Выбрать главу

Moje życie towarzyskie w tym okresie nie mogłoby rozwijać się lepiej.

Wkrótce jednak, w trosce o mnie, derg stał się zbyt gorliwy. Wynajdował coraz więcej i więcej zagrożeń, z których większość nie miała żadnego wpływu na moje życie w Nowym Jorku — rzeczy i miejsca, których powinienem unikać w Mexico City, Toronto i Omaha, Papeete…

Spytałem go w końcu, czy zamierza donosić mi o każdym potencjalnym niebezpieczeństwie na Ziemi.

— Uprzedzałem cię tylko o nielicznych, bardzo nielicznych, takich, które odnoszą się lub mogłyby odnieść się do ciebie — odpowiedział.

— W Mexico City? Lub w Papeete? Czemu nie ograniczysz się do wypadków lokalnych? Powiedzmy w Nowym Jorku i okolicy!

-”Lokalny” nic dla mnie nie znaczy — derg był uparty. - Moja percepcja jest czasowa, a nie przestrzenna. Muszę chronić cię przed w s z y s t k i m.

Na swój sposób było to wzruszające i nic nie mogłem na to poradzić. Musiałem tylko odrzucać z jego doniesień przeróżne niebezpieczeństwa w Hoboken, Tajlandii, Kansas City, Angkor Wat (upadający posąg), Paryżu i Sarasosie. W końcu dochodziliśmy do wydarzeń lokalnych. Ignorowałem na ogół zagrożenia oczekujące mnie w Queens, Bronksie, Staten Island i Brooklynie i koncentrowałem się na Manhattanie.

O niektórych z nich jednak warto było wiedzieć wcześniej. Derg ustrzegł mnie od kilku bardzo przykrych przeżyć takich, jak na przykład napad w parku, atak bandy nastolatków, pożar.

Ale jednocześnie zwiększał on stale tempo swych ostrzeżeń. Zaczęło się od jednego lub dwóch doniesień dziennie. Po miesiącu przestrzegał mnie już pięć i sześć razy w ciągu dnia. W końcu ostrzeżenia lokalne, krajowe i międzynarodowe płynęły nieprzerwanym strumieniem. Na mojej drodze zaczęły się piętrzyć niebezpieczeństwa ponad wszelki rachunek prawdopodobieństwa… Oto typowy dzień:

„Zepsuta żywność w restauracji Bakera. Nie jedz tam dziś wieczorem”.

„Autobus 312 ma niepewne hamulce. Nie jedź nim”.

„Pralnia chemiczna Mellena ma uszkodzoną instalację gazową. Może wybuchnąć. Lepiej oddaj odzież do czyszczenia gdzie indziej”.

„Wściekły pies krąży między ulicami Riverside Drive i Central Park West. Weź taksówkę”.

Wkrótce większość czasu poświęcałem na nierobienie wielu rzeczy i unikanie różnych miejsc. Wyglądało na to, iż niebezpieczeństwo czyha na mnie na każdym kroku.

Podejrzewałem derga, że przesadnie powiększa liczbę ostrzeżeń. Wydawało mi się to jedynym możliwym wytłumaczeniem. Ostatecznie, przed spotkaniem z dergiem, żyłem już dość długo i bez absolutnie żadnej nadprzyrodzonej pomocy szło mi całkiem nieźle. Dlaczego więc ryzyko codziennego bytowania miałoby się teraz tak wyraźnie zwiększyć? Zapytałem go o to pewnego wieczora.

— Wszystkie moje meldunki są całkowicie prawdziwe odpowiedział, najwyraźniej nieco dotknięty. - Jeśli mi nie wierzysz, spróbuj jutro zapalić światło na wykładzie psychologii.

— Czemu?

— Uszkodzona instalacja.

— Nie wątpię w prawdziwość twoich ostrzeżeń — zapewniłem. - Wiem tylko, że moje życie nie było tak najeżone niebezpieczeństwami przed poznaniem z tobą.

— Oczywiście, że nie było. Z pewnością wiesz o tym, iż przyjmując ochronę, musisz jednocześnie pogodzić się z jej niedogodnościami.

— Jakimi niedogodnościami? Derg zawahał się.

— Ochrona powoduje potrzebę dalszej ochrony. Jest to powszechna niezmienność rzeczy.

— Powtórz to — powiedziałem oszołomiony.

— Zanim mnie spotkałeś, byłeś przeciętnym człowiekiem i napotykałeś na swej drodze przeciętnie ryzykowne sytuacje. Ale gdy ja się pojawiłem, twoje bezpośrednie otoczenie zmieniło się. I twoja pozycja w tym otoczeniu zmieniła się również.

— Zmieniła się? Dlaczego? — Ponieważ zawiera ona teraz m n i e. Do pewnego stopnia istniejesz teraz w moim środowisku, podobnie jak ja w twoim. A, oczywiście, wiadomo jest powszechnie, że uniknięcie jednego zagrożenia otwiera drogę innym groźbom.

— Czy starasz mi się powiedzieć — powiedziałem powoli — że liczba niebezpieczeństw, na które jestem narażony, wzrosła z powodu twojej pomocy?

— Nie można było tego uniknąć — westchnął.

W tym momencie udusiłbym chętnie derga, gdyby nie był niewidzialny i nieuchwytny. Miałem paskudne uczucie, iż zostałem wykiwany przez pozaziemskiego oszusta.

— W porządku — powiedziałem, usiłując zachować kontrolę nad głosem — dziękuję za wszystko. Do zobaczenia na Marsie, czy też tam, gdzie zwykle się kręcisz.

— Nie chcesz dalszej ochrony?

— Dobrze zgadłeś. Nie trzaskaj drzwiami wychodząc. - Ale dlaczego? — derg wydawał się szczerze zdziwiony. - Liczba niebezpieczeństw w twoim życiu zwiększyła się, to prawda, ale co z tego? Prawdziwą sławę i prawdziwy honor przynosi stawienie czoła zagrożeniom i wychodzenie z nich zwycięsko. Im większe niebezpieczeństwo, tym większa radość z jego uniknięcia.

Po raz pierwszy zrozumiałem, jak obcy w swej naturze był ten przybysz z zewnątrz.

— Nie dla mnie — odpowiedziałem. - Wynoś się.

— Ryzyko zwiększyło się — argumentował derg — ale moja zdolność do wykrywania go jest bardziej niż wystarczająca. Jestem s z c z ę ś 1 i w y, starając się je zniwelować. Moja obecność przedstawia dla ciebie coraz większą wartość.

Pokręciłem głową.

— Wiem, co będzie dalej. Liczba zagrożeń w moim życiu będzie się stale zwiększać, nieprawdaż?

— Wcale nie. Jeżeli chodzi o tego rodzaju przypadki, osiągnąłeś już ilościowy limit.

— Co to właściwie ma oznaczać?

— Znaczy to, że w przyszłości nie będzie się już zwiększała liczba niebezpieczeństw, których musisz unikać.

- Świetnie. A teraz może będziesz tak uprzejmy i wyniesiesz się stąd do cholery.

— Ale przecież właśnie ci tłumaczę…

— Rozumiem. Bez dalszego zwiększania, tylko to, co było… Ale słuchaj, jeśli zostawisz mnie samego, moje pierwotne otoczenie powróci, prawda? I razem z nim moja poprzednia liczba zagrożeń.

— Stopniowo — zgodził się derg — jeżeli tego dożyjesz.

— Zaryzykuję.

Derg milczał przez chwilę. W końcu powiedział:

— Nie mogę pozwolić na oddalenie mnie. Jutro…

— Nie mów nic. Będę unikał tych wypadków na własną rękę.

— Nie myślałem o wypadkach.

— A o czym?

— Naprawdę nie wiem, jak ci to powiedzieć — jego głos był zmieszany. - Tłumaczyłem ci, że nie będzie ilościowej zamiany. Nie wspomniałem o zmianie j a k o ś c i o w e j.

— O czym ty mówisz?! — krzyknąłem.

— Staram ci się wyjaśnić — odpowiedział derg — że gamper czyha na ciebie.

— Kto? Co to za kawały?

— Gamper jest tworem z m o j e g o środowiska. Wydaje mi się, że przyciągnął go twój wzmożony, dzięki mnie, potencjał unikania niebezpieczeństw.

— Do diabła z gamperem i do diabła z tobą!

— Jeżeli się pojawi, staraj się przepędzić go używając jemioły. Żelazo jest również często skuteczne, jeżeli zetknie się z czymś miedzianym. Także…

Rzuciłem się na łóżko i schowałem głowę pod poduszkę. Derg zrozumiał. Po chwili mogłem wyczuć, że opuścił mnie.

Jakim idiotą byłem! My, mieszkańcy Ziemi, mamy jedną wadę: bierzemy to, co nam oferują, nie zważając na to, czy naprawdę tego potrzebujemy, czy też nie. W ten sposób można sobie przysporzyć masę kłopotów.