Maks miał wbudowane preferencje. Zakładał, że Ziemianin zawsze zna hasło. Zakładał, że obcy nigdy nie zna hasła, ale zawsze usiłuje dostać się do obozu. Zatem istota, która nie usiłuje dostać się do obozu, można uważać za Ziemianina, dopóki nie okaże się, że jest inaczej.
Halloran pomyślał, że to całkiem dobry wywód myślowy jak na człowieka, który stracił już parę procent płynu ustrojowego. Teraz pozostawała mu tylko nadzieja, że dalszy ciąg planu również się sprawdzi.
— Maks — powiedział — podczas swojej inspekcji dokonałem dość niepokojącego odkrycia.
— Jakiego, proszę pana?
— Stwierdziłem, że obozujemy na skraju szczeliny tektonicznej. W porównaniu z nią słynne pęknięcie Św. Andrzeja z Kalifornii to małe piwo.
— To brzmi groźnie. Czy istnieje duże ryzyko?
— Możesz się założyć o swój blaszany tyłek, że tak. A duże ryzyko oznacza dużo pracy. Musimy we dwójkę przenieść cały obóz o jakieś dwie mile na zachód. I to natychmiast! Bierz zbiorniki z wodą i idziemy.
— Tak jest. Jak tylko mnie pan zwolni.
— Dobrze. Zwalniam cię. Do roboty.
— Nie mogę. Musi mnie pan zwolnić podając aktualne hasło i odwołując je. Tylko wtedy będę mógł przerwać służbę wartownicza.
— Nie ma czasu na formalności rzucił Halloron surowo. - Nowe hasło brzmi”bieługa”. Ruszaj się, Maks, poczułem lekki wstrząs.
— Ja nic nie czułem.
— A dlaczego miałbyś poczuć? uciął Halloran. - Jesteś tylko robotem rewirowym o nie specjalnie wyszkolonym człowiekiem z wyostrzonym aparatem zmysłowym. Psiakrew, znów drży! Chyba tym razem poczułeś?
— Zdaje mi się, że tak. - No, to ruszaj się!
— Nie mogę, panie Halloran! jest fizyczną niemożliwością, żebym opuścił stanowisko bez formalnego rozkazu! Proszę mi wydać rozkaz!
— Nie denerwuj się tak — powiedział Halloran. - Po namyśle sądzę, że można zostawić obóz tu, gdzie jest. - Ale trzęsienie ziemi…
— Przeprowadziłem nowe obliczenia. Mamy więcej czasu niż myślałem. Pójdę rozejrzeć się jeszcze raz.
Halloran wszedł za skałkę znikając z pola widzenia robota. Serce mu waliło, czuł jak gęsta krew z trudem przepycha się przez żyły. Zmusił się, żeby usiąść bardzo spokojnie w skrawku cienia.
Dzień ciągnął się bez końca. Bezkształtny biały kleks podwójnego słońca przesunął się o parę centymetrów w stronę horyzontu. RR-22-0134 trwał na straży.
Zerwał się wiatr, nasilił się i dmuchnął piaskiem w czujniki Maksa. Robot wędrował nieustannie wokół obozu. Wiatr ucichł i wśród głazów w odległości dwudziestu metrów pojawiła się jakaś postać. Halloran czy obcy? Maks nie wdawał się w przypuszczenia. Strzegł obozu.
Małe stworzenie podobne do kojota nadbiegło klucząc z pustyni i omal nie zderzyło się z Maksem. Z góry spadł na nie wielki ptak. Rozległ się cienki, przeraźliwy pisk i krew zbryzgała jeden z namiotów. Ptak uniósł się ciężko w powietrze, w szponach niósł coś, co się ruszało.
Maks nie zwracał na to uwagi. Obserwował człekokształtna istotę zmierzającą niepewnym krokiem w jego stronę.
Istota zatrzymała się.
— Dzień dobry, panie Halloran odezwał się Maks. - Czuję się w obowiązku zauważyć, że wykazuje pan wyraźne oznaki odwodnienia. Może to prowadzić do udaru, utraty przytomności i śmierci, jeżeli natychmiast nie podejmie pan odpowiednich kroków.
— Zamknij się — powiedział Halloran ochryple przez wyschnięte gardło.
— Rozkaz, panie Halloran.
— I przestań nazywać mnie panem Halloranem.
— Dlaczego?
— Bo nie jestem żadnym Halforanem. Jestem nieziemcem.
— Naprawdę?
— Tak, naprawdę. Czy wątpisz w moje słowo?
— No, wie pan, takie niczym nie poparte twierdzenie…
— Zaraz ci dam dowód. Nie znam hasła. Czy to ci wystarczy?
Podczas gdy robot się wahał, Halloran mówił dalej.
— Posłuchaj, pan Halloran powiedział mi, że mam ci przypomnieć o twoich podstawowych definicjach, stanowiących kryteria twojego działania. Ziemianin to istota rozumna, która zna hasło, nieziemiec to istota rozumna, która nie zna hasła.
— Tak — przyznał robot niechętnie. Znajomość hasła jest dla mnie sprawdzianem. A jednak coś mi się tu nie podoba. Przypuśćmy, że mnie okłamujesz?
— Jeżeli kłamię, to znaczy, że jestem Ziemianinem, który wie, że nie ma niebezpieczeństwa. Ale ty wiesz, że nie kłamię, bo wiesz, że żaden Ziemianin nie kłamałby na temat hasła.
— Nie wiem, czy wolno mi przyjąć takie założenie.
— Musisz. Przecież żaden Ziemianin nie chciałby uchodzić za obcego, prawda?
— Oczywiście, że nie.
— I hasło jest jedynym pewnym sposobem na odróżnienie człowieka od nieziemca?
— Tak.
— Zatem rzecz jest udowodniona.
— Wciąż nie jestem pewien — powiedział Maks i Halloran zrozumiał, że robot niechętnie przyjmował informacje od nieziemca, nawet jeżeli nieziemiec chciał tylko udowodnić, że jest nieziemcem.
Czekał. Po chwili Maks powiedział:
— Dobrze. Zgadzam się, że jesteś nieziemcem. W związku z tym zabraniam ci wstępu do obozu.
— Wcale nie chcę, żebyś mnie wpuścił. Rzecz w tym, że jestem jeńcem Hallorana i sam wiesz, co to znaczy. Robot zamrugał czujnikami.
— Nie wiem, co to znaczy.
— To znaczy — powiedział Halloran — że musisz w stosunku do mnie postępować zgodnie z rozkazami Hallorana. A rozkazy są takie, że mam być uwięziony na terenie obozu i nie wolno ci mnie wypuścić bez wyraźnego polecenia.
— Pan Halloran wie, że nie mogę cię wpuścić na teren obozu.
— Oczywiście! Ale Halloran każe ci uwięzić mnie w obozie, a to jest coś zupełnie innego.
— Naprawdę?
— Ależ oczywiście! Musisz wiedzieć że Ziemianie zawsze biorą do niewoli obcych, którzy próbują dostać się na teren obozu!
— Coś takiego obiło mi się o uszy powiedział Maks. - Mimo to nie mogę cię wpuścić. Mogę cię pilnować tutaj, przed obozem.
— To jest do niczego — powiedział ponuro Halloran.
- Żałuję, ale to wszystko, co mogę zrobić.
— No, dobrze — zgodził się Halloran siadając na piasku. - Jestem zatem twoim więźniem.
— Tak.
— To proszę mi dać pić. - Nie wolno mi…
— Do diabła, wiesz przecież, że wzięci do niewoli nieziemcy maja być traktowani z względami stosownymi do ich stopnia i muszą zgodnie z Konwencją Genewska otrzymywać wszystko, co jest im niezbędne do życia.
— Tak, coś o tym słyszałem — powiedział Maks. - Jaki jest twój stopień?
— Starszy jamisdar. Numer książeczki 12278031. I muszę natychmiast otrzymać wodę, bo inaczej umrę.
Maks namyślał się przez kilka sekund i powiedział:
— Dam ci wody. Ale dopiero, jak pan Holloran się napije.
— Chyba wystarczy dla nas obu? spytał Halloran siląc się na przymilny uśmiech.
— Decyzja — stwierdził twardo Maks — należy do pana Hallorana.
— Dobrze — powiedział wstając Halloran. - Czas na moja południowa modlitwę, która muszę odbyć na osobności.
— A jeżeli uciekniesz?
— Po co? — spytał Halloran odchodząc. - Holloran i tak by mnie złapał. - To prawda. Ten człowiek to geniusz — mruknął robot.
Upłynęło bardzo niewiele czasu. Nagle spoza głazów wyszedł Halloran.
— Pan Halloran? — spytał Maks.
— To ja — powiedział Halloran radośnie. - Czy zgłosił się tu mój jeniec?