Выбрать главу

Podporucznik brał chyba udział w pracach fizycznych, bo był lekko zdyszany. O mnie nic zapomniał, energicznym gestem ujął mnie za łokieć i wypchnął do sąsiedniego pokoju.

– No? – powiedział ze straszliwym naciskiem, spoglądając roziskrzonym wzrokiem.

Wiedziałam, że mu sprawię przyjemność.

– Ten, który leży, jest moim wczorajszym bandziorem – oznajmiłam rzeczowo. – Rąbnął w Konstancinie mojego poloneza, przyjechał tutaj, po drodze gryzł zapałki, a dzisiaj siedział w knajpie. Tego, który siedzi pod ścianą, widziałam raz, pod domem pana Torowskiego, i usłyszałam o nim bardzo mało, ale mogę powtórzyć.

– Bardzo proszę. Od razu. Skupiłam się.

– Przyczyna mojej pierwszej kłótni z panem Torowskim, dlatego pamiętam – wyjaśniłam na wstępie. – Podwiozłam go pod dom, nie wchodziłam na górę, rozmawialiśmy przez chwilę w samochodzie. Podjechał fiat, wysiadł z niego jakiś facet i pan Torowski nagle umilkł. Zirytowałam się, bo mówił coś ważnego, w każdym razie dla mnie to było ważne. Nie zwróciłabym może uwagi, gdyby nie urwał w pół słowa i nie wysiadł z takim pośpiechem, bez pożegnania. Interesowało mnie wszystko, co go dotyczyło, umilkł na widok faceta, więc się przyjrzałam. Zapomnieć go trudno, sam pan widzi. Mały, czarny, pękaty, złożony z kanciastych brył, łeb szczególnie i nawet nogi, nie wiem, co w tym było, ale nie wyglądały na walce, tylko na kanciaste słupy. Kantówka piłą ucięta i na tym chodził…

Podporucznik kiwał głową, w pełni podzielając moje wrażenia.

– Coś więcej o nim…?

– Inicjały poznałam. J. D. Spytałam później, co to za mazepa, pan Torowski mnie wtedy kochał, więc na pytanie odpowiedział. Niezbyt wyczerpująco, ale jednak. „Pan jot de -powiedział. – Interesująca postać. Lepiej, żebyś o nim zapomniała”. Jak widać, zalecenie spełniłam…

Podporucznik dyszeć przestał, za to dostał wypieków. Przez chwilę wyglądał tak, jakby wahał się, chwycić mnie w objęcia, paść mi do nóg, czy przegryźć gardło. Na wszelki wypadek odsunęłam się dwa kroki w tył.

– Jednak powinienem być pani wdzięczny – zdecydował się w końcu i widocznie wyzbył się rozterki, bo przestałam być ważna.

– Zostanie pani odwieziona – rzekł pośpiesznie, z lekkim roztargnieniem. – Teraz niech się już pani do niczego nie wtrąca…

W kwestii kota uspokoiłam się, bo znudziła mu się zabawa i znikł z dachu, zeskakując gdzieś na drugą stronę szopy. Psy dostrzegły obcych ludzi, ale szczekały już tylko z obowiązku, przychodziło im to z trudem, od nadmiaru emocji chyba trochę osłabły. Podsłuchałam, co podporucznik mówił do radiotelefonu.

– Mamy Dominika, strzelał do Zenka – relacjonował, a w jego głosie brzmiały bez mała fanfary. – Zenek ranny, ale nic takiego. Nie, nie w głowę, ramię, może obojczyk., Jasne, w naszych oczach… Jasne, że ślepy traf, cudowny zbieg okoliczności… A, bo jeszcze kot zajął psy… Nie, mnie się nic nie stało, ja to wyjaśnię osobiście…

– I co to było takiego, ta czarna pokraka? – spytała z lekką irytacją moja teściowa.

– Primo, nie czarna -odparł major Borowicki, wyraźnie rozbawiony. – Blondyn, nieco łysy, nosił perukę. To właśnie ten Dominik, szef przedsiębiorstwa. Wreszcie go mają. Secundo, Zenek sypie. Miał czas przemyśleć sprawę, bo wiedział, że z nim jedziesz. Zastanawiał się, kim jesteś, zamierzał cię zabrać do domu i nieco przycisnąć.

– Co ty powiesz – zdziwiłam się niechętnie. – Nie przyszło mu do łba, że ucieknę?

– Trudno przeleźć przez oparcia. A od zewnątrz psy pilnowały. Nie mógł wiedzieć, że jesteś wygimnastykowana.

– I rzeczywiście nie miał czym jej gonić?

– Nie miał. Jego samochód został w Konstancinie. Oczywiście zarejestrowany na osobę fikcyjną…

Z zainteresowaniem słuchałyśmy pozostałych wyjaśnień. Dominik poczuł się wreszcie zagrożony, ale jedynym człowiekiem, który o nim wiedział wszystko, był właśnie Zenek. Postanowił usunąć Zenka, posługując się jego własnym pistoletem, bo ręczna robota nie wchodziła w rachubę, Zenek jest silny jak byk. W pośpiechu nie mógł tego dobrze zorganizować, przyjechał do Zielonki własnym samochodem… nie własnym, cudzym, i zostawił go pod byle która obcą bramą. Niemniej, gdyby sytuacja ułożyła się inaczej, gdyby gliny ze świadkiem spóźniły się bodaj parę minut, miał szansę się wyłgać…

– Jak to? – przerwała moja teściowa ze zdumieniem i zgorszeniem. – Nie śledzili go?

Major Borowicki przez chwilę wyglądał tak, jakby toczył w nim walkę gromki śmiech z gorzkimi łzami. Z wyraźnym wysiłkiem zachował umiar w prezentacji uczuć.

– Śledzili. Ale znów się przyplątało kilka przypadków. Odjechał spod ministerstwa służbowym wozem, pojechali za nim i na chwilę zgubili go na Chocimskiej. Wjeżdżali od strony placu Unii, tam jest postój taksówek, parking i wieczna giątwa. Wlazła im pod samochód facetka z torbami, zwolnili, żeby jej nie przejechać, skorzystał z tego mały fiat, który wycofał się z parkingu. Mieli do wyboru, staranować go albo przeczekać, przeczekali, a wóz Dominika pojechał Chocimską. Ruszyli w końcu za nim i jeszcze zdążyli dostrzec, że skręca w Willową. Pod szpitalem zastawiła ich karetka pogotowia, przez radio wezwali pomoc, wiadomo było, w którą stronę pojedzie, bo tam są jedne kierunki ruchu, przejął go drugi wóz, dojechali za nim z powrotem do ministerstwa i wówczas okazało się, że tego pacana w środku nie ma. Zwracam wam uwagę, że jest to kurdupel, siedział z tyłu, łeb mu nad oparcie nie wystawał i od początku wcale go nie było widać. Teraz już wiadomo, że wysiadł na Chocimskiej przy szpitalu, akurat jak go stracili z oczu, przeczekał w przedsionku, złapał taksówkę, dojechał do swojego forda i udał się do Zielonki. Ford nie był pilnowany, skubaniec miał go w zapasie, trzymał pod duńską ambasadą. Jest to samochód kompletnie obcego faceta, nieobecnego w kraju i powinien stać w garażu na Żoliborzu, a nie na Starościńskiej. Mercedes Dominika, oficjalna własność, jeździł akurat po mieście z Dominikową w środku…

Słuchałyśmy z wielkim zainteresowaniem. Bystry chłopiec z tego pękatego bałwana, liczne ścieżki sobie przygotował.

– Zlekceważyli sprawę – skrytykowała moja teściowa. -Należało oka od niego nie odrywać przez całą dobę na okrągło.

Satysfakcji majora Borowickiego nic nie mogło stłumić.

– Nie zapominaj, że tak naprawdę wiadomo o nim dopiero od paru dni. Inwigilacja wysokiego urzędnika państwowego musi być zlecona odgórnie, kamuflował się pierwszorzędnie, a podejrzeniami Jarzębski mógł się wypchać. Nieboszczyk Torowski natomiast odwalał robotę prywatnie, hobbystycznie można powiedzieć, i miał swobodę działania. Nie wiem, czy sobie zdajecie sprawę, że gdyby ta podtarczyńska melina ocalała, oni spokojnie przystąpiliby do pracy na przykład za miesiąc. Zabójstwo padło na Głoska i Kowalskiego, otóż żaden z nich nigdy w życiu nie widział Dominika na oczy, pośrednikiem był ten Zenek z Zielonki, a o nim wiedzieli to samo, co wszyscy. Że lubi gryźć zapałki…