Выбрать главу

Fakt, że wcześniej dostrzegł charakter małżonki, niż ja zrobiłam dyplom, nie dostarczył mi wielkiej satysfakcji. Na krótko straciłam go z oczu, po czym zetknęliśmy się przypadkiem, kiedy już miałam dwoje dzieci i byłam po rozwodzie, a on miał nową żonę. Nic mnie to nie obchodziło, bo zajęta byłam sobą, niemniej dawny sentyment jakoś się odezwał i zanim się zreflektowałam, powiedziałam mu o tym. Razem siedzieliśmy nad projektem wnętrza dla kogoś z amerykańskiej ambasady i nie zależało mi na niczym, bo własne życie uważałam za udeptane, skończone i zrujnowane.

– Chyba oszalałaś – powiedział z politowaniem Paweł, usuwając z łazienki ostre oranże i wstawiając na ich miejsce złamany ugier. – Jesteś młoda, piękna i u progu kariery. Poleci na ciebie niejeden! To jest początek, a nie koniec!

– Cha, cha – odparłam drwiąco, myśląc zarazem, że niechby sam poleciał, byłby to przynajmniej jakiś dowód, lepszy od głupiego gadania. Udało mi się swoich myśli nie wyjawić, ale możliwe, że fruwały w powietrzu, bo jakoś je odgadł i spełnił moje życzenie.

Przyjaźń pozostała nam na zawsze, związki uczuciowe natomiast uparcie łamały nogi na rozmaitych przeszkodach. Kiedy Paweł rozwodził się ponownie, ja już byłam po drugim mężu i przysięgłam wierność Mikołajowi. Kiedy się z nim rozstałam, Pawła w ogóle nie było, nie mówiąc o tym, że miał trzecią żonę. Nie trawiła mnie ta kobieta nawet na odległość i najniewinniejsze pozdrowienia musiał przed nią ukrywać, żeby nie powodować niepotrzebnych zadrażnień.

Wyjechał z kraju na zawsze, zdążywszy się przedtem wygłupić. W jednej czwartej był Francuzem, jego francuska babka do końca życia nie nauczyła się po polsku, Paweł od urodzenia był dwujęzyczny. Miał silne francuskie ciągoty, czemu, zważywszy panujący wówczas ustrój, trudno się dziwić. Tam był człowiekiem, tu niezauważalnym fragmentem masy, ubezwłasnowolnionym i pozbawionym wszelkich praw. Dekoratorem był świetnym, dorównywałam mu i niekiedy nawet okazywałam się lepsza wyłącznie w zestawieniach kolorystycznych, co do reszty, mogło mnie wcale nie być. Chciał pracować swobodnie, z rozmachem i bez ograniczeń, opuścił zatem demokrację, pożal się Boże, ludową i padł w objęcia kapitalizmu, ze skutkiem zgoła wystrzałowym.

Zanim to jednak nastąpiło, wykonał numer dość ryzykowny. Może nawet bardzo ryzykowny.

Pieniędzy mieliśmy wówczas tyle, co kot napłakał, on trochę więcej niż ja, ale też mało. Nie chciał wyjeżdżać o zebranym chlebie i nocować pod mostem, zagryzając nędzę resztkami suchej kiełbasy z porzuconej Ojczyzny. Człowiekiem chciał się poczuć od razu.

– Aśka – powiedział i on jeden na świecie tak mnie nazywał. – Trzymaj za mnie palce, rzuć jakie uroki albo wykombinuj inną czarną magię. Cholernie mi potrzebna pomoc sił nadprzyrodzonych.

– Cóżeś, na litość boską, uczynił? – zaniepokoiłam się.

– Zawarłem zakład. Będę miał z tego jedno z trojga, pięć tysięcy zielonych, ładne parę lat pierdla, górna granica dwadzieścia pięć, ewentualnie rentę inwalidzką. Załatw, żeby wyszło to pierwsze.

– I co to ma być takiego? – spytałam surowo.

– Założyłem się, że potrafię narysować studolarówkę. Co do umiejętności, nie ma sprawy, własne możliwości znam dość dobrze i tym się nie musisz zajmować. Dziecinny problem. Faktem jest, że znajdowałem się na niezłej bani, ale z okoliczności towarzyszących w pełni zdawałem sobie sprawę. Przestępstwo jest ścigane przez Interpol, więc wyjazd mnie nie ratuje.

– Wycofać się już nie możesz?

– W żadnym razie, facet się przede mną ujawnił. Nawet próba wycofania oznacza podróż Wisłą ku morzu bez przyrządów pomocniczych. To nie jest towarzystwo tolerancyjne.

– Chryste Panie… Milczmy przynajmniej na ten temat! Milczeliśmy, a mimo to wiedziałam, że Paweł zakład wygrał. Wyjechał zaraz potem.

Na krótko spotkaliśmy się w Paryżu, parę lat później. Siedział po uszy w robocie, propozycje miał z całego świata i prasa o nim pisała. Urwał się z jakiegoś wywiadu, żeby w tajemnicy przed żoną spotkać się ze mną…

– Szanuję twoje uczucia, ale, czego, do diabła, ta kobieta ode mnie chce? – spytałam ze złością. – Sypiałam z tobą wcześniej niż ona! To ja mogłabym mieć pretensje!

– A czy to musi być logiczne? Ona chce, żebyś w ogóle nigdy nie istniała i dajmy sobie z tym spokój.

– Nie ona jedna – mruknęłam i nawet zastanowiłam się przelotnie, skąd się bierze ta rozpanoszona niechęć do mojej egzystencji. Muszę mieć chyba jakąś cechę, stanowiącą dla niektórych sól w oku…

– Mam lekkie obawy – powiadomił mnie Paweł. – Obawy, to może nawet za dużo powiedziane. Cień obaw. Techniki się zmieniły, ale istnieje gdzieś obrazek z moimi odciskami palców i, przykro mi się przyznawać do głupoty, ale nawet matryca. Raz ją miałem w ręku.

– Było nie brać – wytknęłam. – Do patrzenia służą oczy.

– Napomknąłem o głupocie, prawda? A impreza nabrała ostrych rumieńców i gliny jej nie lubią. Tu w dodatku w grę wchodzą rozmaite względy polityczne, w Stanach też, co ci będę tłumaczył. Konkurencja działa i wrogów posiadam. Te przedmioty są w Polsce.

– I co?

– Gdyby udało się je zniszczyć…

Pomyślałam o Mikołaju, z którym właśnie łączyła mnie miłość potężna i wieczna jak pióro i ondulacja, a wierzyłam w niego święcie. Możliwości miał, chęci mu nie brakowało, Pawła nie lubił trochę tylko mniej niż jego żona mnie, ale zdławiłam w sobie powątpiewanie we własne talenty dyplomatyczne i postanowiłam zadziałać.

Paweł w zabiegach śledczych miał osiągnięcia, do których przyznał się dopiero teraz. Jego dziadek, ten od babci Francuzki, był człowiekiem bogatym i wśród innych dóbr posiadał włość niewielkich rozmiarów. Nosiło to nazwę Pojednanie i mieściło się blisko szosy na Grójec, cztery kilometry za Tarczynem. Włość znałam z tej przyczyny, że mój ojciec, z wykształcenia bankowiec, coś tam po wojnie załatwiał. Liczyło to pięćdziesiąt hektarów i dziesięć metrów kwadratowych i te dziesięć metrów stało się kością niezgody. Upaństwowić, czy nie? Upaństwowiono by bez namysłu, ale dziadek Pawła miał duże chody i udawało mu się długo opierać, między innymi przy pomocy mojego ojca, człowieka sprawiedliwego i myślącego kategoriami matematycznymi. Te dziesięć powinno się zaokrąglić w dół. Do jakich rezultatów doszli, pojęcia nie miałam, ale jako dziecko byłam tam wożona i posiadłość znałam doskonale, podobała mi się w ogóle i przez jakiś czas wyobrażałam sobie nawet, że należy do mnie. Potem nauczyłam się czytać, wyobrażenia mi przeszły, potem przestałam tam bywać, a jeszcze długo potem odwiedziłam miejsce w towarzystwie Mikołaja.

Paweł był starszy ode mnie o trzy lata i posiadłość dziadka znał lepiej. Orientował się w układach. Jakim sposobem stwierdził, że przejście dołem od altanki ogrodowej do dworu ciągle istnieje, nie wyjawił mi nigdy, wiedział o nim jednakże i wyszło mu, że używane jest w charakterze kryjówki. Skrytki. Może skrzynki kontaktowej. Altanka była w ruinie, dwór, w połowie użytkowany jako skład produktów spożywczych ludzkich i zwierzęcych, a w połowie zamieszkały przez osoby przypadkowe i postronne, również. Dostęp otwarty ze wszystkich stron, bo ogrodzenie zużytkowała na, własne potrzeby okoliczna ludność wiejska. Tam jednakże należało szukać ewentualnych dowodów przestępstwa, o czym w czasie ostatniej bytności nie miałam najmniejszego pojęcia, w przeciwieństwie, zdaje się, do Mikołaja.

Paweł powiadomił mnie teraz w paryskiej knajpie, iż wejście do kazamatów otwierał skomplikowany mechanizm zarówno od strony altanki, jak i od strony domu. W domu, rzecz jasna, w piwnicy. Spytał, co się tam teraz mieści.