Wyszli natychmiast trzymając się za ręce. Odrzutowiec zawiózł ich do małego, białego domku położonego w sosnowym zagajniku, z widokiem na morze, i tam rozmawiali i śmiali się, i kochali, i później Simon widział swoją ukochaną spowitą w płomień zachodzącego słońca jak boginie ognia. W błękicie przedświtu patrzyła na niego oczyma wielkimi i ciemnymi, a jej znane już ciało było od nowa tajemnicze. Wzeszedł księżyc, jasny i szalony, zamieniając ich ciała w cienie, i dziewczyna płakała waląc małymi piąstkami w jego pierś, i on też płakał nie wiedząc dlaczego. Aż wreszcie nadszedł świt, słaby i niespokojny, migocąc na ich spieczonych ustach i splecionych ciałach, a fala hucząc ogłuszała ich, podniecała i przyprawiała o szaleństwo. W południe byli z powrotem w biurze firmy MIŁOŚĆ, SPÓLKA AKCYJNA. Penny przez chwilę trzymała go za rękę, a potem zniknęła w otwartych drzwiach.
— Czy to była prawdziwa miłość? - spytał pan Tate.
— Tak!
— I wszystko jest tak, jak pan sobie wyobrażał?
— Tak! To była miłość, i to miłość autentyczna! Ale dlaczego ona koniecznie chciała tu wrócić?
— Sugestia posthipnotyczna — wyjaśnił pan Tate.
— Co takiego?
— A co pan myślał? Każdy chce miłości, ale mało kto ma ochotę za nią płacić. Oto pański rachunek.
Simon zapłacił, wściekły.
— To było zupełnie niepotrzebne — powiedział. - Przecież to jasne, że bym panu zapłacił za połączenie nas. Gdzie ona jest? Co pan z nią zrobił?
— Tylko spokojnie — powiedział pan Tate kojąco. Niech pan się postara uspokoić.
— Ja wcale nie chcę się uspokoić! - wykrzyknął Simon. - Ja chce Penny!
— A, to jest niemożliwe — rzekł pan Tate, z ledwie uchwytną lodowatą nutą w głosie. - Niech pan łaskawie nie robi z siebie widowiska!
— Czy pan chce wyciągnąć ode mnie więcej pieniędzy?! — wrzasnął Simon. - W porządku, zapłacę. Ile będzie mnie kosztowało wydarcie jej z pańskich szponów” — Simon wyszarpnął portfel z kieszeni i walnął nim w biurko.
Pan Tate potrącił portfel sztywnym palcem.
— Prosze to schować. Jesteśmy starą firmą, która cieszy się dobrą opinią. Jeżeli jeszcze raz podniesie pan głos, będę zmuszony pana wyrzucić.
Simon z wysiłkiem nakazał sobie spokój, schował portfel do kieszeni i usiadł. Wziął głęboki oddech i bardzo spokojnie powiedział:
— Przepraszam.
— To już lepiej — pochwalił go pan Tate. - Nie lubię, jak ktoś na mnie krzyczy. Ale jak pan się będzie zachowywał grzecznie, to i ja będę grzeczny. No wiec na czym polega problem?
— Problem? — Simon znów zaczął podnosić głos. Opanował się jednak i powiedział:
— Ona mnie kocha.
— Oczywiście.
— No to jak pan może nas rozdzielać?
— A co ma jedno z drugim wspólnego? — zapytał pan Tate. - Miłość jest cudownym przerywnikiem, relaksem, dobrym na umysł, na charakter, na równowaga hormonalną i na cerę. Ale przecież nikomu nie zależy na tym, żeby ta miłość t r w a ł a, zgodzi się pan chyba ze mną?
— Mnie zależy — odparł Simon. - Ta miłość była wyjątkowa, niepowtarzalna…
— Każda jest taka — rzekł pan Tate. - Ale jak pan wie, wszystkie powstają w ten sam sposób.
— Co takiego?
— Wie pan zapewne coś niecoś na temat techniki produkcji miłości.
— Nie — odpowiedział Simon. - Ja myślałem, że to uczucie… naturalne…
Pan Tate potrząsnął głową.
— Od doboru naturalnego odeszliśmy już całe wieki temu, wkrótce po Rewolucji Technicznej. Był zbyt powolny. I zupełnie nieopłacalny z handlowego punktu widzenia. Po co się w to bawić, skoro możemy wyprodukować dowolne uczucie w drodze odpowiedniego warunkowania i pobudzania odpowiednich ośrodków mózgowych? A rezultat? — zakochana w panu po uszy Penny! Pański pociąg do jej typu fizycznego, który uwzględniliśmy, dokonał reszty. Z reguły dodajemy jeszcze do tego ciemną plażę, szalony księżyc i blady świt…
— To znaczy, że ona mogłaby pokochać każdego… rzekł powoli Simon.
— Moglibyśmy spowodować, że pokochałaby każdego skorygował pan Tate.
— O Boże, a w jaki sposób ona się dostała do tej straszliwej pracy? — zapytał Simon.
— Zgłosiła się i podpisała kontrakt na normalnych warunkach — wyjaśnił Tate. - To bardzo popłatne zajęcie. Po wygaśnięciu kontraktu zwracamy takiej dziewczynie własną osobowość — nietkniętą! Ale nie rozumiem, dlaczego pan nazywa tę pracę straszliwą. W miłości nie ma nic nagannego.
— To nie była miłość! - wykrzyknął Simon.
— Jak to nie była? Rzetelny towar! — Bezstronne placówki naukowe przeprowadzały testy jakościowe, porównując to, co my dajemy, z produktem naturalnym. W każdym przypadku n a s z a miłość wykazywała większą głębię, żarliwość i zasięg.
Simon zacisnął powieki, otworzył je i powiedział:
— Niech pan posłucha. Mnie nie interesują pańskie naukowe testy. Kocham ją i ona mnie kochał i tylko to się liczy. Pozwólcie mi z nią porozmawiać! Ja się chcę z nią ożenić!
Pan Tate z niesmakiem zmarszczył nos.
— Do licha, człowieku, przecież nie będzie się pan żenił z t a k ą dziewczyną! Ale jeśli panu zależy na małżeństwie, to zajmujemy się i takimi sprawami. Mogę panu załatwić idylliczny i prawie spontaniczny związek z dziewicą z oficjalnym certyfikatem dziewictwa.
— Nie! Ja kocham Penny! Pozwólcie mi przynajmniej z porozmawiać!
— Ależ to jest niemożliwe odparł pan Tate.
— Dlaczego?
Pan Tate nacisnął guzik.
— A jak pan myśli? Skasowaliśmy całkowicie poprzednie uwarunkowanie. Panny jest w tej chwili zakochana w kim innym.
I wreszcie Simon zrozumiał. Dotarło do niego, że właśnie w tej chwili Panny patrzy na kogoś innego z tą samą namiętnością, której on dopiero co zaznał, odczuwając dla innego mężczyzny te całkowitą i bezbrzeżną miłość, której tak wielką przewaga nad niemodnym i handlowo nieopłacalnym doborem naturalnym potwierdziły obiektywne placówki naukowe i że na tej samej ciemnej plaży, wspomnianej w broszurze reklamowej…
Rzucił się Tate’owi do gardła. Dwaj pracownicy, którzy chwile wcześniej weszli do biura, złapali go i odprowadzili do drzwi.
— Niech pan pamięta, że to w żadnym stopniu nie umniejsza pańskich przeżyć — zawołał za nim pan Tate. Ku swojej męce Simon wiedział, że Tate mówi prawdę.
Znalazł się na ulicy.
Początkowo chciał uciekać z Ziemi, gdzie nie-praktyczne towary przekraczały możliwości normalnego człowieka. Szedł bardzo szybko, a obok jego Penny, z twarzą opromienioną miłością do niego, do niego, do ciebie, do ciebie.
I oczywiście trafił do strzelnicy.
— Spróbuje pan szczęścia? — zapytał właściciel.
— Ustaw no mi je — odparł Alfred Simon.
przekład: Zofia Uhrynowska-Hanasz
Pijawka
Frank Conners wyszedł na werandę i dwa razy cicho kaszlnął.
— Proszę wybaczyć, profesorze — powiedział. Długonogi mężczyzna, leżący na składanym łóżku, nawet nie poruszył się i chrapał dalej.
— Nie chciałbym pana niepokoić. - Conners ze wzruszenia przesunął wyświechtaną czapkę na tył głowy. - Ja wiem, że jest to tydzień pana odpoczynku, ale tam w rowie leży jakieś świństwo…
Jedna brew śpiącego z lekka się uniosła.
Frank Conners jeszcze raz kaszlnął. Na jego ręce ściskającej uchwyt łopaty wystąpiły starcze żyły.
— Słyszy pan, profesorze?