– No cóż, poza tym jest jeszcze jeden powód, dla którego powinniśmy wybrać Szwecję – myślał na głos Endre. – Nasz miły znajomy zapewne szykuje dla nas jakąś niespodziankę. Lepiej więc będzie, jeśli ukryjemy się u Szwedów.
– Ale gdzie zejdziemy na ląd?
– Jedyny szwedzki port leży w pobliżu Älvsborg. Mam nadzieję, że tam będziemy mogli wysiąść. Na statku nie jesteśmy już bezpieczni.
Następnego dnia przekonali się na własne oczy, że siarczysty mróz powoli skuwa lodem wody cieśniny. Im bliżej wybrzeża Bohuslän, tym szersze lodowe pasmo oddzielało ich od lądu.
Prawie niezauważalnie minęło Boże Narodzenie, a potem zaczął się kolejny rok.
Kapitan miotał się zdenerwowany. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się mieć takiego opóźnienia. Z ulgą myślał jedynie o tym, że szczęśliwie nie natknęli się na korsarzy, którzy za przyzwoleniem panujących łupili okręty handlowe. Pewnie i dla piratów jest za zimno, uznał kapitan.
Pokład pokrył się grubą warstwą lodu, a z bomów zwisały sople. Stanowiło to spore zagrożenie dla żaglowca, który wyraźnie bardziej się zanurzył.
Nastroje uciekinierów także się popsuły. Wyczerpywała się ich cierpliwość, byli coraz bardziej poirytowani. Zbyt długo już przebywali w ciasnej cuchnącej kajucie. Któregoś wieczoru Maria nie wytrzymała.
– Nie zniosę dłużej takiej wegetacji – szlochała, kryjąc twarz w służący za poduszkę worek z ubraniami. – Mam wrażenie, że ten koszmar nigdy się nie skończy. Bez domu i porządnego łóżka, bez pewności, czy następnego dnia dostaniemy coś do jedzenia, a na dodatek jeszcze ten ziąb przenikający do szpiku kości! Nigdy nie uda nam się zejść na ląd, a jeśli nawet, to gdzie się udamy? Znowu będziemy krążyć w kółko, bez dachu nad głową, w poszukiwaniu mojego brata, który może już dojechał do Norwegii. Mam tego dość!
Przyjaciele nie potrafili pocieszyć księżniczki. Rozumieli ją aż nadto dobrze i pomimo że przeżywała chwilowe załamanie, wciąż podziwiali jej hart ducha.
Po incydencie z urzędnikiem von Litzena Magnus większość czasu spędzał w ukryciu. Z czasem jednak coraz odważniej wyprawiał się na przechadzki po statku i w końcu stało się to, co nieuniknione: stanął oko w oko ze znienawidzonym poborcą podatkowym, który, kłaniając się z przesadną uprzejmością i uśmiechając złośliwie, stwierdził:
– A więc jest jednak trzeci uciekinier. Jeśli dobrze pamiętam, pan Magnus Maar ze Solstad?
Magnus milczał zaskoczony, myśląc gorączkowo, jak cało wyjść z opresji. Zdawał sobie sprawę, że wystarczy jedno słowo Duńczyka, szepnięte mimochodem kapitanowi, by życie banitów zawisło na włosku.
Ale wyglądało na to, że mężczyzna należy do tych ludzi, którzy lubią wyciągać korzyści z posiadanych wiadomości.
– Jutro zawiniemy do portu w Varberg.
– Nie uda się nam przebić – wyraził powątpiewanie Magnus.
– Ależ tak, kapitan dowiedział się od załogi mijanego przed chwilą statku, że do samego portu prowadzi wąskie, nie zamarznięte pasmo wody. Ale co to ja chciałem rzec? Cieszyłbym się, gdybyście zechcieli we troje być moimi gośćmi. W porcie czekać będzie na mnie liczna eskorta złożona z żołnierzy, a w varberskiej twierdzy przecież jest tyle wolnych pokoi! – uśmiechał się cynicznie.
Ciarki przeszły Magnusowi po plecach, bo o więziennych lochach Varbergu słyszał wiele mrożących krew w żyłach opowieści.
– Jeśli nie zechcecie skorzystać z mojej propozycji – dodał urzędnik z pozornym spokojem – szepnę słówko kapitanowi…
– Ależ serdecznie dziękujemy ~ odpowiedział Magnus równie uprzejmie. – To dla nas wielki zaszczyt!
Wymieniwszy szarmanckie ukłony, rozstali się.
– Stało się! – wyrzucił z siebie Magnus, wchodząc z impetem do kajuty. Zaraz też opowiedział przyjaciołom o spotkaniu, które mogło przesądzić o ich losie.
– To okropne! – jęknęła Maria. – Że też musiało się to zdarzyć właśnie teraz, kiedy zarysowała się przed nami możliwość zejścia na ląd.
– Właśnie! A na pokładzie też nie możemy zostać, bo prawdopodobnie statek zawinie do portu w Varberg i przed wiosną nie ruszy w dalszy rejs.
– Tylko nie to! – wybuchnęła Maria. – Mam po dziurki w nosie tego statku,
– Nie moglibyśmy pozbyć się prześladowcy? Po prostu wyrzucić go za burtę? – zaproponował Endre.
– Nie jest sam – powstrzymał go Magnus. – A poza tym nie mam na to ochoty.
Ogarnęło ich przygnębienie. Zapadł już zmrok, a oni siedzieli zamyśleni na koi, nie odzywając się do siebie. Maria pochlipywała cicho na ramieniu Magnusa, kompletnie załamana. Właściwie straciła wszelką ochotę do działania. Magnus głaskał ją po głowie, chcąc pocieszyć, ale czuł się całkiem bezsilny. Po prostu zostali osaczeni i nie było dla nich ratunku.
Nagle poczuli silny wstrząs, statek obrócił się gwałtownie i stanął. Trójka uciekinierów pośpieszyła na pokład.
– Co się stało? – zapytał Magnus jednego z marynarzy.
– Nic takiego – uspokoił go zagadnięty. – Trafiliśmy na lód, ale zaraz się wydostaniemy.
– Gdzie właściwie jesteśmy?
– Tuż u wybrzeży Marstrand.
W dole na lodzie zobaczyli marynarzy z siekierami i bosakami, usiłujących uwolnić żaglowiec, który zaklinował się w wąskiej szczelinie.
Magnus przez chwilę obserwował ciemne sylwetki, a potem chwycił przyjaciół za ramiona i pociągnął w stronę kajuty.
– Szybko – popędzał ich, gdy wpadli do pomieszczenia. – Trafiła nam się szansa ucieczki! Ubierzcie się ciepło.
Nie potrzebowali żadnych wyjaśnień. W błyskawicznym tempie spakowali swoje rzeczy i odprowadzani zaciekawionymi spojrzeniami pasażerów wyszli na pokład, gdzie zajęci swymi obowiązkami członkowie załogi nie zauważyli trojga podróżnych z tobołkami, schodzących w dół po drabince. W ciemnościach nocy przemknęli obok pracujących przy uwalnianiu statku marynarzy i kierując się w stronę świateł, ruszyli w długą wędrówkę po lodzie.
– Sądzisz, że cieśnina zamarzła aż po sam ląd? – spytała cicho Maria.
– Miejmy nadzieję – odpowiedział Magnus. – Nie jest ci zimno?
– Na razie nie. Wiatr nieco ucichł, więc mróz nie jest taki dokuczliwy.
– Najważniejsze, że odzyskałaś energię.
– Zdecydowanie! Przepraszam, że przed chwilą zachowywałam się jak słabeusz.
W ciemności ucałował jej ramię.
Ruszyli naprzód. Szli i szli po nierównym lodzie, ale światła na lądzie wcale się nie przybliżały.
– Mam poważne obawy, że idziemy po dryfującej krze – mruknął Endre. – Wydaje mi się, że powinniśmy dochodzić już do brzegu.
– W ciemnościach trudno ocenić odległość – uspokajał go Magnus, chociaż i on zaczynał się niepokoić.
Maria milczała. Przerażała ją ogromna lodowa powierzchnia, nerwowo wypatrywała szczelin i przerębli i kurczowo trzymała się przyjaciół.
Nagle tuż przed nimi wyrósł wielki nieforemny cień. Zatrzymali się.
– Co to? – spytała.
– Skała przybrzeżna – wyjaśnił Endre. – Musimy uważać, bo tu może być woda.
Okazało się, że natrafili na małą wysepkę, więc trochę zawiedzeni, że to jeszcze nie stały ląd, obeszli ją dookoła. Światła migające z oddali wyraźnie się przybliżyły.
Nagle Maria potknęła się i upadła na lód. Zagryzała wargi z bólu, ale nie chciała się przyznać, że skręcona stopa bardzo jej dokucza. Przyjaciele jednak zrozumieli, co się stało, i na zmianę podtrzymywali dziewczynę.
– Już niedługo będziemy na miejscu – pocieszał Magnus księżniczkę.
Ostatnio jest taki miły i przyjacielski, pomyślała Maria szczęśliwa. Cóż, powinnam się pewnie przyzwyczaić do jego zmiennych nastrojów. Właściwie rozumiem, czemu tak często bywa przygnębiony, przecież zmaga się z takimi samymi problemami co ja: usiłuje przystosować się do ciężkich i bezlitosnych warunków. Ale nie kryję, że czasami żałuję, iż nie ma takiego usposobienia jak Endre. Jak trudno być zakochanym w kimś, kto wystawia miłość na tak ciężkie próby! Teraz jednak mam przy sobie znowu Magnusa z moich marzeń: silnego, przystojnego i dobrego.