Выбрать главу

— Chcecie mnie zabić! - wykrzyknął Feerman usiłując wstać.

— Z pewnością nie — odrzekł doktor przytrzymując go na tapczanie.

— Więc co chce pan zrobić?

— Zobaczy pan.

— A czemu nikt stąd nie wychodzi?

— Bo nie chce.

Zanim Feerman zrobił najmniejszy ruch, doktor wbił mu w rękę igłę i wstrzyknął letnią ciecz.

Kontury pokoju się zacierały. Doktor odpowiedział, ale Feerman już go nie usłyszał.

Miał jedynie uczucie, że jego słowa były słuszne, mądre i prawdziwe.

Kiedy odzyskał przytomność, znajdował się na wielkiej równinie. Słońce wschodziło.

W bladym świetle dostrzegł, że owiany jest mgłą i stopy jego toną w wilgotnej i sprężystej ziemi.

Był zdziwiony, widząc tulącą się do niego żonę, a z drugiej strony psa Speeda, który drżał lekko. Jego zdziwienie nie trwało długo. Cóż normalniejszego, że żona i pies są z nim?

Przed nim były fale, które w miarę zbliżania się wyraźniały. Feerman poznał natychmiast.

To był wróg! Na czele procesji kroczył jego domowy robot, w niezwykłym blasku. Za nim Morgan, krzyczący do naczelnika wydziału, że Feerman musi umrzeć. Potem dozorczyni rycząca”Wynoś się!”, dalej lekarze, recepcjoniści, strażnicy.

Feerman gotował się do ostatniej walki, w której pozbyć się miał na zawsze tych wszystkich, co go zdradzili. Nagle poczuł wątpliwości.

Czy to wszystko jest realne? Ujrzał swoje znarkotyzowane ciało w numerowanym pokoju Akademii, podczas gdy umysł krążył po urojonym świecie i walczył z cieniami. Nic mi nie jest! Feerman w błysku jasnowidzenia zrozumiał, że musi się stąd wymknąć. Jego losem nie była walka z cieniami. Musi wrócić do rzeczywistego świata. Status quo nie będzie trwać wiecznie. Co pocznie ludzkość pozbawiona bojowości, wynalazczości, indywidualizmu, postępu?

Nikt nigdy nie opuścił Akademii? Będzie pierwszym, próbował odsunąć złudzenia, które go zalewały, czuł swoje ciało poruszające się na tapczanie.

Ale żona ujęła go za rękę, pies szczeknął. Feerman zapomniał o swojej decyzji.

przekład: Franciszek Welczar

Potwory

Kordowir i Hum stali na skalistym szczycie góry i obserwowali z dużą przyjemnością nowe zjawisko. Było to niewątpliwie najnowsze zjawisko jakie zdarzyło się od pewnego czasu.

— Sądząc z tego, jak błyszczy w słońcu, powiedziałbym, że to jest z metalu — zauważył Hum.

— Zgadzam się, ale jak się to trzyma w powietrzu? — zapytał Kordowir.

Nie odrywali wzroku od doliny, w której działa się ta nowa rzecz: Spiczasty obiekt unosił się nad ziemią. Z jego dolnego końca wypływała substancja przypominająca ogień.

— Balansuje na kolumnie ognia — powiedział Hum. To chyba oczywiste, nawet dla twoich starych oczu.

Kordowir uniósł się wyżej na grubym ogonie, żeby uzyskać lepszy widok. Obiekt opadł na ziemię i ogień zgasł! - Zejdziemy, żeby się temu przyjrzeć z bliska? — spytał Hum.

— Dobrze. Myślę, że mamy dość czasu… Zaczekaj! Jaki to dziś dzień?

Hum policzył w milczeniu.

— Piąty dzień Luggatu — odpowiedział.

— Przekleństwo! — jęknął Kordowir. - Muszę iść do domu i zabić żonę.

— Do zachodu jest jeszcze kilka godzin — uspokoił go Hum. - Zdążysz zrobić i jedno, i drugie.

Kordowir nie był taki pewien.

— Nie chciałbym się spóźnić — powiedział.

— Wiesz, jaki jestem szybki. Jak się zrobi późno, pobiegnę przodem i ja ci ją zabiję — zaoferował się Hum. Co ty na to?

— Jesteś bardzo miły. - Kordowir podziękował młodszemu koledze i razem zaczęli ześlizgiwać się ze stromego zbocza.

Na dole obaj mężczyźni zatrzymali się przed metalową rzeczą i podnieśli się na ogonach.

— To jest większe niż myślałem — odezwał się Kordowir mierząc wzrokiem metalowy przedmiot. Ocenił, że jest nieco dłuższy niż ich wioska i szeroki na pół wioski. Przeczołgali się dokoła rzeczy stwierdzając, że metal był obrobiony, prawdopodobnie ludzkimi mackami.

W oddali zaszło małe słońce.

— Myślę, że powinniśmy wracać — powiedział Kordowir zauważywszy brak światła.

— Ja mam jeszcze dużo czasu — Hum z dumą napiął mięśnie.

— Tak, ale mężczyzna lubi zabić swoją żonę sam.

— Jak chcesz.

Szybkim tempem ruszyli do wsi.

W domu żona Kordowira kończyła kolację. Zgodnie z wymaganiami etykiety była zwrócona tyłem do wejścia. Kordowir zabił ją jednym potężnym uderzeniem ogona, wywlókł ciało na zewnątrz i zasiadł do posiłku.

Po jedzeniu i medytacji poszedł na Zgromadzenie. Hum z niecierpliwością, młodego wieku już tam był, opowiadając o metalowym przedmiocie. Pewnie zrezygnował z kolacji, pomyślał Kordowir lekko zbrzydzony.

Kiedy młody człowiek powiedział swoje, Kordowir wyłożył własne obserwacje. Jedyną rzeczą, jaką dodał do relacji Huma, była myśl, że metalowy przedmiot może zawierać istoty rozumne.

— Dlaczego tak sądzisz? — spytał Miszil, inny członek starszyzny.

— Z powodu ognia, który wychodził z przedmiotu, kiedy opadał, a przestał wychodzić, kiedy przedmiot stanął na ziemi. Domyślam się, że wyłączyła go jakaś istota.

— Niekoniecznie — przeciwstawił mu się Miszil. Dyskusja przeciągnęła się do późna w nocy. Potem zebrani się rozeszli, zakopali zamordowane żony i poszli spać.

Leżąc w ciemności Kordowir stwierdził, że nie wie jeszcze, co sądzić o tej nowej rzeczy. Powiedzmy, że zawiera ona istoty inteligentne, ale czy moralne? Czy mają zdolność rozróżniania dobra i zła? Kordowir wątpił w to i z tą myślą zasnął.

Następnego ranka wszyscy mężczyźni z wioski udali się do metalowego przedmiotu. Było to jak najbardziej właściwe, ponieważ zadaniem mężczyzny jest badanie rzeczy nowych i ograniczanie liczebności kobiet. Utworzyli krąg wokół przedmiotu i dyskutowali nad tym, co może być w środku.

— Jestem pewien, że to będą ludzie — odezwał się Esktel, starszy brat Huma. Kordowir potrząsnął całym ciałem na znak niezgody.

— Raczej jakieś potwory — powiedział. - Jeżeli wziąć pod uwagę…

— Niekoniecznie — przerwał mu Esktel. - Weź pod uwagę logikę budowy naszego ciała. Jedno centralne oko…

— Ale w wielkiej przestrzeni zewnętrznej może istnieć wiele obcych ras, w większości różniących się od ludzi. W nieskończoności…

— Jednak logika naszej…

— Jak powiedziałem — ciągnął Kordowir — jest nieskończenie mała szansa, że będą podobni do nas. Weźmy, na przykład, ich pojazd. Czy my zbudowalibyśmy…

— Jednak stojąc na gruncie logiki — mówił Esktel — łatwo się przekonać…

Przerwał Kordowirowi po raz trzeci. Ten jednym ruchem ogona rzucił Esktela o metalowy przedmiot. Esktel upadł na ziemię martwy.

— Rzeczywiście mój brat często zachowywał się jak cham — zauważył Hum. - Na czym stanąłeś?

Ale Kordowirowi znów przerwano. Kawał metalu osadzony w większym kawale metalu zaskrzypiał i przesunął się, a na jego miejscu stało stworzenie.

Kordowir natychmiast upewnił się, że miał rację. To, co wypełzło z otworu, miało dwa ogony. Było pokryte częściowo skórą, częściowo metalem. A jego kolor! Kordowir aż się otrząsnął.

To coś miało kolor wilgotnego, obdartego ze skóry ciała.

Mieszkańcy wioski cofnęli się, czekając na to, co przybysz zrobi. Początkowo nie robił nic. Stał na metalowej powierzchni i baniaste zwieńczenie jego ciała obracało się w lewo i w prawo. Nie towarzyszyły temu jednak żadne ruchy ciała, które mogłyby nadać temu gestowi jakiś sens. Wreszcie istota podniosła obie macki i wydała jakieś dźwięki.