Выбрать главу

— Tak, proszę pana. Jest tam, za tymi skałkami, modli się.

— Nie ma w tym nic złego. Słuchaj, Maks, kiedy zgłosi się tu po raz drugi, koniecznie daj mu wody.

— Chętnie. Jak tylko pan się napije. - Co tam, mnie się nie chce pić. Daj koniecznie wody temu nieszczęsnemu nieziemcowi.

— Nie mogę, póki się nie upewnię, że pan się napił. Stan odwodnienia, o którym wspominałem, zaszedł jeszcze dolej. Jest pan bliski utraty przytomności. Nalegam stanowczo, żeby pan się napił.

— Dobrze już, przestań mi wiercić dziurę w brzuchu i przynieś manierkę. - Ależ, proszę pana

— Co tam znowu?

— Wie pan, że nie wolno mi opuścić posterunku na granicy obozu.

— Dlaczego, do diabła?

— Bo to sprzeczne z rozkazami. Także dlatego, że tam, za skałkami jest obcy.

— Ja za ciebie popilnuję, a ty bądź dobrym chłopcem i przynieś manierkę. - To miło z pana strony, ale nie mogę się zgodzić. Jestem robotem RR zbudowanym wyłącznie w celu strzeżenia obozu. Nie wolno mi przekazywać obowiązków nikomu, nawet człowiekowi albo drugiemu robotowi RR, dopóki nie otrzymam hasła i nie zostanę zdjęty z posterunku.

— Tak, tak — mruknął Halloran. Z którego końca bym zaczął, dochodzę do ściany. - Z trudem powlókł się z powrotem za skałki.

— Co się stało? — spytał robot. Co ja takiego powiedziałem? Odpowiedzi nie było.

— Panie Halloran? Starszy jamizdarze?

Nadal żadnej odpowiedzi. Maxs kontynuował obchód obozu.

Halloran był wyczerpany. Gardło bolało go od gadania z tępym robotem, a całe ciało od nieustannego ataku podwójnego słońca. To już nie było poparzenie słoneczne — był czarny, spalony, nie człowiek, a pieczony indyk. Ból, pragnienie i zmęczenie nie pozostawiały miejsca na żadne uczucie poza wściekłością.

Był wściekły na siebie, że dał się złapać w tak absurdalna pułapkę, że tak głupio dał się zabić. („Halloran? A tak, to ten biedak, co nie znał hasła i umarł z pragnienia niecałe pięćdziesiąt metrów od wody i cienia. Smutna, dziwna i śmieszna śmierć…”)

Tylko wściekłość trzymała go teraz przy życiu, umożliwiała mu analizę sytuacji i poszukiwanie drogi do obozu. - Co mi jeszcze pozostało?

Przekręcił się na wznak i patrzył w rozpalone do białości niebo. Przed oczami pływały mu czarne punkty. Halucynacje? Nie, to krążące ptaki. Ignorowały swoja codzienna, złożona z kojotów dietę i czekały no coś ekstra, na egzotyczny kąsek…

Halloran zmusił się, żeby usiąść. Muszę rozważyć sytuację, przekonywał siebie, i znaleźć jakiś fortel.

Z punktu widzenia Maksa wszystkie istoty rozumne, które znają hasło, są Ziemianami, a wszystkie istoty rozumne, które nie znają hasła, są nieziemcami.

Co znaczy…

Właśnie, co to znaczy? Przez chwilę Halloranowi zdawało się, że znalazł klucz do całej zagadki, ale miał trudności ze skupieniem się. Ptaki krążyły coraz niżej. Jeden z kojotów zbliżył się i obwąchiwał mu buty.

Wszystko nieważne. Skoncentrować się. Stać się automatologiem-praktykiem.

— Tak naprawdę, jak się zastanowić, to Maks jest głupi. Nie zbudowano go z myślą o wykrywaniu fałszerstw, poza bardzo ograniczoną dziedziną. Jego kryteria są, powiedzmy, archaiczne. Jak w tej opowieści o Platonie; który zdefiniował człowieka jako bezpiórego dwunoga, na co stary cynik Diogenes przyniósł oskubanego kurczaka. Wówczas Platon zmienił definicję i określił człowieka jako bezpiórego dwunoga z płaskimi paznokciami.

Ale co to wszystko miało wspólnego z Maksem?

Halloran energicznie potrząsnął głową usiłując zmusić się do koncentracji. Ale nie mógł się pozbyć obrazu platońskiego człowieka-kurczaka wzrostu metr osiemdziesiąt bez jednego pióra na ciele, ale z płaskimi paznokciami.

Maks musiał mieć jakieś słabe miejsce! W odróżnieniu od Platona nie mógł zmieniać poglądów. Maks był więźniem swoich definicji i ich logicznych konsekwencji…

— Niech mnie diabli! — powiedział Halloran. - Zdaje się, że znalazłem. Usiłował to przemyśleć, ale stwierdził, że nie potrafi. Po prostu musiał spróbować stawiając wszystko na jedna kartę.

— Maks — mruknął pod nosem idzie do ciebie jeden oskubany kurczak. A raczej nieskubany. Zobaczymy, jak sobie z tym poradzisz!

Nie bardzo wiedział, o co mu chodzi, ale wiedział, co zaraz zrobi.

Kapitan Beatty i porucznik James wrócili do obozu pod koniec trzech ziemskich dni. Znaleźli Hallorana nieprzytomnego i w malignie, ofiarę odwodnienia i udaru słonecznego. Bredził coś, że Platon nie chciał go wpuścić do obozu i że on, Halloran, zmienił się w kurczaka wysokości metr osiemdziesiąt bez płaskich paznokci, wystawiając w ten sposób do wiatru zarówno uczonego filozofa, jak i jego koleżkę robota.

Maks napoił go, owinął w mokre koce i zbudował czarny daszek z podwójnego plastyku. Za dzień lub dwa Halloran musiał dojść do siebie.

Przed utratą przytomności zdążył skreślić kilka słów”Nie miałem hasła nie mogłem wrócić zawiadomić fabrykę zainstalować wyłącznik awaryjny w robotach RR”.

Beatty nic nie rozumiał z tego, co mówił Halloran, przepytał więc Maksa. Usłyszał o inspekcyjnej wycieczce Hallorana i o różnych nieziemcach, podobnych do niego jak dwie krople wody, o tym, co oni mówili i co mówił Halloran. Były to wyraźnie coraz bardziej rozpaczliwe próby Hallorana przedostania się do obozu.

— Ale co się stało dalej? — spytał Beatty. - Jak w końcu wszedł?

— On nie wszedł — powiedział Maks. - Od pewnej chwili był w środku.

— Ale jak go przepuściłeś?

— Nie przepuściłem go. To byłoby zupełnie wykluczone. Pan Halloran po prostu był w obozie.

— Nie rozumiem — powiedział Beatty. - Szczerze mówiąc, proszę pana, ja też. Podejrzewam, że tylko pan Holloran może odpowiedzieć na to pytanie.

— Upłynie trochę czasu, zanim Halloran będzie mógł coś powiedzieć. Ale skoro on znalazł sposób, to i ja powinienem go znaleźć.

Beatty i James bardzo się starali, ale odpowiedzi nie potrafili znaleźć. Nie byli wystarczająco zdesperowani, albo wystarczająco wściekli, albo rozumowali nie tak, jak trzeba było. Żeby zrozumieć, jak Halloran wszedł do obozu, należało spojrzeć na końcowa fazę wydarzeń z punktu widzenia Maksa.

Upał, wiatr, ptaki, głazy, słońca, nie zwracam uwagi na to, co nie jest ważne. Mam pilnować obozu przed obcymi.

Coś zbliża się od strony głazów, od strony pustyni. Duże stworzenie, włosy zasłania ją mu pysk, idzie na czterech nogach.

Staję na jego drodze. Warczy. Jeszcze raz zastawiam mu drogę, odbezpieczam broń, grożę. Stworzenie warczy i dalej pełznie w kierunku obozu.

Dokonuję przeglądu definicji, żeby zachować się w odpowiedni sposób. Wiem, że ludzie i nieziemcy są klasami istot charakteryzujących się inteligencja, która wyraża się w zdolności do artykułowanej mowy. Ta zdolność ujawnia się w reakcji na moje pytania.

Ludzie spytani o hasło zawsze odpowiadają prawidłowo.

Nieziemcy spytani o hasło zawsze odpowiadają nieprawidłowo. Zarówno nieziemcy jak i ludzie odpowiadają, prawidłowo lub nieprawidłowo, na pytanie o hasło. Skoro tak jest zawsze, to muszę przyjąć, że stworzenie, które nie odpowiada na moje pytanie, nie umie mówić i mogę na nie nie zwracać uwagi.

Mogę nie zwracać uwagi na ptaki i jaszczurki. Na to duże zwierzę, które czołga się obok mnie, też mogę nie zwracać uwagi. Ono mnie interesuje, ale muszę wytężać czujniki, bo gdzieś tam na pustyni jest pan Halloran. Jest tam też nieziemiec w stopniu starszego jamisdara.

Ale co to? To pan Halloran, cudem, znalazł się z powrotem w obozie. Jęczy, cierpi na odwodnienie organizmu i skutki udaru słonecznego. Po zwierzęciu, które przeczołgało się obok mnie oni śladu, a jamisdar pewnie nadal modli się wśród głazów…