– A wiesz, że chyba nie. Czekaj, nie zwróciłem uwagi, ale jak teraz to sobie przypominam, to leciała i machała pustymi rękami. Bo co?
– Mogła mieć zawieszoną na ramieniu – podpowiedział sierżant.
– Nie, na żadnym ramieniu nic jej się nie pętało… Podporucznika Jarzębskiego tknęła leciutka emocja. Odliczył sierżantowi sumę za napełnienie gazem dwóch zapalniczek i odwrócił się do porucznika Cześniaka, który patrzył pytająco.
– Bo mnie zginęła facetka bez torebki – oznajmił. – Nie tylko mnie, Frelkowicz odda za nią dwie pensje. Leciała, twarzy nie widziałeś, fajnie, ale resztę owszem. Gadaj wszystko!
– Nie ruda, bo to by mi wpadło w oko – zeznał w skupieniu porucznik Cześniak, pełen zrozumienia. – I nie czarna. Długich blond warkoczy też nie miała. Ubrana była w długą kurtkę… czy ja wiem… fufajkę może… ciemnozieloną, wyglądało na ortalion. Jakaś spódnica chyba, bo nie spodnie, pantofle na obcasach, wrażenie mi zostało, że ładne.
Podporucznikowi Jarzębskiemu zrobiło się cieplej.
– Pasuje. Mów porządnie wszystko, co tam było!
– Przed chwilą mówiłem…-,
– Ale ja nie słyszałem początku!
– No dobra. Byłem na dworcu, bo czekałem na żonę, książki miała przywieźć od teściów, to ciężkie. Miałem zamiar zejść na peron i akurat przechodziłem tam, gdzie są boksy bagażowe i lada, no, ta, przechowalnia bagażu…
Porządnie i szczegółowo opowiedział, co widział, mniejszy już nacisk kładąc na elementy humorystyczne. Najpierw rzuciła mu się w oczy jakaś szarpanina przy ladzie, dwóch młodych facetów i bagażowy. Na ziemi leżało coś, co wyglądało jak rozwalony pakunek i o to właśnie potknęła się facetka. Co do trzeciego gościa, to nie zwrócił uwagi, skąd się wziął, stał wcześniej, czy podszedł w tym momencie, w każdym razie w szarpaninie nie brał udziału. Tuż z tyłu szło trzech policjantów z patrolu na służbie i oni tam od razu wkroczyli, zajęli się całym towarzystwem i pewnie sporządzili protokół albo chociaż notatkę. Wylegitymował się temu jednemu, który go dopadł, jak chichotał za boksami i więcej się sprawą nie zajmował, bo primo, nie jego podwórko, a secundo, pociąg z żoną już nadjeżdżał.
– I o której to było? – spytał podporucznik Jarzębski.
– A to ci mogę powiedzieć dokładnie. Siedemnasta dziesięć.
– Pasuje, cholera. Że też nie dopadli tej baby!
– Szczerze mówiąc, nic było powodu – zwrócił uwagę porucznik Cześniak. – Ona go nic atakowała specjalnie, sam mógłbym przysiąc, że gruchnęła przypadkiem.
– Ale uciekła – wtrącił sierżant.
– Może jej było głupio…
– A ta torba, to czyja?
– Która torba?
– Ta, co ją złapała. – Jej chyba, nic?
– Jesteś pewien, że jej?
Porucznik Cześniak znów się zastanowił.
– Głowy nie dam – odparł po namyśle. – Leciała bez niczego, to pewne. Czy ona stała na ziemi, czy ten gość ją trzymał, pojęcia nie mam, ale objawiła się jakoś nagle. Na rozum biorąc, niemożliwe, żeby nie podnieśli krzyku, gdyby rąbnęła cudze. Wrażenie miałem, że jej.
– Jak wyglądała?
– Zielona, duża, z daleka patrzyłem, ale powiedziałbym, że foliowa. Nietypowy rozmiar.
– Zgadza się – zaopiniował z przekonaniem podporucznik Jarzębski, nie kryjąc przejęcia, satysfakcji i niezadowolenia razem wziętych. – No, jak oni nie sporządzili notatki, pozabijam wszystkich. Szkoda, że nie spodobała ci się bardziej, bo może byś za nią poleciał.
– Na żonę czekałem – przypomniał porucznik Cześniak, doskonale rozumiejąc, że nie za torbą miał lecieć, tylko za dziewczyną.
– A co. ona takiego zrobiła, ta gościowa? – zaciekawił się sierżant.
– Drobiazg. Zabiła faceta – odparł z lekkim roztargnieniem podporucznik Jarzębski i opuścił pokój.
Nie wtrącając się wcale, całej tej rozmowy wysłuchał w kamiennym milczeniu kapitan Rosiakowski, pozornie pogrążony w studiowaniu akt włamania do apteki, w której zdewastowano drzwi i nie ukradziono niczego. Nie odezwał się ani słowem, ale też i żadnego słowa nie stracił…
Podporucznik Jarzębski, uszczęśliwiwszy kapitana Frelkowicza wiadomościami z ostatniej chwili, dołożył odrobiny starań i dopadł protokołu zajścia w dniu wczorajszym na dworcu Centralnym. Protokół nie posunął jego wiedzy zbytnio do przodu, wezwał zatem tych trzech, którzy wówczas mieli służbę. Jeden kapral i dwóch szeregowych bez oporu poddali się przesłuchaniu.
– W ogóle to protokół zrobiłem, bo mi się to wydało dziwne – wyznał kapral. – Coś kręcili. Pierwsza rzecz, w tej rozwalonej paczce były dwa pudła, takie sklepowe, a w nich brudy do prania, portki, kurtka, swetry, rzęchy takie, jak ze śmietnika wyjęte. Okręcone byle jak…
– Tak to wyglądało, jakby tylko chcieli mieć powód do szarpania się z bagażowym – pozwolił sobie wtrącić jeden z szeregowych.
– Całkiem niegłupie przypuszczenie – pochwalił podporucznik i szeregowy o mało nie zerwał się i nie stanął na baczność.
– A uzasadniali to tym, że chcieli właśnie do prania oddać – kontynuował kapral. – Że tam podobno, na tym dworcu, piorą ruskim, no, owszem, zgadza się, no i oni chcieli skorzystać. Na razie w przechowalni zostawić, połapać się, jak tam wygląda i potem się wcisnąć na waleta. Nie od razu to zeznali, głupoty gadali różne, aż w końcu z nich wylazło. A w ogóle ani jeden nie wyjeżdżał, nic przyjeżdżał, wszystko miejscowi, z Warszawy. Tamten, co bykiem dostał, powiadał, że tylko do telefonu przyszedł i miał bagażowego spytać, czy żetonów nie ma, bo mu wszystkie zeżarło. To już więcej możliwe. Nie znali się, tych dwóch znaczy i tamten jeden, obcy i to mi patrzyło na prawdę. Przypadek, znaczy, zbiegło się.
– A torba? – spytał niecierpliwie porucznik. – Ta torba, z którą facetka uciekła?
Trzech funkcjonariuszy popatrzyło na siebie wzajemnie i wszyscy wzruszyli ramionami, kapral wyraźniej, a dwaj szeregowi delikatnie.
– Słowa nikt o niej nie powiedział – rzekł kapral. – Żaden się nie przyznał, więc chyba ona była jej. Niemożliwe, Żeby facet bykiem dostał i do tego, żeby mu bagaż rąbnęli i nic, skargi nie zgłosił i jeszcze grzecznie przepraszał.
– Wyglądał, jakby zgłupiał – odważył się podsunąć drugi szeregowy.
– Przecież w brzuch dostał, a nie w głowę? – zdziwił się podporucznik.
Kapral podtrzymał zdanie podwładnego.
– Ale z zaskoczenia to było i zgłupieć mógł. Bez dania racji baba łbem go wali i z nóg zbija, każdy by trochę zgłupiał. Jednakowoż, gdyby mu co ukradła, już by zauważył, bo trochę to trwało i miał czas rozum odzyskać.
– Bagażowy coś mówił, oprócz tego, co do protokołu?
– Nic właściwie. Też trochę zbaraniał, ale mniej, bo do różnych incydentów przyzwyczajony. Żeby się grzecznie zachowali, mówił, nawet by im pomógł tę pakę porządnie związać i przyjąłby na bagaż, ale to żulia, do szarpania się wzięli od pierwszego słowa. Dalby im radę, jak nic. Jak doszliśmy, już się właściwie wyrwał, ale wszyscy patrzyli za babą i na tego rąbniętego i nikt się nie ruszał, tylko pan porucznik ataku śmiechu dostał. No, on to wszystko lepiej widział, bo był przed nami. Ale na moje oko, bagażowy też kręci.
– Co kręci?
– Trudno powiedzieć. Niby wszystko jak się należy, bagaże bierze, takich rozpadniętych nic przyjmuje, normalna sprawa, wedle przepisów. A jednak. Coś było nie tak. Służba kolejowa policji się nie boi, to czego on był jakiś taki w nerwach? Przez głupie szarpanie? Chłop jak byk, dużo mu zrobią…
W kwestii doznali bagażowego podporucznik nie miał zdania i postanowił z nim porozmawiać. Na razie znów poszedł do kapitana Frelkowicza, gdzie akurat dobił podporucznik Werbel.