego ojciec król Hans nadał posiadłości w Norwegii. Może wkupiłaby się w jego łaski, gdyby doniosła na tę trójkę… Ale wdzięczność księcia za wybawienie jego córki z trudnej sytuacji będzie zapewne większa.

– Naturalnie, że nic nie powiem – zapewniała gorąco. – Tego by brakowało!

– Dziękuję, hrabino. Nie zapomnę ci tego! Zachowam wdzięczność.

Hrabina pokiwała głową zadowolona.

– Skąd znasz, pani, nasze imiona? – spytał Endre.

– O, dowiedziałam się całkiem niedawno. Ale dla większości ludzi stanowią tajemnicę – wyjaśniła Marii. – Dość skutecznie uciszono skandal. Ojciec waszej wysokości bardzo się dziwi, że nie dałaś znaku życia. Dlatego przeprowadzono bardzo gruntowne śledztwo. Książę wpadł we wściekłość i rozkazał von Litzenowi odnaleźć cię, księżniczko, żywą lub martwą. Dowiedziałam się tego wszystkiego od ciotki waszej wysokości, która martwi się o ciebie, pani.

– Och, biedna ciocia Izabella! Jak sądzisz, Endre, czy zdążymy odwiedzić ją w Bergen?

– Zawiniemy do portu tylko na kilkanaście godzin.

– W takim razie zejdziemy na ląd i wstąpimy do niej na chwilę, żeby ją uspokoić.

– Czy to nie nazbyt ryzykowne, wasza wysokość?

– Może, ale nie mogę pozwolić, by ciotka zamartwiała się z mego powodu.

Endre posmutniał.

– Wydaje mi się, że nie powinniśmy schodzić ze statku, to jedyne bezpieczne dla nas miejsce.

Ale gdy wrócili do kajuty i opowiedzieli o wszystkim Magnusowi, ten rozpromienił się.

– Bergen – westchnął. – Na niebiosa, zejdźmy na ląd w Bergen! Tak strasznie się stęskniłem za miastem!

Kiedy wpłynęli do bergeńskiego portu, Magnus jako pierwszy znalazł się na trapie.

Przeszli wzdłuż nabrzeża obok nowo wzniesionych wysokich kamieniczek. Mijali ciasne, cuchnące zaułki, kierując się ku obrzeżom miasta, gdzie mieściła się wspaniała rezydencja ciotki Izabelli.

Wreszcie wkroczyli na szerokie schody w hallu. Magnus mimowolnie wyprostował się z godnością, czując się wreszcie na właściwym miejscu. Odzyskał pewność siebie. Maria szła przodem, znała wszak dokładnie ten dom i z radością przypatrywała się znajomym miejscom i przedmiotom.

Endre stał się dziwnie milczący. Denerwował się, nie mając pewności, jak powinien tytułować ciotkę Marii. Zawsze miał kłopoty z zapamiętaniem wszystkich tytułów.

Na górze przy schodach przybyszów powitał lokaj, który zaanonsował ich bez mrugnięcia okiem.

Z salonu doszedł ich okrzyk: „Maria!”, weszli więc do środka przywitać się z czcigodną damą.

Ciotka miała około pięćdziesięciu lat, śniada karnacja skóry, czarne włosy i ciemny meszek pod nosem świadczyły, że w jej żyłach płynie domieszka hiszpańskiej krwi. Powoli dochodziła do równowagi po szoku, jakiego doznała na wieść o przybyciu siostrzenicy. Służący podstawiał jej pod nos flakonik z amoniakiem.