– Chyba jesteśmy w zachodnim skrzydle pałacu – szepnął Magnus. – Tu znajduje się apartament jaśnie pani. Von Litzen pewnie ukrył się pod babską spódnicą! Wchodzimy tutaj!
Młody szlachcic szarpnął drzwi i wdarli się do środka. Nie ulegało wątpliwości, że von Litzena tu nie było. Z oddali dochodził ich odgłos walki w przeciwległym skrzydle pałacu.
Ze zdumienia odebrało im mowę. Dopiero po dłuższej, zdającej się trwać wieki ciszy, Endre wyszeptał z niedowierzaniem:
– Przecież to jeszcze dziecko…
ROZDZIAŁ II
Przed nimi na środku sypialni stała dziewczyna, która nie wyglądała na więcej niż piętnaście lat. Wyprostowana jak struna, skrzyżowała ręce na piersi i obrzuciła ich dumnym spojrzeniem. Zauważyli jednak, że pomimo pozornego spokoju z jej czarnych oczu wyziera strach.
Miała na sobie wspaniały strój: haftowaną złotem suknię, ozdobioną perłami i innymi szlachetnymi kamieniami. Tak kosztownej toalety nie otrzymała z pewnością od von Litzena.
Znać było, że ubierała się w pośpiechu, bo spod czepka obszytego perłami wymykały się na kark potargane czarne włosy, a spod sukni wystawały posiniałe z zimna palce stóp.
– Kim jesteś? – rzucił Magnus obcesowo.
Podniosła głowę i dobitnie, choć głos drżał jej lekko, odpowiedziała:
– Maria Brandenburska.
– Maria Brandenburska? – powtórzył Magnus oszołomiony. – Rzeczywiście, słyszałem, że von Litzen zrobił dobrą partię, ale… – Przerwał gwałtownie i uklęknął przed dziewczyną. – To księżniczka, Endre, krewna przyszłego cesarza – szepnął do przyjaciela i pociągnął go za rękaw, by poszedł jego śladem, po czym odezwał się po niemiecku: – Wasza wysokość pozwoli, że się przedstawię. Jestem Magnus Maar z Solstad, a to mój przyjaciel Endre.
– Co się stało? – zapytała Maria po norwesku z nienagannym akcentem.
– Przykro mi – odrzekł Magnus – ale pałac dostał się w nasze ręce.
Na moment ukryła twarz w dłoniach, ale wnet się opanowała.
– A… co z von Litzenem? – głos zadrżał jej lekko.
– Nie wiem dokładnie. Przypuszczam, że nie żyje.
Wydawało mu się, czy naprawdę dostrzegł w jej twarzy wyraz ulgi? Nie potrafił tego rozstrzygnąć.
Nagle w korytarzu zadudniły ciężkie kroki biegnących. Magnus i Endre wymienili szybkie spojrzenia.
– Żadnych świadków… – mruknął Endre. – Ale przecież nie możemy…
– Zabieramy ją z sobą – zdecydował Magnus i zwrócił się do dziewczyny ze słowami: – Wybacz, księżniczko, ale nie mamy wyboru!
Otworzył okno i wyskoczył.
– Pośpiesz się, Endre! Musimy zdążyć, nim wejdą do środka! – zawołał, wyciągając ręce ku górze.
– Przepraszam – mruknął onieśmielony młodzieniec Chwycił młodziutką księżniczkę, podał ją Magnusowi i szybko wydostał się na zewnątrz. Dziewczyna chciała krzyknąć, ale Magnus zasłonił jej usta dłonią.
– Jeśli wasza wysokość pragnie ujść z życiem, to proszę milczeć – ostrzegł.
Pokiwała głową przerażona.
Endre podał jej buty i pończochy, które zgarnął w pośpiechu. Czas naglił, więc prędko włożyła obuwie, pończochy zaś Magnus wetknął w kieszeń.
Pobiegli w stronę lasu i zaraz pochłonął ich mrok.
– Tędy, księżniczko – powiedział cicho Magnus, wskazując polanę. – Endre poszedł po konie. Zaczekamy tutaj na niego.
Z ociąganiem usiadła na powalonym pniu, a Magnus stanął obok.
– Konie? – zdziwiła się. – Musimy jechać konno?
Czepek i suknia księżniczki, wysadzane drogocennymi kamieniami, migotały w księżycowym blasku, a włosy przybrały błękitnawy odcień. Dziewczyna wydawała się taka młoda i bezbronna…
Na pałacowym dziedzińcu wciąż trwały potyczki, dochodził stamtąd szczęk broni i przeraźliwe krzyki. Walka jeszcze nie została rozstrzygnięta.
– Musimy stąd uciekać – oświadczył Magnus. – Tobie, pani, grozi śmierć, jeśli zwyciężą moi przyjaciele, natomiast my zostaniemy niechybnie straceni w przypadku zwycięstwa von Litzena.
– Czy jedziemy daleko? – zapytała zalękniona.
Magnus wzruszył ramionami.
– To zależy. Masz, pani, jakichś przyjaciół w Norwegii?
– Mam ciotkę w Bergen.
– W Bergen? To dość daleko stąd. Czy tam właśnie nauczyłaś się języka norweskiego, pani?
– Tak, wychowałam się u ciotki. Na jej dworze poznałam von Litzena.
Tym razem Magnus nie miał najmniejszych wątpliwości, że na wspomnienie o mężu przeszły ją ciarki, ale mimo to czuł się w obowiązku uprzedzić ją, że jeśli von Litzen uszedł z życiem, będzie musiała do niego wrócić.
Podniosła przerażone oczy. W blasku księżyca jej delikatna, dziecinna twarzyczka wydawała się szczególnie urodziwa.
– Nie! Pomóż mi tego uniknąć! – poprosiła.
– Ale co uczynisz z sobą, pani?
– Pojadę do domu, do Brandenburgii – odrzekła łamiącym się głosem. – Nie mogę uciec do ciotki, bo ona każe mnie tu odesłać z powrotem.
Magnus zmarszczył brwi.
– Wybacz, księżniczko, że ośmielam się pytać, ale jak ojciec waszej wysokości mógł wyrazić zgodę na ślub z taką kreaturą?
Gestem wskazała mu miejsce obok siebie.
– Usiądź, proszę – przyzwoliła łaskawie. – Właściwie byłam zaręczona z księciem niemieckim, ale mój narzeczony zachorował na ospę i umarł. No cóż, w Europie nie ma znów tak wielu książąt, a król Christian wstawił się za von Litzenem i zapewniał, że pomoże mu zrobić oszałamiającą karierę.
Magnus milczał przez chwilę, nim zadał następne pytanie.
– Powiedz… Jesteś, pani, bardzo młoda. Czy naprawdę… to znaczy, czy rzeczywiście byłaś dla niego żoną?
Zadrżała jak osika.
– Nie! Do tej pory miał inne kobiety. I właściwie jestem za to wdzięczna losowi.
Potężna łuna oświetliła las.
– Pałac się pali! – zawołał Magnus. – To z pewnością wypadek. Nie sądzę, by ktoś był taki głupi i celowo podłożył ogień. Jeśli jednak tak się stało, buntowników czeka kara dwakroć surowsza.
Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach.
– Moje piękne stroje! – załkała. – Spłoną doszczętnie! I wszystkie miłe memu sercu przedmioty, które przywiozłam z domu!
Magnus przytrzymał delikatnie jej ręce.
– Ale ty, pani, ocalałaś – pocieszał. – Żyjesz i jesteś wolna. Dołożymy wszelkich starań, by ci pomóc!
Popatrzyła na niego z uwagą.
– Bardzo się przestraszyłam, paniczu Magnusie, kiedy wdarłeś się do mej sypialni. Ale nie jesteś okrutnikiem, jak wprzódy sądziłam. Masz takie piękne, czyste spojrzenie. Zapewne rozumiesz, że w pałacu wiodłam żywot dość monotonny. To, co się teraz dzieje, wydaje mi się nawet dość fascynujące. Martwi mnie tylko jedno…
Magnus uśmiechnął się.
– Co takiego?
– Kto będzie mnie teraz rano ubierał? Kto poda mi śniadanie, uczesze włosy, pościele łóżko? No i skąd weźmiemy pościel?
Wielkie nieba! przestraszył się Magnus, ale rzekł uspokajająco:
– Wszystko jakoś się ułoży.
Wielki mroczny cień przesunął się nad polaną. Księżniczka poderwała się z krzykiem, kiedy jednak zobaczyła Endrego na koniu, prowadzącego za uzdę drugiego wierzchowca, uspokoiła się.
Odwróciła się pośpiesznie do Magnusa, mówiąc:
– Możesz zwracać się do mnie po imieniu, ale to nie dotyczy twego służącego.
– Endre jest moim przyjacielem, nie służącym.
– Przecież to chłop – wykrzywiła pogardliwie usta.
Ty mała jędzo! pomyślał, dosiadając konia, ale nie śmiał się sprzeciwiać.
– Endre, musimy dotrzeć do Bergen, ale nie zdołamy tam dojechać przez jedną noc. Co proponujesz?