Выбрать главу

Co mnie to w ogóle obchodzi, myślała zła na siebie, zbita z tropu. Czy już całkiem postradałam rozum? Chyba zbyt wiele wymagam od Endrego. Przecież ma prawo żyć własnym życiem! Nie jest moim niewolnikiem, nie musi więc biegać bez przerwy za mną i mi usługiwać, gdy ja tymczasem płonę z miłości do Magnusa. Och, niechby już sobie poszli ci głupi goście. Straciłam ochotę na zabawę, najchętniej sama bym stąd uciekła.

Otworzyły się drzwi frontowe i wszedł Endre. Zdziwiony zbliżył się do Marii.

– Siedzisz tutaj sama, księżniczko? – zapytał. – Dlaczego nie jesteś na balu?

Poderwała się gwałtownie i odwróciła się doń plecami.

– Nic cię to nie obchodzi! Idź sobie! – wykrzyknęła.

– Ale co się stało? – spytał całkiem zbiry z pantałyku.

– Nic! – wy buchnęła, ledwie powstrzymując się od płaczu. – Nie mogę znieść twego widoku. Wracaj do swojej dziewczyny! Na pewno czeka na ciebie.

– Do kogo? – zdziwił się.

– Do swojej dziewczyny – powtórzyła z uporem i popatrzyła na niego oczami pełnymi łez. – Magnus powiedział, że poszedłeś się z nią spotkać…

Wybuchnęła płaczem i uderzając zaciśniętymi piąstkami w jego pierś, powtarzała:

– Och, Endre, jestem taka niemądra! Przecież nie mogę żądać, byś obdarzał przyjaźnią tylko mnie. Gdybyś wiedział jak nienawidzę samej siebie!

Endre stłumił śmiech i chwyciwszy Marię za nadgarstki, powiedział:

– Nie mam żadnej dziewczyny. Wychodziłem w całkiem innej sprawie. Musiałem coś załatwić w imieniu Magnusa, ale nic z tego nie wyszło. A przyjaźnią darzę tylko was dwoje: ciebie, pani, i Magnusa.

Maria rozpromieniła się.

– Naprawdę nie masz dziewczyny? – upewniała się z niedowierzaniem.

Potrząsnął głową, a czułość w jego spojrzeniu wywołała rumieniec na jej twarzy.

– O, nie. Teraz to rzeczywiście rozbolała mnie głowa – mruknęła i pobiegła na schody.

Z góry doszło go głośne trzaśniecie drzwi.

Endre, nie ruszając się z miejsca, patrzył za nią, a serce omal nie wyskoczyło mu z piersi.

Odetchnąwszy głęboko, wszedł po schodach. Czyżby była zazdrosna? Nie, to śmieszne. Ale nawet jeśli, to przecież powodów może być wiele. Nie powinien przykładać zbyt wielkiej wagi do jej wybuchu złości. Doprawdy idiotyczne… Przecież była zakochana w Magnusie, nie ulegało wątpliwości. Zresztą nie ma się czemu dziwić…

Endre usiadł przy balustradzie na piętrze i obserwował z góry rozbawionych gości.

Zrobiło się późno. Część uczestników balu pożegnała się już i opuściła rezydencję. Endre dostrzegł nagle swego przyjaciela, który trzymał na kolanach jakąś młodą damę. Zacisnął zęby oburzony. Niepoprawny Magnus! pomyślał. Zamierzał już odejść, gdy usłyszał za plecami lekkie kroki i obok usiadła księżniczka.

– Wasza wysokość – wyszeptał przerażony. – Nie powinnaś tu być, pani.

– Nie mogłam zasnąć – wyjaśniła i urwała nagle, zatrzymując wzrok na Magnusie.

– Nie przejmuj się, pani – rzekł pośpiesznie Endre. – To są tylko żarty!

Ale Maria siedziała niczym porażona.

– Dlaczego on się tak zachowuje? Powiedz, Endre – żaliła się. – A przecież mówił mi, że chce się ze mną ożenić.

Endre przeklinał w duchu przyjaciela, który bez najmniejszych skrupułów całował właśnie obcą dziewczynę…

– O, nie, Endre. Więcej nie zniosę. Zbyt mocno go kocham!

– Wiem, księżniczko. Ale wracaj teraz do łóżka i spróbuj odpocząć. Postaraj się nie myśleć o tym wszystkim – powiedział i odprowadził ją do drzwi sypialni. – Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem w pokoju obok.

Pokiwała głową z wdzięcznością i rozstali się. Endre poszedł do siebie. Siedząc na łóżku, długo czekał na Magnusa i kiedy ten w końcu się pojawił, wylał na niego całą nagromadzoną złość.

– Co ty sobie w ogóle myślisz? – wyrzucał mu rozgoryczony. – Dlaczego na oczach wszystkich zalecałeś się do tej młodej damy? Księżniczka wszystko widziała i bardzo ją to zabolało.

– Wielkie nieba! – jęknął Magnus i ocknął się w okamgnieniu. – Znowu będę się musiał wiele natrudzić, by ją ułagodzić. Ale właściwie po co łazi i mnie szpieguje?

– Szpieguje? Nie można było cię nie zauważyć. Dlaczego ją tak traktujesz? Czy nic cię nie obchodzi?

Zimne szare oczy Magnusa zmieniły się w wąskie szparki.

– Zdaje się, że ktoś inny przejmuje się nią stanowczo zbyt mocno – wycedził powoli. – Że też nie zauważyłem tego wcześniej! Przecież z daleka widać, że jesteś w niej zakochany!

– Zastanów się, co mówisz! – upomniał go Endre blady jak kreda. – Jesteś pijany!

Zacisnąwszy pięści, przez chwilę nie ruszał się z miejsca. W końcu odetchnął głęboko, by się uspokoić, i bez słowa wyszedł z pokoju.

ROZDZIAŁ VI

Endre długo włóczył się bez celu, nie mogąc zebrać myśli. Chłodny wiatr studził jego rozpaloną twarz. W powietrzu czuło się mroźny powiew zimy.

Zatrzymał się przy jakimś drzewie i zaczął walić pięściami w twardy pień, a potem przytulił się do chropowatej kory.

Przypomniał sobie słowa księżniczki: „Nie mogę żądać, byś obdarzał przyjaźnią tylko mnie”. Przyjaźnią? Czy rzeczywiście lękała się jedynie o to, że straci w nim przyjaciela?

– Pomóż mi, dobry Boże! – szeptał udręczony, osuwając się na kolana. – Nie sprostam temu, ja, Endre ze Svartjordet. Wszystko się tak dobrze układało. Za tych dwoje oddałbym życie. Oni są stworzeni dla siebie. Któż by przypuszczał, że sprawy przyjmą taki obrót…

Była już późna noc, kiedy Endre wracał do rezydencji Izabelli. Zatrzymał się gwałtownie, bo na ulicy w pobliżu domu dostrzegł jakieś poruszenie. Ukrył się pośpiesznie w ciasnym zaułku, by nie natknąć się na wychodzących z bramy knechtów prowadzonych przez dowódcę. Endre wstrzymał oddech i przylgnął do ściany, bo żołnierze stanęli w odległości zaledwie kilku kroków od niego.

– Dom jest otoczony, bramy pozamykane – odezwał się z zadowoleniem oficer. – Nikt się nie prześliznie do środka, nikt też nie ma szansy się wymknąć. Jej wysokość księżniczka Brandenburgii poczeka teraz grzecznie na przybycie barona von Litzena, który zabierze ją stąd osobiście. A banici zostaną skróceni o głowę jeszcze tej nocy. Sprowadźcie posiłki, bo mam przeczucie, że te rzezimieszki dobrowolnie nie oddadzą się w nasze ręce. Ja zostanę na straży.

Endre poczuł się tak, jakby jakaś lodowata dłoń ścisnęła mu serce. Zrozumiał, dlaczego ciotka Izabella stała się nagle taka miła. Ale żeby uknuć tak perfidny plan? Sam zdoła uciec, ale co z Magnusem, no i z biedną księżniczką?

Musi ich ratować, i to szybko! Nie ma czasu do stracenia. Powiódł wzrokiem po rezydencji znajdującej się po drugiej stronie ulicy. Całkowicie niedostępna, nie ma możliwości, by wejść do środka przez okno. Żadnych szans na przesłanie wiadomości. Przez bramę zresztą też nie przejdzie.

Z nerwami napiętymi do ostatnich granic obmyślał szalony plan. Nie, to się nie uda! tłukło mu się po głowie. Ale czy jest jakieś inne wyjście? Nie miał pojęcia, kiedy wrócą knechci, ale należało przypuszczać, że ściągnięcie posiłków nie zajmie im wiele czasu. A wtedy będzie już za późno. W każdym razie dla Magnusa, gdyż jako banity nie chroniły go żadne prawa. Można go było nawet zabić bez wyroku sądu.

Endre czuł, jak serce mu łomocze, jeszcze nigdy tak się nie bał. Na ulicy nie było żywej duszy prócz kapitana gwardii, który stał odwrócony do niego plecami i przed ważnym zadaniem pokrzepiał się płynem z manierki.

Teraz albo nigdy!

Endre przyczaił się jak kot i w następnym ułamku sekundy ścisnął oficera bezlitośnie za gardło. Nieprzytomnego zaciągnął do mrocznego zaułka, związał i zakneblował mu usta, zdjąwszy wcześniej z nieszczęśnika mundur i błyszczący pancerz. Potem odciągnął go jak najdalej i zepchnął do rynsztoka.