Выбрать главу

— Byłem zapracowany — powiedział Melith przepraszająco.

— A Mihna Vensis? — Nie w jego typie.

— Janna Vley?

— Doskonała! — Melith puścił do Goodmana oko. - Niezmiernie atrakcyjna młoda dama. - Znalazł na biurku inne pióro, zapisał adres i wręczył go Goodmanowi. - Moja żona powiadomi ją telefonicznie, by jutro spodziewała się twojej wizyty.

— I wpadnij któregoś wieczoru na kolację — dodała pani Melith.

— Z rozkoszą — odparł kompletnie otumaniony Goodman.

— Miło było cię poznać — rzekła pani Melith.

Jej mąż wcisnął czerwony guzik. Uformowała się niebieska mgła i pani Melith zniknęła.

— Muszę już zamykać — powiedział Melith zerknąwszy na zegarek. - Ludzie mogą zacząć gadać, jeśli będą pracować po godzinach. Wpadnij któregoś dnia, to wypełnimy te formularze. I powinieneś odwiedzić też Najwyższego Prezydenta Borga w Dworzyszczu Narodowym. A może on do ciebie wpadnie. Tylko nie pozwól, żeby ten stary lis coś na ciebie zwalił. I nie zapomnij o Jannie.

Mrugnął szelmowsko i odprowadził Goodmana do drzwi.

Po chwili samotny Goodman znalazł się na chodniku. Dotarł do utopii, powiedział sobie, prawdziwej, oryginalnej, namacalnej utopii.

Ale były w niej sprawy bardzo zagadkowe.

Goodman zjadł obiad w małej restauracyjce i zameldował się w pobliskim hotelu. Dziarski boy zaprowadził go do pokoju, gdzie Goodman bezzwłocznie rozciągnął się na łóżku. Tarł z wysiłkiem oczy, próbując uporządkować wrażenia. Tak wiele przeżył i to wszystko w ciągu jednego dnia! I tak wiele spraw zbijało go z tropu. Proporcja mężczyzn do kobiet, na przykład. Zamierzał spytać o to Melitha.

Ale Melith mógł nie być najwłaściwszym człowiekiem, miał bowiem kilka osobliwych cech. Jak rzucanie o ścianę piórem. Czy był to postępek godny dojrzałego, odpowiedzialnego urzędnika? A żona Melitha…

Goodman wiedział, że pani Melith przybyła z derrsinowego pola stazy; rozpoznał charakterystyczną błękitną mgłę. Derrsinu używano również na Ziemi. Bywały niekiedy uzasadnione powody medyczne, by zawiesić wszelką aktywność, wszelki rozwój, wszelki rozkład. Wyobraźmy sobie, że pacjent rozpaczliwie potrzebuje jakiegoś serum, które można sprokurować tylko na Marsie. Cóż prostszego, jak pogrążyć go w stazie aż do chwili, gdy lek będzie mógł przybyć?

Ale na Ziemi polem mógł operować tylko licencjonowany lekarz. Za nieuzasadnione użycie groziły kary.

Nigdy nie słyszał o trzymaniu w tym polu żony.

A przecież, gdyby wszystkie tranajskie żony przetrzymywano w stazie, jasny stałby się powód nieobecności grupy wiekowej osiemnaście-trzydzieści pięć, a także proporcji liczbowej mężczyzn i kobiet.

Ale jakie było źródło owego technologicznego czarczafu?

I coś jeszcze leżało Goodmanowi na sercu, coś mało istotnego, lecz mimo to niepokojącego.

Strzelba na ścianie Melitha.

Czy polował nią na zwierzynę łowną? Musiałaby to być w takim razie nader wielka zwierzyna. Strzelectwo sportowe? Nie z lunetką. I po co tłumik? Dlaczego trzymał broń w swoim biurze?

Były to wszakże kwestie drobne, uznał Goodman; małe lokalne idiosynkrazje, które staną się dlań jasne, gdy pożyje na Tranai dłużej. Nie może przecież oczekiwać, że pojmie natychmiast i całkowicie coś, co jest w końcu obcą planetą.

Zapadał właśnie w drzemkę, gdy usłyszał stukanie do drzwi.

— Proszę wejść! - zawołał.

Mały człowieczek o szarej twarzy wślizgnął się pospiesznie do środka i zamknął za sobą drzwi.

— Jesteś tym człowiekiem z Ziemi, nieprawdaż?

— Istotnie.

— Wykombinowałem sobie, że tu będziesz — rzekł mały człowieczek z uśmiechem zadowolenia. - Trafiłem w dziesiątkę za pierwszym razem. Chcesz zostać na Tranai?

— Jestem tu na dobre.

— Znakomicie — powiedział przybysz. - Nie miałbyś ochoty zostać Najwyższym Prezydentem?

— Hę?

— Dobra pensja, wygodne godziny, kadencja tylko jednoroczna. Wyglądasz, na typ społecznika — oznajmił człowieczek pogodnie. - No i co powiesz?

Goodman nie miał pojęcia, co odpowiedzieć.

— Chcesz mi powiedzieć — zapytał z niedowierzaniem — że tak zwyczajnie proponujesz mi najwyższy urząd w kraju?

— Co masz na myśli mówiąc”zwyczajnie”? - podniecił się człowieczek. - Czy sądzisz, że proponujemy Najwyższą Prezydenturę każdemu? Taka oferta to wielki zaszczyt.

— Nie zamierzałem…

— A ty, jako Ziemianin, posiadasz wyjątkowe predyspozycje.

— Czemu?

— Cóż, ogólnie wiadomo, że Ziemianie czerpią z władzy przyjemność. A my, Tranajanie, nie, ot i wszystko. Za dużo kłopotów.

Tak po prostu. Reformatorska krew Goodmana poczęła wrzeć. Mimo całej doskonałości Tranai, było tu jednak miejsce na ulepszenia. Zobaczył nagle siebie jako rządcę utopii, który dokonuje wielkiego dzieła czynienia ideału jeszcze doskonalszym. Ostrożność jednak powstrzymała go przed natychmiastowym wyrażeniem zgody. Może ten facet jest szajbusem.

— Dzięki za propozycję — rzekł Goodman. - Muszę to przemyśleć. Może powinienem porozmawiać z aktualnym beneficjantem i dowiedzieć się czegoś o naturze pracy.

— A jak sądzisz, skąd się tu wziąłem? — zapytał człowieczek. - Jestem Najwyższy Prezydent Borg.

Dopiero teraz Goodman dostrzegł oficjalny medalion na szyi gościa.

— Daj mi znać, gdy podejmiesz decyzję. Będę w Dworzyszczu Narodowym. - Uścisnął dłoń i wyszedł.

Goodman odczekał pięć minut, a potem zadzwonił na boya.

— Kim był ten człowiek?

— To był Najwyższy Prezydent Borg — odparł boy. - Wziąłeś robotę?

Goodman powoli pokręcił głową. Nagle pojął, że o Tranai musi się jeszcze dowiedzieć w i e 1 e.

Następnego ranka Goodman sporządził alfabetyczną listę rozmaitych fabryk produkujących roboty i ruszył w poszukiwaniu pracy. Ku swemu zdumieniu dostał ją bez najmniejszych problemów w pierwszym miejscu, o które zahaczył. Wielkie Zakłady Robotów Domowych Abbaga zatrudniły go, ledwie zerknąwszy na referencje.

Jego nowy pracodawca, pan Abbag, był niski, miał groźny wygląd, ogromną siwą grzywę i roztaczał aurę ogromnej energii osobistej.

— Cieszę się, że mamy Ziemianina na pokładzie — rzekł Abbag. - 0 ile wiem, jesteście ludźmi pomysłowymi, a potrzebujemy tu bez wątpienia pomysłowości… Będę z tobą szczery, Goodman — mam nadzieję, że twój innoplanetarny punkt widzenia przyniesie mi korzyści. Znaleźliśmy się w impasie.

— Czy to problem produkcyjny? — spytał Goodman.

— Pokażę ci. - Abbag powiódł Goodmana przez fabrykę — Tłocznię, Obróbkę Cieplną, Laboratorium Analiz Rentgenologicznych, Montażownię — do Sali Prób, którą urządzono jak połączenie kuchni z bawialnią. Pod jedną ze ścian stał w szeregu tuzin robotów.

— Wypróbuj jednego — polecił Abbag.

Goodman zbliżył się do najbliższego z robotów i spojrzał na jego urządzenia sterujące. Były dość proste. Poddał maszynę standardowemu testowi, jak podnoszenie przedmiotów, zmywanie garnków i patelni, nakrywanie stołu. Reakcje robota były zupełnie poprawne, choć wściekle powolne. Na Ziemi podobną niezdarność wypleniono sto lat temu. Widać tu, na Tranai, byli trochę zacofani.

— Wygląda na dość wolnego — zauważył Goodman ostrożnie.

— Masz rację — rzekł Abbag. - Cholernie wolny. Osobiście myślę — że mniej więcej akurat. Ale Badania Rynku wykazują, że klienci chcą, żeby były jeszcze wolniejsze.

— Hę?

— Zabawne, co? — spytał Abbag smętnie. - Zaczniemy tracić pieniądze, jeśli spowolnimy je bardziej. Popatrz na jego flaki.