Выбрать главу

— Dokładnie tak — odparł barman. - W pewnych granicach, oczywiście.

Goodman parsknął.

— Mogę zagrać według tych reguł. Mógłbyś pożyczyć mi maskę? I broń?

Barman sięgnął pod ladę.

— Tylko zwróć na pewno. Pamiątki rodzinne.

— Oddam — obiecał Goodman. - A jak wrócę, zapłacę za swoje drinki.

Wsunął blaster za pasek, zakrył twarz maską i wyszedł z baru. Jeśli tak stoją sprawy na Tranai, to on się dostosuje. Obrabowali go, nie? To teraz on im zrabuje, co jego, a nawet z nawiązką.

Znalazł odpowiedni róg ulicy, skulił się w cieniu i czekał. W końcu usłyszał odgłos kroków i wyjrzawszy zza rogu dostrzegł tęgiego, dobrze ubranego Tranajczyka spieszącego ulicą.

Goodman zastąpił mu drogę i warknął: — Stój no, brachu!

Tranajczyk zatrzymał się i spojrzał na blaster Goodmana. - Hmmm. Używamy szerokolufowego Droga 3, co? Raczej staromodna broń. Jak ci się sprawdza?

— W porządku — odparł Goodman. - Dawaj swoją…

— A jednak mechanizm spustowy jest zbyt powolny — dumał Tranajczyk. - Osobiście doradzałbym igłowca Milsa-Sleevena. Tak się składa, że jestem komiwojażerem Rusznikarni Sleevena. Mógłbym zaproponować ci bardzo korzystny zakup lub zamianę z dopłatą…

Tęgi Tranajczyk uśmiechnął się.

— Zasadniczym defektem twego Droga 3 jest to, że nie wystrzeli, dopóki nie odwiedziesz kurka. - Wyciągnął rękę i wytrącił broń z dłoni Goodmana. - Widzisz? I nic w tej sprawie nie mogłeś zrobić. - Zaczął się oddalać.

Goodman podniósł blaster, znalazł kurek, odwiódł go i pogonił za Tranajczykiem.

— Ręce do góry — rozkazał, zaczynając odczuwać lekką desperację.

— Nie, nie, mój dobry człowieku — rzekł Tranajczyk nawet się nie obejrzawszy. - Tylko jedna próba na klienta. Nie można łamać niepisanych praw, kapujesz.

Goodman stał i gapił się, aż mężczyzna skręcił za róg i zniknął. Uważnie sprawdził swego Droga 3 i upewniwszy się, że wszelkie zabezpieczenia są uwolnione, zajął ponownie stanowisko.

Po godzinnym oczekiwaniu znów usłyszał kroki. Mocniej ścisnął blaster. Tym razem zamierzał dokonać rabunku i nic nie mogło go powstrzymać.

— W porząsiu, brachu — rzekł. - Łapy do góry! Tym razem ofiarą był niski, krępy Tranajczyk, ubrany w stare ciuchy robocze. Zagapił się na broń w dłoni Goodmana.

— Panie, niech pan nie strzela! — błagał Tranajczyk. To już lepiej! Goodman doznał przypływu głębokiej satysfakcji.

— Tylko się nie ruszać — ostrzegł. - Wszystkie zabezpieczenia odwiedzione.

— Widzę to — rzekł, kuląc się, krępy. - Niech pan uważa z tą armatą, proszę pana. Nawet włoskiem nie ruszam.

— Lepiej, żebyś nie ruszał. Dawaj pieniądze. - Pieniądze?

— Tak, twoje pieniądze i pospiesz się.

— Nie mam żadnych pieniędzy — zaskomlił mężczyzna. - Panie, jestem biedakiem. Nędzarzem.

— Nie ma nędzy na Tranai — rzekł Goodman sentencjonalnie.

— Wiem, ale można się o nią otrzeć tak blisko, że nie widać różnicy. Niech mi pan da szansę, panie.

— Nie masz żadnej inicjatywy? — zapytał Goodman. - Jeśli jesteś biedny, to dlaczego nie wyjdziesz rabować jak wszyscy inni?

— Po prostu nie miałem możliwości. Najpierw córeczka dostała kokluszu i czuwałem przy niej długo w noc. Potem nawalił derrsin, więc przez cały dzień miałem na karku paplającą żonę. Powiadam, że w każdym domu powinien być zapasowy derrsin! Więc kiedy naprawiono generator, postanowiła posprzątać mieszkanie i wetknęła gdzieś mój blaster, a potem zapomniała gdzie. Więc już się szykowałem, żeby pożyczyć blaster od przyjaciela, gdy…

— Dość — powiedział Goodman. - To jest rabunek i zamierzam c o ś ci zrabować. Podaj swój portfel. Mężczyzna żałośnie pociągnął nosem i wręczył Goodmanowi podniszczony portfel. W środku Goodman znalazł jednego diglo, odpowiednik ziemskiego dolara.

— To wszystko, co mam — znów żałośnie pociągnął nosem mężczyzna — ale bierz, daję z serca. Wiem, jak to jest, gdy się stoi całą noc na wietrznym rogu…

— Zatrzymaj to — rzekł Goodman i oddawszy mężczyźnie portfel począł się oddalać.

— Buu, dzięki, proszę pana!

Goodman nie odpowiedział. Strapiony wrócił do Kici Koci Baru i oddał barmanowi blaster i maskę. Gdy wyjaśnił, co zaszło, barman wybuchnął szorstkim śmiechem.

— Nie miał pieniędzy! Człowieku, to najstarszy trik w podręcznikach. Każdy nosi fałszywy portfel na wypadek rabunku — czasem nawet dwa lub trzy. Przeszukałeś go?

— Nie — przyznał się Goodman. - Bracie, ależ z ciebie żółtodziób!

— Chyba masz rację. Posłuchaj, naprawdę zapłacę ci za te drinki, gdy tylko dojdę do jakiejś forsy.

— Jasne, jasne — odrzekł barman. - Lepiej idź teraz do domu i prześpij się trochę. Miałeś pracowitą noc.

Goodman zgodził się z tym. Znużony wrócił do swego pokoju hotelowego i zasnął natychmiast, gdy jego głowa opadła na poduszkę.

Stawiwszy się w Zakładach Robotów Domowych Abbaga jął się mężnie borykać z problemem oddoskonalania automatów. Ziemska wynalazczość wnet dała o sobie znać.

Goodman począł syntetyzować nowy plastik na powłokę robota. Był to silikon, pochodny silikitu, który pojawił się na Ziemi ładny kawał czasu temu. Miał wszystkie przymioty, jeśli chodzi o twardość, sprężystość, odporność na długą eksploatację; mógł również znieść masę urazów. Ale powłoka rozpadała się natychmiast, i to bardzo spektakularnie, otrzymawszy kopniaka zadanego z siłą trzydziestu funtów lub więcej.

Pracodawca pochwalił Goodmana za to odkrycie, dał gratyfikację (której Goodman rozpaczliwie potrzebował), i polecił nadal pracować nad pomysłem, by jeśli to możliwe, obniżyć pożądaną siłę do dwudziestu trzech funtów. Tak bowiem, zdaniem działu badań, przedstawiały się parametry przeciętnego kopniaka frustracyjnego.

Goodman zajęty był tak bardzo, że praktycznie nie miał czasu, by prowadzić dalsze studia nad tranajskimi obyczajami i nawykami. Zdołał jednak odwiedzić Lokal Obywatelski. Ta jedyna w swoim rodzaju tranajska instytucja mieściła się w małym budynku przy cichej, bocznej uliczce.

Wszedłszy, stanął przed wielkim pulpitem, na którym znajdowały się plakietki z nazwiskami i tytułami wszystkich urzędników państwowych Tranai. Obok każdego nazwiska był guzik. Facet z obsługi pouczył Goodmana, że przez naciśnięcie guzika obywatel wyraża dezaprobatę wobec posunięć tego czy innego urzędnika. Naciśnięcie jest natychmiast rejestrowane w Sali Historycznej i stanowi niewymazywalny minus na koncie funkcjonariusza.

Nieletnim, oczywiście, naciskać guzików nie pozwalano.

Goodman uznał ten system za niezbyt efektywny, ale być może, powiedział sobie, oficjele Tranai są motywowani inaczej niż ich ziemscy koledzy.

Spotykał się z Janną niemal każdego wieczoru i pospołu eksploatowali rozmaite kulturalne”aspekty” Tranai: cocktail-bary, filharmonie, wystawy sztuki, muzea nauki, targi i festiwale. Goodman nosił blaster i po kilku nieudanych próbach zdołał obrabować, kupca z pięciuset diglo.

Janna, jak przystało rozsądnej tranajskiej dziewczynie, wpadła po tym sukcesie w ekstazę i urządzili fetę w Kici Koci Barze. Rodzice Janny zgadzali się, że Goodman sprawia wrażenie człowieka dobrze troszczącego się o środki utrzymania.

Następnej nocy owych pięćset diglo — plus trochę pieniędzy z gratyfikacji Goodmana — zrabował z kolei mężczyzna w przybliżeniu wzrostu i budowy barmana z Kici Koci, posługujący się prehistorycznym Drogiem 3.