Podporucznik Werbel od samego rana osobiście zwizytował dwie wytypowane ulice. Czterdziestego szóstego numeru nie znalazł na żadnej z nich, udał się zatem po rozum do głowy i uczynił założenie, iż nie jest to numer 46, tylko 4b. 4b istniało. Na Znanej pod numerem mieszkania 16 mieściła się prywatna protetyka dentystyczna, na Znanieckiego mieszkało młode małżeństwo z dzieckiem. Podporucznik Werbel zastał wszystkich w domu, mąż i żona bowiem mieli nietypowy czas pracy, a dziecko silny katar, w związku z czym nie poszło do przedszkola.
Prawdę mówiąc. Werbel nie miał pojęcia, o co pytać. Dedukcja w kwestii adresu nie musiała być trafna. Poszukiwana zabójczyni równie dobrze mogła być znajomą tych ludzi, a nawet stanowić ich rodzinę, jak i nie mieć z nimi nic wspólnego i na razie jeszcze nie widział drogi, którą udałoby mu się do niej trafić. Zaprezentował świstek papieru i przyjął do wiadomości komunikat, że pismo na świstku jest im nieznane. Nie poczuł rozczarowania, bo gryzmoł w ogóle trudno było nazwać pismem. Zaprezentował zatem torebkę i spytał, czyja ona.
Pan domu od razu uniósł ręce w geście poddania, pani domu jednakże ze zmarszczonym czołem i w skupieniu jęła oglądać przedmiot. Przez jeden moment Werbel gotów był przysiąc, że go rozpoznaje, błyskawicznie nabrał nadziei i już po krótkiej chwili nadzieja okazała się złudna. Pani domu pokręciła głową i oświadczyła, że nie. Nie ma pojęcia, do kogo należy stara torebka w okropnym stanie.
Werbel wyciągnął i pokazał spis zawartości. I znów nastąpiło to samo, doznał uczucia, że przedmioty z torby potwierdziły ukryty przed nim pogląd. Ta facetka odgadła właścicielkę, zna ją, ale nie przyzna się do tego za skarby świata. Ulga, że trafił, przemieszała mu się z przygnębieniem, bo na wywleczenie z niej prawdy nie było sposobu.
Strzelił zatem kolejnym pytaniem.
– Czy zna pani może przypadkiem Mikołaja Torowskiego? Pani domu zawahała się na tak krótko, że tego wahania nie był już pewien.
– Znam – powiedziała. – Chociaż właściwie należałoby to umieścić w czasie przeszłym. Znałam. Dziesięć lat temu, kończyłam wtedy szkołę.
– I co?
– Co i co?
– I co pani może o nim powiedzieć?
Pani domu, drobna, szczupła blondyneczka, okazała wyraźne zdziwienie.
– Tak w ogóle?
– Tak w ogóle.
– Bardzo ruchliwy. To znaczy, wtedy był bardzo ruchliwy. I uczynny, mnóstwo załatwiał i do wszystkiego się wtrącał. Mnie załatwił lepsza pracę. Potem znikł mi z oczu i teraz nic o nim nie wiem.
Na Werbla nagle spłynęło natchnienie.
– A przez kogo zawarła pani z nim znajomość? Jak go pani poznała?
– Za fałszywe zeznania grozi kara do lat pięciu – powiedział w przestrzeń pan domu z wyraźną uciechą.
– Przez moją teściową – odparła pani domu bez żadnego namysłu.
– Matkę męża? – zdziwił się Werbel i skierował pytające spojrzenie na rozweselonego młodego człowieka, który nic ze swej uciechy nie stracił.
– Nie – powiedziała pani domu. – To znaczy tak, ale nie tego męża. Przez moją byłą teściową.
– Rozumiem. Nazwisko i adres byłej teściowej poproszę, a także będę pani wdzięczny za wymienienie wszystkich osób, które znały Mikołaja Torowskiego.
– I przez synową mojej byłej teściowej – ciągnęła pani domu z jakąś podejrzaną satysfakcją. – Wszystkich osób panu nie wymienię, bo tego musi być miliony. A one były wtedy chyba jakoś razem, nie pamiętam dokładnie.
– Kobiety – powiedział Werbel. – Uprzejmie panią poproszę o kobiety, które znają Mikołaja Torowskiego.
Zastrzegłszy się, że jej wiedza może nie być ścisła, pani domu po głębokim namyśle wymieniła cztery jednostki płci żeńskiej. Z całą pewnością do znajomych Mikołaja Torowskiego należały: Jolanta Skórek, kasjerka w Pewexie, Mariola Kotulska, niegdyś recepcjonistka w Bristolu, obecnie nie wiadomo co, bo została stracona z oczu, Katarzyna Böller, z zawodu wyuczonego kosmetyczka, przyjaciółka mamusi…
– Której mamusi? – przerwał w tym miejscu podporucznik z lekkim naciskiem.
– Męża mamusi – sprecyzowała pani domu. – Obecnego. Mojej teściowej. Oraz Joanna Chmielewska…
– Pisarka?
– Dekorator. To znaczy, pisarka też. Mamy wspólną teściową, to znaczy moja była teściowa to też jest Joanna Chmielewska.
Podporucznik postanowił nie dać się skołować.
– Chwileczkę. Ustalmy to. Tych teściowych ma pani dwie?
– Dwie. Jedną byłą, a drugą aktualną.
– A z kim pani ma wspólną teściową?
– Z Joanną Chmielewska.
– Jakim sposobem może pani mieć teściową do spółki z teściową… – zaczął Werbel, ale pani domu przerwała mu od razu.
– Ich jest dwie – wyjaśniła cierpliwie.
– Dwie teściowe?
– Dwie Joanny Chmielewskie. W ogóle może ich być. i dwieście, bo nazwisko jest popularne, ale w moim otoczeniu tylko te dwie. Jedna jest byłą teściową, a druga byłą synową i teściowa jest także moją byłą teściową. Ja rozumiem, że to wygląda dziwnie, ale tak już jest i nic na to nie poradzę.
Podporucznik poczuł w sobie jakiś dziwny opór przeciwko rozmowie o Joannie Chmielewskiej w dwóch egzemplarzach, ale postarał się opanować.
– A która z nich poznała panią z Mikołajem Torowskim?
– Obie.
– Obie go znały?
– Obie. Jedna wcześniej, druga później, ale przez jakiś czas razem. Chociaż nie, poznała mnie z nimi teściowa. Tak, już sobie przypominani.
– Adresy tych wszystkich pań poproszę. Będę także musiał wziąć pani odciski palców, to formalność. I jeszcze ostatnie pytanie: co pani robiła wczoraj od piętnastej do dziewiętnastej?
– Miałam dyżur w hotelu. Ja pracuję w hotelu, w Europejskim, w kasie recepcji. Dyżury są dwunastogodzinne, od ósmej do ósmej.
– I nie wychodziła pani z pracy?
– Jednak jesteś o coś podejrzana – wtrącił z niesłabnącą uciechą pan domu. – Ja wiem, że nie wychodziłaś, bo dzwoniłem do ciebie cztery razy, ale niech ten pan to lepiej sprawdzi tam, na miejscu. Ciekawe, swoją drogą, o co…
– Tego państwu na razie nie mogę powiedzieć – rzekł grzecznie podporucznik i sprawnie przeprowadził operację daktyloskopijną.
Po drodze do komendy zawadził o Pewex na Dzielnej, gdzie dowiedział się, że znająca pana Torowskiego Jolanta Skórek od tygodnia znajduje się w Toronto. Jako zbrodniarka odpadła. Odciski palców pozostałych dam postanowił zdobyć podstępnie. Przekonanie, iż wśród nich znajduje się właścicielka torebki, nie tylko w nim kwitło, ale nawet owocowało.
Kapitan Frelkowicz też miał swoje osiągnięcia, aczkolwiek po niczyich mieszkaniach nic latał. Ściągnął akta i dowiedział się, iż pana Torowskiego przed tygodniem przejechał samochód, z tym, że dziwnie przejechał, świadkowie twierdzili, że specjalnie. Na rogu Odyńca i Niepodległości pan Torowski przechodził przez ulicę, ruchu wielkiego nie było, a ten samochód najechał na niego z dużym rozpędem. Poszkodowany zorientował się, podskoczył, wpadł na maskę i ześlizgnął się z niej na bok, nic by mu się nic stało, gdyby nie to, że upadł na złożone tam płyty chodnikowe i możliwe, że na tych płytach właśnie uszkodził sobie kręgosłup.
Sprawca wypadku zbiegł i nikt nie zauważył jego numeru, wiadomo tylko, że był to duży fiat, niezbyt nowy, biały. Świadków, na szczęście, znalazło się tylko cztery sztuki, co ograniczyło ilość wersji i zaledwie jedna osoba upierała się, że ten fiat był brązowy. Próby zabójstwa nie można było wykluczyć.
Akt podporucznika Jarzębskiego nie czytał dokładnie, miały bowiem objętość bliską baśniom z Tysiąca i jednej nocy. Stwierdził tylko, że wszystkie, dotyczą jednej i tej samej afery, która od lat spędza sen z oczu władzy wykonawczej. Część fałszywych banknotów produkowana była i jest w kraju, a część przybywa zza granicy. Produkcja krajowa trwa od dawna ze zmiennym natężeniem, wzmogła się bardzo dziesięć lat temu, podrabiane u nas studolarówki były znakomitej jakości i nie wiadomo, czy zgoła nie mieliśmy w tej dziedzinie i w tym okresie rekordu światowego, ostatnio zaś szajka, zdaniem Jarzębskiego ciągle ta sama, przerzuciła się na banknoty milionzłotowe. Osobnik, który wyniósł niegdyś z PWPW zapasy odpowiedniego papieru, od paru lat już siedzi. Nic był zacięty, nie miał szlachetnego charakteru, sypał wszelkimi siłami, ale niezbicie wyszło na jaw, że mało wiedział. Nie znał ludzi. Papier brał od niego jeden taki, którego nigdy przedtem i nigdy potem nie widział, obcy kompletnie, znikł i nie udało się go odnaleźć. Owszem, znał go ktoś i nawet rekomendował, tym kimś był rodzony wuj siedzącego, ale umarł jeszcze przed rozpoczęciem dochodzenia. Ów obcy płacił gotówką, dzięki czemu w aktach znajdowały się dwa porządne odciski jego palców, ale nie było do kogo tych palców przypasować.