— Czy myślisz, że to próbuje się porozumieć? - spytał Miszil cicho.
W dziurze pojawiły się trzy dalsze istoty z metalowymi kijami w mackach. Wydawały do siebie dźwięki.
— Stanowczo nie są humanoidalne — stwierdził Kordowir. - Następne pytanie to, czy są istotami moralnymi. Jedna z istot spuściła się po metalowej powierzchni i stanęła na ziemi. Pozostałe skierowały swoje metalowe kije w dół: Wyglądało to na jakąś ceremonię religijną.
— Czy istota tak odrażająca może mieć poczucie moralności? — spytał Kordowir, a jego skórą wstrząsnął dreszcz obrzydzenia. Z bliska stworzenia były tak paskudne, że przekraczało to ludzkie wyobrażenie: Te banie na szczycie ich ciał mogą pełnić rolę głów, uznał Kordowir, choć nie przypominało to żadnej głowy, jaką widział. Przez środek przedniej części głowy, zamiast gładkiej, pełnej charakteru powierzchni, przebiegało podłużne wzniesienie. Po jego obu stronach były okrągłe otwory, a dalej za nimi dwie narośle. W dolnej zaś połowie głowy, jeżeli to była głowa, biegło czerwonawe poprzeczne rozcięcie. Kordowir przypuszczał, że natężywszy wyobraźnię można to uznać za usta.
Ale to jeszcze nie wszystko. Istoty miały taką budowę, zauważył Kordowir, że ujawniała się struktura kostna. Kiedy poruszały mackami, nie był to wdzięczny, płynny gest istoty ludzkiej, lecz raczej jakieś kanciaste pozy konarów drzew.
— Wielki Boże — jęknął Gilrik, mężczyzna w wieku pośrednim. - Należałoby ich pozabijać, żeby skrócić ich męki.
Pozostali mężczyźni podzielali chyba jego uczucia, bo wszyscy posunęli się do przodu.
— Zaczekajcie! — krzyknął jeden z młodzików. - Spróbujmy się z nimi porozumieć, jeżeli to możliwe! Może jednak są istotami moralnymi. Przestrzeń zewnętrzna jest ogromna i wszystko jest w niej możliwe.
Kordowir opowiedział się za natychmiastową likwidacją, ale i tak mieszkańcy wioski zatrzymali się, żeby sprawę przedyskutować. Tymczasem Hum z właściwą mu brawurą podczołgał się do istoty stojącej na ziemi.
— Cześć — powiedział Hum. Istota coś odpowiedziała.
— Nie rozumiem — stwierdził Hum i zaczął się czołgać z powrotem, ale istota zamachała swoimi sztywnymi mackami, jeżeli to były macki, i wskazała na jedno ze słońc wydając dźwięki.
— Ciepło, prawda? — potwierdził Hum wesoło.
Potem istota znów wydając dźwięki wskazała na ziemię.
— Zbiory mieliśmy w tym roku nie najlepsze — rzucił Hum niezobowiązująco.
Potem istota wskazała na siebie i zabulgotała. w
— Zgadzam się — powiedział Hum. - Jesteś brzydki jak grzech.
Potem ludzie poczuli głód i odczołgali się do wioski.
Tylko Hum został słuchając dźwięków, jakie do niego wydawały istoty. Kordowir czekał na niego z niepokojem.
— Wiesz co? — powiedział Hum po powrocie. - Myślę, że oni chcą się nauczyć naszego języka. Albo chcą mnie nauczyć swojego.
— Nie rób tego! — zawołał Kordowir dostrzegając mglisty zarys wielkiego zła.
— Myślę; że jednak to zrobię — mruknął Hum. Razem wspięli się po zboczu do wsi.
Tego popołudnia Kordowir udał się do zagrody z nadliczbowymi kobietami i formalnie spytał młodej kobiety, czy zechce być panią jego domu przez dwadzieścia pięć dni. Oczywiście zgodziła się z wdzięcznością.
W drodze powrotnej Kordowir spotkał Huma, również wybierającego się do zagrody.
— Właśnie zabiłem żonę — wyjaśnił Hum, niepotrzebnie, bo w przeciwnym razie po co szedłby do magazynu zapasowych kobiet?
— Czy wybierasz się jutro oglądać te istoty? — spytał Kordowir.
— Chyba tak — odpowiedział Hum. - Jeżeli nie wydarzy się nic nowszego.
— Musimy się dowiedzieć, czy to są istoty moralne czy potwory.
— Słusznie! — zgodził się Hum i poczołgał się swoją drogą.
Wieczorem, po kolacji odbywało się Zgromadzenie. Wszyscy mieszkańcy wsi byli zgodni, że przybysze nie są humanoidami. Kordowir ostro bronił tezy, że sam ich wygląd wyklucza wszelką myśl o człowieczeństwie. Coś tak obrzydliwego nie może mieć żadnych zasad moralnych, poczucia dobra i zła, a przede wszystkim, pojęcia prawdy.
Młodzi ludzie nie zgadzali się z nim, może dlatego, że od dawna nie wydarzyło się nic nowego: Wskazywali, że metalowy przedmiot był niewątpliwie dziełem inteligencji. Inteligencja automatycznie zakłada zdolność dostrzegania różnic, także między dobrem a złem.
Rozwinęła się smakowita dyskusja. Olgolel przeciwstawił się Arastowi i został przez niego zabity. Mawrt w przystępie gniewu nietypowym dla tak łagodnego zwykle młodzieńca zabił trzech braci Holianów i sam z kolei został zabiły przez Hurtia, który też się zaperzył. Słychać było, że nawet nadliczbowe kobiety kłócą się w swojej zagrodzie na końcu wsi.
Zmęczeni i szczęśliwi, mieszkańcy wioski udali się na spoczynek.
Dyskusje nie wygasały przez następne kilka tygodni, choć poza tym życie toczyło się jak zwykle.
Kobiety wychodziły rankiem, zbierały żywność, przygotowywały ją do spożycia i składały jaja. Jaja odnoszono nadliczbowym kobietom do wysiadywania. Jak zwykle wykluwało się około ośmiu kobiet na jednego mężczyznę. W dwudziestym piątym dniu małżeństwa, albo nieco wcześniej, mężczyzna zabijał żonę i brał następną.
Mężczyźni schodzili w dolinę do statku słuchać jak Hum uczy się języka przybyszów. Potem, kiedy to się stało nudne, wrócili do zwyczajowych wędrówek po górach i lasach w poszukiwaniu czegoś nowego.
Przybysze nie oddalali się od swego statku, wychodząc na zewnątrz tylko, kiedy przychodził Hum.
Po dwudziestu czterech dniach od pojawienia się przybyszów Hum oświadczył, że potrafi się z nimi jako tako porozumiewać.
— Mówią, że przybyli z daleka — powiedział Hum tego wieczoru w wiosce. - Mówią, że są dwupłciowi, tak jak i my, i że są ludźmi, jak i my. Mówią, że są jakieś powody I ich odmiennego wyglądu, ale tej części nie zrozumiałem.
— Jeżeli uznamy ich za ludzi — powiedział Miszil — to będzie znaczyć, że wszystko, co mówią, jest prawdą.
Pozostali mieszkańcy wsi zatrzęśli się na znak zgody.
— Mówią, że nie chcą naruszać naszego życia, ale bardzo chcieliby je poznać. Chcą przyjść do wioski i patrzeć na nas.
— Nie widzę powodu, dlaczego mielibyśmy im nie pozwolić — odezwał się jeden z młodszych mężczyzn.
— Nie! — krzyknął Kordowir. - To jest igranie ze złem. Te potwory są zdradliwe. Może nawet są zdolne do mówienia… nieprawdy. - Wielu starszych potaknęło, ale przyparty do muru Kordowir nie przedstawił żadnego dowodu na poparcie swoich potwornych oskarżeń.
— Przecież — wskazał Sil — z faktu, że wyglądają jak potwory nie można wnioskować, że również myślą jak potwory.
— Można — upierał się Kordowir, ale został przegłosowany.
Hum ciągnął dalej.
— Zaoferowali mi, czy też nam, tego nie jestem pewien, różne metalowe przedmioty, które, jak twierdzili, mogą robić różne rzeczy. Nie zareagowałem na to naruszenie etykiety, gdyż uznałem, że winna jest ich ignorancja.
Kordowir skinął głową. Młodzieniec się rozwijał. Wreszcie zaczynał dawać dowody, że wie co to dobre maniery.
— Chcą przyjść do wsi jutro.
— Nie! — krzyknął Kordowir, ale znów go przegłosowano.
— Nawiasem mówiąc — powiedział Hum na zakończenie — jest wśród nich kilka kobiet. Te z bardzo czerwonymi ustami to kobiety. Ciekawe będzie popatrzyć, jak je zabijają. Jutro mija dwadzieścia pięć dni od ich przybycia.