Magnus nie zdawał sobie sprawy, że mówi na głos i wszyscy go słyszą.
– Co ja zrobiłem? – jęknął nie odkrywając twarzy. – Co się ze mną stało? Może kiedyś moi przyjaciele wybaczą mi krzywdy, jakie im wyrządziłem, ale ja sobie tego nigdy nie wybaczę. Magnus Maar… Ideał, który prysnął jak bańka mydlana, z którego pozostała tylko żądza władzy.
Kiedy opuścił dłonie, zobaczyli, że w oczach ma łzy.
– Ale jeszcze nie jest za późno! – krzyknął. – Będę walczył przeciwko Christianowi, póki sił mi starczy! Do tego nie potrzebuję niczyjej pomocy. To, co mam zrobić, zrobię sam!
I gdy wszyscy patrzyli na niego zaszokowani, odwrócił się na pięcie i z opuszczoną głową wszedł na schody.
Zatrzymał się w połowie i spojrzał na zgromadzonych. Piękne szare oczy wyrażały bezgraniczny smutek.
– Ale czy kiedykolwiek zdołam odzyskać wewnętrzny spokój, pogodzić się z samym sobą? – spytał cicho.
Długo nie wychodził ze swego pokoju. Słychać było, jak przemierza go w tę i z powrotem bez chwili przerwy.
Przy kolacji panowała napięta atmosfera, bo Magnus odmówił zejścia na posiłek.
Zamierzali właśnie wstawać od stołu, kiedy nagle drzwi prowadzące z hallu otworzyły się na oścież i do środka wtargnęła gromada ludzi, głównie kobiety i dzieci.
– Pomocy! – krzyczeli. – Knechci wpadli w szał! Próbowaliśmy się ratować i uciec po lodzie na drugą stronę rzeki, ale nie chcą nas przepuścić. Wielu naszych pojmali i włos się jeży na myśl o tym, co z nimi robią…
Uderzyli w lament. Książę i jego gospodarz stali bezradni.
– Niestety, nic nie mogę zrobić – rzekł Alexander. – Z całego serca pragnąłbym wam pomóc, ale mam związane ręce. Dałem słowo honoru, że nie opowiem się za żadną ze stron. Gdybym nie dotrzymał słowa, grozi nam śmierć, a kraj, z którego pochodzę, zostanie wplątany w wojnę.
Gospodarz przetłumaczył jego słowa.
– Pozwólcie nam zostać tu na noc! – błagali nieszczęśnicy.
Właściciel dworu pokręcił głową.
– Gdybym wiedział, w jaki sposób mogę wam pomóc, nie wahałbym się ani chwili. Ale zostać tu…
Zawód i rozczarowanie odmalowało się na twarzach zgromadzonych w hallu ludzi. I wtedy ze schodów dobiegł głos:
– Nie bójcie się! Książę ani właściciel dworu nie mogą włączyć się do działań wojennych, nawet gdyby chcieli. Ale ja nie jestem związany żadną przysięgą. Pomogę wam jeszcze tego wieczoru. Ja, Magnus Maar, przeprowadzę was przez rzekę!
Pomruk zdziwienia rozszedł się w hallu. Maria ruszyła ku schodom.
– Magnus, nie możesz!
Popatrzył na nią z uśmiechem wyrażającym gorycz.
– Nie mogę? Nie powstrzymuj mnie, proszę, przed spełnieniem być może jedynego uczciwego postępku w mym życiu! Wiesz najlepiej, ile win muszę odkupić.
I dramatycznym gestem – bo nie byłby sobą – odsunął Marię na bok, po czym zszedł na dół do milczącej gromady.
– Chodźcie! Nie bójcie się pójść za mną! Może Magnus Maar ma wiele wad, ale nikt nie odmówi mu zręczności w walce!
Otworzył drzwi i dobył miecza. Stał tak przez chwilę, a jego postać odcinała się wyraźnie na tle łuny pożaru.
Endre otrząsnął się z oszołomienia i podbiegł do przyjaciela.
– Magnus, idę z tobą!
– Dobrze wiesz, że nie masz jeszcze tyle sił, by unieść miecz. A poza tym czy nie powiedziałem, że poradzę sobie sam?
Dał znak przerażonym ludziom, a ci ociągając się ruszyli jego śladem. Zatrzasnęły się ciężkie odrzwia.
Magnus szedł na przedzie całkiem spokojny, kierował się w stronę rzeki. Knechci nie zdążyli się zorientować, na co się zanosi.
Stojąca na brzegu grupka rzezimieszków w mundurach rechotała szyderczo na widok zbliżającej się gromady.
– Idźcie spokojnie! – powiedział Magnus. – A gdy zobaczycie, że droga jest otwarta, biegnijcie co sił w nogach na drugą stronę.
Knechci nie spodziewali się oporu. Kiedy już wyciągali ręce, by pochwycić kobiety, dosięgły ich silne ciosy bezlitosnego i prędkiego niczym błyskawica miecza. Powstało zamieszanie. Żołnierze odwrócili się w stronę, skąd padały uderzenia, ale Magnus był na to przygotowany. Uchodźcy zgodnie z poleceniem swego obrońcy wykorzystali daną im szansę. Kiedy knechci rzucili się na dzielnego Norwega, uciekli na drugi brzeg, rozproszeni w grupkach po kilka osób. Napastnicy zorientowali się, o co chodzi, gdy było już za późno. Nieszczęśnicy zostali uratowani.
Miecz Magnusa śmigał w powietrzu, a knechci musieli się sporo natrudzić, by uniknąć jego morderczych uderzeń. Młody szlachcic z całą świadomością dopuścił, by wzięła nad nim górę ciemna strona jego duszy. Upojony walką wykrzykiwał zuchwale:
– Prowadźcie mnie do swego króla! Co to, chowa się za waszymi plecami? Czyżby zabrakło mu odwagi? Prowadźcie mnie do niego! A jak nie, to sam utoruję sobie drogę!
Jego miecz ciął ze świstem, a oczy pałały ogniem.
Nie chronił go pancerz, ale mimo to nawet nie próbował cofnąć się przed spadającymi nań ciosami…
Kiedy Endre z Marią i jej bratem wyruszyli, by go odnaleźć, ujrzeli ścieżkę utworzoną z ciał zabitych knechtów. Na końcu tej ścieżki leżał Magnus Maar.
Endre ostrożnie uniósł jego głowę. Magnus jeszcze żył i zobaczyli, że się uśmiecha. Twarz wyrażała głęboki spokój.
– Dlaczego to zrobiłeś, Magnusie? – szepnął ze smutkiem Endre. – Mogliśmy zacząć wszystko od nowa. Być po prostu sobą!
Magnus z wysiłkiem potrząsnął głową.
– Nie ja. Pragnąłem zasiąść na tronie i nigdy nie zadowoliłbym się szarym, zwykłym życiem. Teraz już wiem, dlaczego tak wielu królów wpada w obłęd. Władza i lęk przed jej utratą zatruwa im umysł. Nieprawdaż, Alexandrze?
Następca tronu posłał mu smutny uśmiech.
– Mnie nie dane było poznać smaku władzy i może dobrze, że tak się stało.
Delikatnie otarł pot z czoła umierającego. Nic więcej nie mogli uczynić.
Magnus odetchnął głęboko.
– Chciałem dobrze… – rzekł.
– Musiałeś zmagać się z tyloma przeciwnościami tkwiącymi w tobie samym – powiedział Endre miękko.
Magnus popatrzył na niego ze zdziwieniem.
– Czyżbyś mi wybaczył?
– Nie muszę ci nic wybaczać. Ani ja, ani Maria. Bo oboje bardzo cię kochamy. Kiedyś ci to już mówiłem, nic się nie zmieniło.
Magnus popatrzył na nich uważnie. Maria pokiwała głową, uśmiechając się z powagą.
– Dziękuję – szepnął i zamknął oczy.
ROZDZIAŁ XI
Kiedy dotarli do Norwegii, książę Alexander – na życzenie Marii – zmienił trasę. W orszaku jechały dodatkowe sanie, wiozące trumnę. W końcu lutego dotarli do niewielkiej osady nad jeziorem Mjøsa. Powrócili w rodzinne strony Magnusa i Endrego, do miejsca, gdzie również Maria spędziła kilka lat swego życia.
Krąg się zamknął.
Ruiny pałacu von Litzena zostały zrównane z ziemią i póki co nie zbudowano w tym miejscu nic nowego. Matka Magnusa umarła i dwór Solstad stał pusty. Krążyły plotki, że Christian II zamierza przekazać dwór na własność jakiemuś Duńczykowi.
Minęły dwa lata od dnia, w którym spoglądaliśmy na osadę ze wzgórza i zastanawialiśmy się, czy kiedyś jeszcze ją zobaczymy, pomyślał Endre. Wróciliśmy do domu, ale nie o takim powrocie Magnusa marzyliśmy.
Książę nie mógł zatrzymać się na dłużej, więc już następnego dnia w niewielkim kościółku zebrała się niemal cała osada, aby towarzyszyć Magnusowi w jego ostatniej drodze.