— Oczywiście, wszystko słyszę — wymamrotał Mikehill nie otwierając oczu. - Znalazłeś elfa?
— Co? — zapytał Conners, z wysiłkiem marszcząc czoło.
— Maleńki ludzik w czerwonym serdaczku. Daj mu mleka, Conners.
— Nie, proszę pana. To jakiś kamień. Profesor otworzył jedno oko.
— Proszę mi wybaczyć, nie chciałem pana niepokoić — usprawiedliwiał się Conners.
— No więc?
— Nie odważyłbym się niepokoić pana głupstwami, ale ten diabelski kamień stopił mi łopatę…
Profesor od razu otworzył oczy. Conners pokazał mu łopatę. lej metalowa część była równiutko przecięta. Mikehill raźno opuścił nogi z łóżka i wsunął je w przydeptane mokasyny.
— Idziemy — powiedział wstając. - Zobaczymy, co to za cudo.
„Cudo” leżało w przydrożnym rowie oddzielającym łączkę koło domu od autostrady biegnącej do Nowego Jorku. Zwykły kamień grubości trzech cali. Na ciemnoszarej powierzchni miał mnóstwo splątanych, drobnych żyłek.
— Proszę nie dotykać — uprzedził Conners.
— Nie mam zamiaru. Daj mi łopatę. - Mikehill wziął łopatę i dotknął nią zagadkowego przedmiotu. Był rzeczywiście twardy jak kamień. Przez pewien czas profesor trzymał łopatę przytkniętą do jego powierzchni, ale kiedy odjął ją, jeszcze jeden cal metalu zniknął.
Mikehill nachmurzył się, poprawił okulary. Potem znowu jedną ręką przytknął łopatę do”kamienia”, a drugą rękę przybliżył do metalowej powierzchni. Ostrze topiło się na jego oczach.
— Jakby nie grzało — powiedział zwracając się do Connersa. - A jak było za pierwszym razem? Nie zauważyłeś, czy szło od kamienia ciepło?
Conners przecząco pokręcił głową.
Mikehill wziął garść błota i rzucił je na kamień. Grudka natychmiast stopiła się nie zostawiając nawet śladu na ciemnoszarej powierzchni. W ślad za grudką poszedł duży kamień, który również zniknął w ten sam sposób.
— Widział pan coś podobnego, profesorze? — zapytał Conners.
— Nie. - Mikehill wyprostował się. - Nie widziałem. Jeszcze raz wziął łopatę i z całej siły uderzył nią w kamień… I omal jej nie upuścił. Oczekując odbicia, zbyt mocno ściskał rękojeść. Ale odbicia nie było. Łopata uderzyła i stanęła jak przyklejona. Kiedy podniósł ją, stwierdził, że na ciemnoszarej powierzchni nie został żaden ślad od uderzenia.
— To jednak nie kamień — powiedział Mikehill odstępując. - Pijawki wysysają krew, a ta sztuka, jak mi się wydaje, ssie błoto i łopaty. Spróbuję zadzwonić do college’u. Poproszę, aby przyjechał któryś z fizyków lub biologów — dodał. - Dobrze byłoby zabrać stąd to świństwo, dopóki nie zniszczy mi klombu.
Ruszył w kierunku domu.
Wszystko dokoła było dla niej pożywieniem. Wiatr oddawał jej swoją energię. Nadszedł deszcz i uderzenie każdej kropli dodawało jej sił. Pochłaniała wodę całą swą powierzchnią. Słoneczne promienie, piach, błoto, kamienie — wszystko przyswajała swymi komórkami.
I rosła.
Na drugi dzień pijawka liczyła już osiem stóp długości..Jednym końcem sięgała szosy, drugim klombu. W ciągu następnego dnia jej średnica wzrosła do osiemnastu stóp. Pokrywała teraz całą drogę.
Mikehill chodził dokoła pijawki i zadawał sobie ciągle pytanie: Jaka r z e c z może zachowywać się w ten sposób? Odpowiedź była prosta — żadna ze znanych mu rzeczy.
W dali dał się słyszeć szum kolumny samochodów wojskowych. Przewodnik jadący w jeepie na przedzie podniósł rękę i cała kolumna się zatrzymała. Z jeepa wysiadł oficer. Po liczbie gwiazdek na ramionach Mikehill poznał, że ma przed sobą generała.
— Zabierzcie to i oczyśćcie przejazd — powiedział generał do żołnierzy.
Był wysoki i szczupły. W ogorzałej twarzy chłodno błyszczały oczy.
— Nie możemy tego usunąć. - Mikehill opowiedział o wydarzeniach z poprzednich dni.
— Ale to koniecznie trzeba usunąć — generał podszedł bliżej i z uwagą przyglądał się pijawce.
— Mówi pan, że łomem nie da się jej zepchnąć? I ogień też się jej nie ima?
— Fakt. - Mikehill uśmiechnął się lekko.
— Szofer! — rzucił generał przez ramię — proszę przejechać po tym.
Mikehill chciał się wmieszać, ale dał spokój, generalskie mózgi to delikatna sprawa.
Jeep wyrwał do przodu podskakując na dziesięciocentymetrowej krawędzi pijawki. W środku samochód zatrzymał się nagle.
— Nie rozkazałem hamować! - huknął generał. - Nie hamowałem — zaprotestował szofer. Jeep jeszcze drgnął w miejscu i stanął na dobre.
— Przepraszam — powiedział Mikehill — ale topią się opony.
Generał spojrzał i jego ręka automatycznie sięgnęła po pistolet. Potem ryknął:
— Uciekaj! Wyskakuj! Nie dotykaj tego świństwa! Twarz szofera zbielała. Szybko wspiął się na samochód i szczęśliwie zeskoczył na ziemię.
W zupełnej ciszy wszyscy patrzyli na jeepa. Najpierw stopiły się opony, potem błotniki, karoseria…
Na końcu powoli zniknęła antena. Generał cicho zaklął i rozkazał szoferowi:
— Idź do kolumny i wracaj z granatami i dynamitem.
T eraz jakby się zbudziła. Całe ciało domagało się pożywienia, coraz więcej i więcej. Rosła. Każdy przedmiot, który pojawiał się na jej powierzchni, stawał się jej zdobyczą.
Wybuch energii przy samej powierzchni, potem drugi i jeszcze jeden, i jeszcze… Chciwie, z wdzięcznością pochłonęła te nowe siły i przemieniła je w masę. Maleńkie metalowe odłamki uderzyły powierzchnię, a ona wessała ich energię kinetyczną zmieniając ją w masę. Jeszcze kilka wybuchów… Jej komórki krzyczały z głodu. Z niepokojem i nadzieją czekała na dalsze wybuchy.
Potem znów wzięła się za ziemię i światło słoneczne. Jadła, rosła i rozpełzała się we wszystkie strony.
Z wierzchołka niewysokiego wzgórza Mikehill przyglądał się, jak runął jego własny dom. Pijawka, o średnicy już kilkuset metrów, pochłaniała właśnie dach.
„Żegnaj, mój domku” — pomyślał wspominając dziesięć letnich sezonów tu spędzonych.
Teraz pijawka przypominała ogromne pole zastygłej lawy. Szare, mroczne piętno na zielonej trawie.
— Przepraszam pana — z tyłu, tuż za nim, stał żołnierz — generał O’Donnell chce pana widzieć.
— Proszę bardzo. - Mikehill rzucił ostatnie spojrzenie w stronę domu i poszedł za żołnierzem przejściem wytyczonym dokoła pijawki. Na całej jego długości stali żołnierze, nie dopuszczając reporterów i ciekawskich.
W namiocie przy maleńkim stoliku siedział generał O’Donnell. Gestem poprosił Mikehilla, by usiadł.
— Polecono mi uwolnić nas od tej pijawki — powiedział. Mikehill w milczeniu skinął głową. Kiedy sprawy naukowe powierza się wojsku, komentarze stają się zbyteczne.
— Jest pan profesorem, czy tak? — Antropologii.
— Wspaniale. Chciałbym, aby pan tu został w charakterze konsultanta. Bardzo sobie cenię pana spostrzeżenia dotyczące… — uśmiechnął się — wroga.
— Chętnie zostanę — powiedział profesor Mikehill — ale wam bardziej potrzebny jest fizyk lub biochemik. - Nie mam zamiaru urządzać tu wojny między naukowcami — generał O’Donnell nachmurzył się patrząc na koniec papierosa. - Proszę mnie źle nie zrozumieć. Z dużym szacunkiem odnoszę się do nauki. Sam jestem, jeśli można się tak wyrazić, uczonym żołnierzem. Obecnie nie można wygrać wojny bez nauki. Ale nie chcę, aby tłum długowłosych kręcił się tu miesiącami i powstrzymywał nas od działania. Moim obowiązkiem jest zniszczyć ją. Jakimkolwiek sposobem i jak najszybciej.