Posłał Marii najczulszy ze swych uśmiechów i wtedy dziewczyna zapomniała o wszystkich wątpliwościach i niepokojach.
– Słuchamy! – powiedziała.
Magnus skinął głową, ale zanim zaczął mówić, ugryzł solidny kęs chleba.
– Moje zadanie zakończone.
– Czy von Litzen… nie żyje? – spytał Endre, który, objąwszy rękami kolana, usadowił się przy ścianie.
Magnus potwierdził.
– Zabiłeś go? – Maria popatrzyła nań z przerażeniem.
– Nie ja.
– A kto?
Patrząc to na jedno, to na drugie, powiedział:
– Nigdy mi nie uwierzycie!
– Mów, proszę, kto?
– Emma.
W stajni zapanowała pełna niedowierzania cisza.
– Żartujesz sobie? – rzekła w końcu Maria.
– Nie! Niedaleko stąd, w odległości niespełna kilku godzin konnej jazdy, w chacie w lesie Emma udusiła von Litzena w łożu z baldachimem. Nie mam pojęcia, skąd ona się tam wzięła. Duńscy knechci odkryli zbrodnię i powiesili morderczynię. W sufit nad jej ciałem wbiłem żelazo. Użyłem mojego najlepszego noża…
– Moim zdaniem uczyniłeś słusznie – odezwał się Endre z powagą. – To na pewno była czarownica, diabelskie narzędzie!
– Magnusie! – zawołała Maria drżącym głosem. – Przeraziłeś mnie!
– Zapomnijmy o Emmie. Pomyślmy raczej, co robić dalej. Ja najchętniej udałbym się za Stenem Sture do Sztokholmu, zależy mi bowiem, by z nim raz jeszcze porozmawiać, ale nie wiem… A co u was nowego?
Maria ożywiła się.
– Niezwykłe nowiny. Opatrywałam rannego żołnierza duńskiego i on wspomniał mi, że mój brat otrzymał od nas wiadomość i że jest blisko Bogesund, w tym zamku, obok którego przejeżdżaliśmy wczoraj. Nie może się jednak przedrzeć przez linię frontu i nie wie, jak nas odnaleźć. To my musimy…
Magnus poderwał się na równe nogi.
– W takim razie nie mamy chwili do stracenia! Droga na północ nadal jest otwarta, ale lada chwila może się to zmienić. To nasza jedyna szansa. Pospieszmy się! Za wszelką cenę musimy się wydostać z miasta, nie powinniśmy zostać tu na noc. Prędzej czy później Duńczycy odkryją, że jesteśmy banitami wyjętymi spod prawa za bunt przeciwko królowi i jego urzędnikom, a wtedy po nas! Jesteście gotowi?
Endre i Maria westchnęli ciężko i zaczęli się zbierać do drogi.
Szli przez pogrążone w mroku miasto, a deszcz ze śniegiem zacinał im w twarze. Konie musieli pozostawić u właściciela stajni, gdyż piesza przeprawa przez linię frontu była mniej ryzykowna. Bez trudu przedostali się przez bramę miejską.
Grzmoty armat w oddali jakby nieco przycichły. Trójka uciekinierów unikała drogi. Przemykali się wzdłuż rowów, grobli i przez zaśnieżone pola. Maria uniosła spódnice i halki, a na twarz zsunęła czepek, tak że wystawał jej jedynie czubek nosa. Nikt nie wziąłby jej za księżniczkę, jednak była kobietą i jej przyjaciele z lękiem myśleli, co by było, gdyby dostali się w ręce zaciężnych knechtów.
Dlatego też na każdy odgłos szczęku broni chronili się skuleni pod osłoną krzaków i zarośli.
– Czy idziemy dobrą drogą? – zapytała Maria cicho.
– Tak, w oddali widzę kontury zamku – odpowiedział Magnus.
– Jesteśmy już tak blisko Alexandra, a mimo to tak daleko od niego…
Ale Magnus nie tracił optymizmu.
– No, Mario – uścisnął jej dłoń. – Najgorsze za nami. Wkrótce nasza długa wyprawa dobiegnie końca. Nic nam już nie przeszkodzi dotrzeć do celu. Choćby nie wiem co, dostaniemy się do zamku. Wymagało to od nas wielu poświęceń, ale teraz, kiedy mogę liczyć na poparcie twojego ojca, księcia Brandenburgii, i Stena Sture, pewien jestem zwycięstwa.
Maria skinęła głową, nieobecna duchem.
Zgiełk walki nasilił się. Odnieśli wrażenie, że gdzieś w pobliżu toczy się bitwa. Ledwie zdążyli się zastanowić, co robić dalej, znaleźli się w samym jej centrum.
Endre podniósł z ziemi kuszę, leżącą obok martwego żołnierza. Na szczęście, bo oprócz noża nie miał przy sobie innej broni.
– Musimy zawrócić – szepnął Magnus. – Widzicie tę spaloną zagrodę? Spróbujmy ją obejść dookoła.
Z niezwykłą ostrożnością prześliznęli się obok jeszcze dymiących zgliszcz. Ocalało kilka budynków gospodarczych, a kiedy przemykali się obok jednego z nich, drzwi się nagle otworzyły i wytoczyło się kilku duńskich knechtów. Zaspani, jakby dopiero co zbudzili się z drzemki, rozprostowywali kości.
Uciekinierzy padli na ziemię w nadziei, że nie zostaną dostrzeżeni, ale było już za późno. Duńczyk krzyknął głośno i rzucił się ku nim. Ruszyli biegiem ku zamkowi, drogę jednak zagrodziła im rzeka o stromych brzegach. Zaczęli biec wzdłuż brzegu, koło uszu przelatywały im ze świstem strzały.
– Nie uda nam się! – rozpaczała Maria.
– Mają nad nami przewagę! Musimy uciekać! – wołał Magnus.
Kolejni żołnierze wzmocnili pościg. Od trojga przyjaciół co prawda dzieliła ich dość znaczna przestrzeń, ale strzały mogą razić na sporą odległość. Zmęczona Maria co chwila wplątywała się w spódnice i potykała.
Dopadli jednak mostu.
– Uciekaj do lasu! – krzyknął Magnus do dziewczyny.
Posłuchała go.
– Endre, nie poradzimy sobie – rzekł Magnus drżącym głosem. – Jedyne co możemy, to zatrzymać ich tu przy moście.
– Rozumiem – skinął głową przyjaciel. – Mam kuszę i pięć strzał. Biegnij za Marią!
Magnus wahał się przez chwilę, a potem położył dłoń na ramieniu przyjaciela.
– Endre…
Endre spokojnie naciągnął kuszę i nie patrząc na Magnusa powiedział:
– Chcę prosić tylko o jedno, Magnusie! Bądź dla niej dobry!
– Przecież jestem, wiesz o tym. I Endre… Nie powinienem… Ale tu chodzi o wielką sprawę!
– Tak, Magnusie – przerwał mu przyjaciel i dodał: – Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że… Nie, zresztą to już nie ma znaczenia.
Magnus spuścił wzrok.
– Może właśnie tak będzie najlepiej, Endre? – szepnął i wycofał się do lasu.
– Gdzie Endre? – spytała go Maria, gdy ją odnalazł.
~ Zaraz nas dogoni. Pospiesz się, nie mamy dużo czasu.
Maria odwróciła się w milczeniu. Magnus chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.
Endre stanął przy moście i napiął kuszę. Drżały mu ręce, usiłował uspokoić oddech, ale bez powodzenia.
Zacisnął wargi, widząc żołnierzy zbliżających się wzdłuż przeciwległego brzegu. Może miną mostek, pomyślał. Daremnie się jednak łudził, żołnierze doskonale wiedzieli, dokąd skierowali się uciekinierzy.
Ziemia była twarda, zlodowaciała. Utworzyły się jednak kałuże, a w koleinach zebrała się mazista breja.
Na mostek wbiegł pierwszy Duńczyk, ale zaraz chwycił się za pierś, w którą wbiła się wypuszczona przez Endrego strzała, i ze stłumionym krzykiem runął do rzeki. Endre pośpiesznie naciągnął kuszę.
Żołnierze stanęli, a potem rozproszyli się po drugiej stronie. Tuż przy głowie Endrego przeleciała ze świstem strzała.
Strzelają do mnie jak do tarczy! Powinienem się wycofać do lasu, pomyślał. Jestem dla nich idealnym celem. Póki są po drugiej stronie rzeki, mogą mnie jedynie trafić strzałą, a przecież wcześniej czy później ich strzały się skończą.
O ile wcześniej nie wyczerpie się zapas moich…
Powoli się cofał, bacznie obserwując ruchy wrogów. Śnieg zacinał mu w oczy, ale sylwetki żołnierzy wyraźnie rysowały się na tle szarobiałego tła. Kolejny Duńczyk ruszył do przodu, zaraz jednak zatrzymała go strzała z kuszy Endrego.
W odpowiedzi posypał się w jego stronę grad strzał. Endre nie miał na sobie pancerza, więc rzucił się na ziemię. Żeby jednak naciągnąć kuszę, musiał się trochę unieść.