Endre zamyślił się. Gdy już usadowił Marię Brandenburską w siodle na koniu Magnusa, powiedział:
– Rodzina mojej matki… Oni mieszkają w Valdres.
– Świetnie! – ucieszył się Magnus. – Ruszajmy zatem do Valdres!
Wyjechali z lasu, kierując się ku ciągnącemu się na zachodzie łańcuchowi gór. Za plecami uciekinierów niczym olbrzymia pochodnia płonął pałac. Ogień trzaskał, tańczące płomienie rozświetlały nocne niebo, zamieniając w zgliszcza stuletnią posiadłość. Mieszkańcy osady na drugim brzegu jeziora Mjøsa z przerażeniem obserwowali pożar odbijający się w lustrze wody.
Duszący dym zalegał nad wzgórzem. Uciekinierzy tarli załzawione oczy. Maria kasłała, więc Magnus przycisnął ją mocniej do swej piersi, by uchronić przed dławiącymi oparami. Niecierpliwie popędzali rżące przeraźliwie i wierzgające konie, które nie chciały wjechać w ścianę dymu.
Zatrzymali się i dali odpocząć zwierzętom, dopiero kiedy dotarli do pasma gór. Młodzieńcy ze smutkiem obrócili wzrok w kierunku rodzinnej wsi.
– Jak myślisz, Endre, wrócimy tu kiedyś? – w zadumie zapytał Magnus.
Syn zamordowanego chłopa potrząsnął głową.
– Póki Norwegia nie odzyska niepodległości, nic tu po nas! Jeśli von Litzen nie żyje, sama nasza ucieczka stanowić będzie dowód naszej winy. Ale czy mamy wybór? Przecież musimy stąd wywieźć księżniczkę, bo ludzie Henryka Granuma czyhają na jej życie.
Magnus zaśmiał się gorzko.
– W co myśmy się właściwie wplątali?
– Żałujesz? – spytał Endre.
Magnus długo spoglądał w stronę swego dworu, Solstad, gdzie samotnie mieszkała jego matka.
– Czy żałuję? Nie! Teraz przyświeca mi tylko jeden cel. Pragnę, by Norwegia odzyskała niepodległość. Ruszajmy! Powinniśmy odjechać jak najdalej, nim wstanie świt.
I nie oglądając się więcej za siebie, udali się w niepewną drogę na zachód.
Krzewy i zarośla spowijała srebrna księżycowa poświata, migotały końskie grzywy, kopyta stukały o twarde podłoże. Podążali starym traktem. Endre jechał pierwszy, ponieważ dobrze znał ten szlak, a za nim Magnus z oniemiałą ze strachu Marią, która nigdy w życiu nie jechała konno. Trzymała się kurczowo swego wybawiciela, nie mając nawet odwagi spojrzeć na rysującą się przed nią w mroku sylwetkę, zda się upiora.
Galopowali bez wytchnienia, nie zatrzymując się, póki nie wstał świt. Dopiero wtedy Endre zdecydował się na postój nad niewielkim jeziorem na płaskowyżu. Konie drżały, utrudzone ciężką drogą.
– Wielkie nieba, Endre! Nie miałem pojęcia, że ta twoja stara kobyła tyle wytrzyma! – zawołał Magnus.
Maria zsunęła się z siodła i kompletnie wyczerpana opadła ciężko na ziemię.
– Jestem okropnie zmęczona – jęknęła żałośnie. – Chce mi się jeść i pić. Przynieście mi coś!
Magnus się zdenerwował.
– Przynieście mi coś! – przedrzeźniał dziewczynę. – Lepiej odpocznij, bo zaraz ruszamy dalej.
Rzuciła się na trawę.
– Nie chcę nigdzie jechać! Chcę do domu!
– Rozkapryszona pannica – mruknął Magnus.
Ale Endre przyniósł trochę wody z jeziora i pochylił się nad dziewczyną.
– Proszę, księżniczko – odezwał się przyjaźnie. – Wypij! Woda gasi pragnienie i ucisza najgorszy głód.
Uczyniła niecierpliwy gest, jakby chciała odtrącić wyciągniętą dłoń młodzieńca, ale zerknąwszy na niego, zdecydowała się wypić wodę. Bez słowa podziękowania położyła się z powrotem na trawie.
– Jaśnie pani nie jest zbyt łaskawa – zirytował się Magnus.
– Spróbuj ją zrozumieć – rzekł wyrozumiale Endre. – Przywykła do innego życia i nie pojmuje, co się teraz dzieje. Mimo wszystko uważa nas za swych wrogów, którzy ją uprowadzili, a pałac puścili z dymem. Bo nawet jeśli nienawidziła tego miejsca, to jednak tam usługiwano jej i spełniano wszelkie zachcianki.
– No tak – przyznał Magnus nieco ułagodzony. – Pewnie niebawem zmądrzeje.
Rzucił jej pończochy.
– Załóż je, Mario! O brzasku jest chłodno, a przed nami daleka droga!
Niechętnie go posłuchała.
– Zwracasz się do niej po imieniu? – zdumiał się Endre.
– Tak – potwierdził Magnus, uśmiechając się szeroko. – Ale tobie nie wolno.
– Nawet bym nie śmiał – odpowiedział Endre głęboko wstrząśnięty i popatrzył uważnie na księżniczkę, która siedziała na pniu i zawiązywała buty. – Ciekawe, jakie było jej życie w pałacu?
Magnus powtórzył, co opowiedziała mu dziewczyna. O obojętności księcia Brandenburgii wobec zamążpójścia córki i o jej tak zwanym małżeństwie z von Litzenem.
W okolonych czarnymi rzęsami oczach Endrego pojawiło się współczucie.
– Jak można tak traktować własne dziecko? – spytał.
Magnus podniósł wzrok na pobliskie wzgórze i nagle zastygł w bezruchu.
– Endre! Spójrz!
Na tle horyzontu wyraźnie odcinały się sylwetki jeźdźców.
– Żołnierze – wyszeptał z przerażeniem Endre. – Jadą w naszym kierunku!
– Pewnie wysłano ich na odsiecz von Litzenowi. Nadciągają zaniepokojeni pożarem. Szybko, ukryjmy się, nim nas zauważą!
– Księżniczko! – zawołał Endre, podprowadzając bliżej konia. – Jesteś, pani, gotowa?
– Tak – odpowiedziała zatrwożona, szarpiąc się z butem.
Endre pochylił się i uniósł dziewczynę, która gwałtownie zaprotestowała.
– Puść mnie, ty kmiotku! Pojadę z Magnusem.
– Nie ma czasu na zmiany. Przykro mi – odrzekł Endre, sadzając ją przed sobą i przyciskając mocno. – Chyba że wasza wysokość woli zostać tutaj?
– O, nie! – zaprotestowała w panice. – Do von Litzena nie wracam!
Uspokoiła się, ale odsunęła się od Endrego na ile to możliwe. Ponieważ jednak na dłuższą metę trudno było jej siedzieć w takiej pozycji, więc w końcu musiała odrzucić swe uprzedzenia i objąć mocno „kmiotka” wpół, bo ten popędził ostro konia w głąb lasu, z dala od traktu.
Usłyszeli odgłos kopyt galopujących wierzchowców. Żołnierze przejechali traktem, szczęśliwie nie zauważywszy trójki uciekinierów, którzy ukryli się w lesie. Endre wypuścił z rąk księżniczkę, a ta osunęła się na ziemię całkiem wycieńczona. Sam również zsiadł z konia i z troską popatrzył w niebo.
– Od zachodu zachmurzyło się, zdajecie, że będzie deszcz. Znajdujemy się dość wysoko, dokładnie sam nie wiem gdzie, ale ta dolina na południu nosi nazwę Snertingdal. Chociaż… Ależ tak, pamiętam! Byłem tu kiedyś. Uff!
– O co chodzi?
Endre poczuł, jak po plecach przechodzą mu ciarki.
– Niezbyt przyjemne wspomnienie.
Magnus, nie pytając o nic więcej, stwierdził:
– I tak nie możemy jechać dalej. Konie są zdrożone, jej wysokość pada z nóg, a i ja jestem głodny jak wilk. A jeśli jeszcze ma być deszcz… Musimy koniecznie znaleźć jakieś schronienie!
Endre zagryzł wargi i zapatrzony w dal pogrążył się w zadumie. Magnus zorientował się, że jego przyjaciel przeżywa rozterkę.
– No, Endre, powiedz, o co chodzi!
– Znam jedno miejsce niedaleko stąd, ale sam nie wiem…
– Aha, nieprzyjemne wspomnienie?
Endre skinął głową.
– Tu w pobliżu stoi oddalona od ludzkich siedzib chata, w której mieszka pewna samotna kobieta. Na pewno przyrządzi nam jakiś posiłek i pozwoli odpocząć, ale… – Popatrzył zatroskany na Marię.
Księżniczka zaintrygowana jego słowami zadecydowała:
– Jedźmy, skoro tam będę mogła coś zjeść. Chyba że to groźne miejsce.
– Nie wiem – wahał się Endre, a nozdrza mu drgały, jakby wietrzył niebezpieczeństwo. – Byłem tu dość dawno. Ale ta kobieta znała dobrze mego ojca, więc może nas przyjmie i ugości.