– Jezus Mario – skomentowałam ze zgrozą.
– A ci dwaj na dworcu – zaczęła moja teściowa. – Przez nich do fotografa…
– Obaj uciekli. Funkcjonariusze wkroczyli w zwyczajną awanturę, nikt nikogo nie zabił, nikt ich nie gonił z przesadną zaciętością. Wylegitymowali tego, co siedział, bo dostał bykiem w żołądek, a on wydawał się osobą postronną. Nie notowany. Została im płachta brezentowa i wyszło na jaw, owszem, ściśle biorąc przedwczoraj, że na tej płachcie są odciski palców Grodziaka i Torowskiego. Od spodu, ona jest podgumowana.
– A moje? – zainteresowałam się.
– Twoich tam nie było. Płachta została chyba uprana…
– W ciągu pięciu lat chyba wielokrotnie – zauważyła moja teściowa. – O ile wiem, Mikołaj uwielbiał pranie.
– A tym zabójcom co? Udowodnili? Przyznali się sami?
– Wbrew pozorom, postęp techniczny istnieje nawet i u nas. Zabójcy mieli rękawiczki, buty, zelówki, jakąś odzież… Pożałowali drugich rękawiczek i noża…
– Chciałabym jeszcze wiedzieć, jakim sposobem oni do mnie tak szybko dotarli – wyznałam ponuro. – Notowana, o ile wiem, nie byłam, dopiero teraz będę. Zdaję sobie sprawę, że zostawiłam u Mikołaja torebkę, ale nie było w niej żadnych dokumentów, a ta świętej pamięci zaraza z przeciwka mojego nazwiska nie znała…
Major Borowicki, najwyraźniej w świecie, znów zaczynał bawić się doskonale.
– Przez piwo – odparł i otworzył nową puszkę.
– Przez jakie piwo? – spytałyśmy obie z teściową równocześnie i bardzo podejrzliwie.
Janusz wyjaśnił. Przez otwieracz do kapsli, jedyny przedmiot, na którym odciski palców były bardziej urozmaicone. Płaski, stalowy, gładki, utrwaliły się na nim świetnie…
– No tak – skomentowała moja teściowa z rozgoryczeniem. – To jest ten otwieracz, który ci dałam dwa miesiące temu, a dostałam go w zeszłym roku od Alicji. Nosiłam w torebce, nie używałam i na pewno nie przyszło mi do głowy, żeby go wycierać…
– Wracając do tematu – podjął Janusz z naciskiem i z nieco mniejszym rozweseleniem. – Joanna nie jest bezpieczna. Rozzłościłam się od razu.
– Bo co? Naprawdę uważacie, że te wybrakowane niedobitki poświęcą resztę życia wendecie? Nie popuszczą, aż się mnie zakopie na cmentarzu? Sól w oku jestem i kłoda na drodze?
– Nie. Murzynka.
– Co?
– Murzynka. Jako Murzynka namieszałaś im przerażająco.
– Czym niby? – skrzywiłam się z niedowierzaniem. Major Borowicki wyliczył porządnie na palcach.
– Pojawiłaś się znienacka i wzbudziłaś wzajemną nieufność, bo każdy zaczął podejrzewać każdego o posiadanie tajemniczej wtyczki. Sprowokowałaś przyjazd do kraju Romana Pergiel, czyli Lawiny. Spowodowałaś chwilowe zawieszenie działalności, dzięki czemu wpadła w ręce policji kolejna przesyłka wielkiej wartości. Mogą uważać, że przez ciebie nie odzyskali tej pierwszej, rąbniętej z dworca torby. Zrobiłaś zamieszanie, przyczyniłaś się do kolosalnych strat i nikt z nich nie wie, co wiesz i co jeszcze możesz zrobić…
– Przez jeden wygłup na wyścigach! -wykrzyknęła moja teściowa z podziwem.
– No właśnie, przez jeden wygłup. Co ci do głowy wpadło, na litość boską, żeby się w to wtrącać?!
– Z euforii – mruknęłam. – Tiers pojedynczymi końmi…
– A do kompletu, tylko przez ciebie Lawina się załamał i zaczął sypać…
Zła byłam i niezadowolona z życia, ale Lawiną mnie rozśmieszył. Na prośbę kapitana Rosiakowskiego zgodziłam się na konfrontację i efekt był imponujący. Zacięty Lawina zapierał się zadnimi łapami i przeczył wszystkiemu aż do chwili, kiedy nagle ujrzał przed sobą widmo straszliwe. Pojawiłam się przed nim w lekkim półmroku i uczyniłam prawdopodobnie wrażenie zmory, strzygi, względnie upiora, bo omal się nie udusił. Zgłupiał do tego stopnia, że złamał się w jednym mgnieniu oka i runął zeznaniami, niczym prawdziwą lawiną. Co drugie zdanie dopytywał się gorączkowo, czy aby na pewno dobrowolne przyznanie się do winy stanowi okoliczność łagodzącą. Z niechęcią pozwoliłam wyprowadzić się z pomieszczenia, bo widowisko było dużego formatu.
– I jeśli zorientują się w końcu, że Murzynka to ty, nie darują – dołożył major Borowski, dolewając mi na pociechę prawdziwego Carlsberga. – Grosza złamanego nie dam za twoje życie. Fałszerze siedzą gremialnie, ale ta mafia od przemytu narkotyków jest zbyt rozgałęziona. Trochę się to ukróciło, Danią ma sukcesy, u nas Rosiakowski połowę towarzystwa wyłapał, jednakże nie ma się co łudzić, koniec to nie jest. Z miejsca rozzłościłam się jeszcze bardziej.
– To niby co mam zrobić? Zamknąć się w klasztorze czy przerobić na albinoskę?
– Wyjechać. Omawiałem tę sprawę. Przynajmniej na jakiś czas i w żadnym wypadku nie do Danii.
Moja teściowa pokiwała głową tak energicznie, że piwo jej się wychlapnęło ze szklanki.
– I pociągiem. Samochód znają, a w samolocie pada nazwisko. Co prawda lista pasażerów ciągle stanowi tajemnicę stanu, ale skutki głupowatych przypadków bywają takie, jak widać. Nie kuśmy losu.
Otworzyłam usta, żeby gwałtownie zaprotestować, i zamknęłam je bez słowa. Uświadomiłam sobie nagle, że nie trzyma mnie tu nic poza patriotyzmem. Osobnik, który rok temu złagodził moje stresy po Mikołaju, jakoś przestał mi się wydawać atrakcyjny i na dobrą sprawę całkowicie wyleciał mi z głowy, nie zauważyłam nawet, że nie widziałam go na oczy od sześciu tygodni. Zawód mam międzynarodowy, języki znam…
– A przypominam ci, że Paweł w aferze nie wyszedł – mruknęła teściowa.
Lepiej ode mnie wiedziała, co stanowi moją zadrę życiową. Nie zamierzałam głupio zaprzeczać. Kiwnęłam głową i myśl zaczęła mi się nawet podobać…
– Nie mam ambicji, żeby być pępkiem świata, ale chciałbym przynajmniej istnieć – powiedział Paweł spokojnie. -W ostatnich latach to życzenie okazało się wygórowane. Niedostatek uległości w moim charakterze dał rezultat, który właśnie oglądasz.
Rozejrzałam się po skromnym mieszkaniu-pracowni. Zajmowało przestrzeń przeszło dwustu metrów kwadratowych i mieściło się na dwóch poziomach, z sypialniami i łazienkami na górze, a salonem i pracownią na dole. Przez ogromne okno widziałam zamglony nieco Paryż.
Przyjechałam tu, zgodnie z ustaleniami, pociągiem. Nikt mnie nie śledził, co sprawdziłam starannie. Zakwaterowałam się w tanim hotelu i jeszcze w godzinach pracy zdążyłam do niego zadzwonić. Miał własne biuro, pracownia w domu stanowiła element dodatkowy. Wbrew samej sobie szanując jego parszywe szczęście małżeńskie, nie chciałam dzwonić do mieszkania, ponadto perspektywa nadziania się na tę jego cholerną, piękną, ohydną, znienawidzoną żonę napełniała mnie żywą niechęcią.
– Na długo przyjechałaś? – spytał od razu.
– Nie wiem – odparłam smętnie. – Możliwe, ze na całe życie.
– Spadłaś mi z nieba. Bez względu na okoliczności towarzyszące angażuję cię do pracy od dziś. Robię magazyny handlowe i do ciebie należy kolor.
Podwójne niebo otwarło się przede mną wśród upojnych dźwięków. Zgodziłam się bez sekundy wahania. Komplikacje ze swoją babą niech sobie załatwia we własnym zakresie, ja w tym uczestniczyć nie muszę. Podał mi adres, pod który miałam się zgłosić przed wieczorem i odłożył słuchawkę. Rozumiałam, że będzie to jakieś miejsce pracy i prywatność mieszkania, wyraźnie należącego do niego, zaskoczyła mnie nieco.
– Co to jest? – spytałam podejrzliwie od progu, gestem wskazując apartament.
– Mój dom.
Omal się nie cofnęłam.
– Twoja żona z wałkiem czeka za drzwiami?
– Nie wiem, co robi moja była żona – odparł na to i wciągnął mnie za rękę do salonu, trochę przemocą, bo w nogach poczułam wyraźny paraliż. – Aśka, powiem ci od razu. Nic lepszego nie mogło mnie spotkać niż ty. Zbiegło nam się jak po praniu…