Выбрать главу

— Możesz się wydostać? Jak mogę ci pomóc?

— Nie możesz — odparł Fleming, a po chwili pojawiły się trzaski, które w uszach Howarda zabrzmiały jak chichot. - Zdaje się, że niewiele pozostało z mojego ciała.

— Ale gdzie jest twoje ciało? — spytał poważnie Howard.

— Zmiażdżone przy upadku. Zostało ze mnie tylko to, co udało się podłączyć do obwodów.

— Rozumiem — rzekł Howard, czując dziwną lekkość w głosie. - Jesteś po prostu mózgiem, czystym intelektem.

— O, moim zdaniem czymś więcej — powiedział Fleming. - Jestem dokładnie tym, czego potrzebuje maszyna. Howard zaczął chichotać nerwowo, gdyż wyobraził sobie szary mózg Fleminga pływający w naczyniu pełnym krystalicznej wody. Opanował się jednak i spytał:

— Maszyna? Jaka maszyna?

— Stada kosmiczna. Wydaje mi się, że jest to najbardziej skomplikowany mechanizm, jaki kiedykolwiek zbudowano. To ona błyskała światłami i otworzyła drzwi.

— Ale po co?

— Mam nadzieję to odkryć — rzekł Fleming. - Jestem teraz jej częścią. Albo ona jest częścią mnie. Tak czy inaczej ona mnie potrzebuje, gdyż nie ma prawdziwej inteligencji. Korzysta więc z mojej.

— Twojej? Przecież maszyna nie wiedziała, że przybędziesz!

— Nie chodziło konkretnie o mnie. Prawdziwym operatorem był pewnie ten człowiek w statku. Ale ja też mogę. Dokończymy plan konstruktorów.

Howard z trudem się uspokoił. Nie mógł już o niczym myśleć. Chciał tylko uciec z tej stacji i wrócić na swój statek. Potrzebował jednak pomocy Fleminga, ale tego nowego, nieznanego Fleminga. Rozmawiał on wprawdzie dość normalnie, ale czy nadal był człowiekiem?

— Fleming — spróbował Howard.

— Tak, stary?

Brzmiało to zachęcająco.

— Czy możesz mnie stąd wydostać?

— Myślę, że tak — rzekł głos Fleminga. - Spróbuję.

— Wrócę z neurochirurgami — zapewnił go Howard. Wszystko będzie z tobą w porządku.

— Nie martw się o mnie — powiedział Fleming. - Już teraz wszystko jest w porządku.

Howard stracił rachubę godzin, w czasie których wędrował. Wąskie korytarze następowały jeden po drugim i rozgałęziały się na kilka następnych. Zmęczenie narastało, a nogi zaczęły mu sztywnieć. Podczas marszu jadł. W plecaku miał kanapki i teraz żuł je mechanicznie, dla pokrzepienia.

— Fleming! — zawołał w końcu, zatrzymując się na odpoczynek.

Po długiej chwili usłyszał ledwie zrozumiały głos, brzmiący jak zgrzyt metalu o metal.

— Jak długo jeszcze?

— Niedługo — odparł zgrzytliwy, metaliczny głos. - Zmęczony?

— Tak.

— Zrobię, co będę mógł.

Głos Fleminga był przerażający, ale cisza była jeszcze bardziej przerażająca. Howard posłyszał dochodzący z głębi stacji odgłos silnika rozpoczynającego pracę.

— Fleming?

— Tak?

— Co to takiego? Czy to stacja bombardująca?

— Nie. Wciąż jeszcze nie znam przeznaczenia tej maszyny. Nie całkiem się z nią zintegrowałem.

— Ale ona ma jakieś przeznaczenie?

— Tak! — Metaliczny głos zgrzytnął tak głośno, że Howard drgnął. - Dysponuję wspaniałą aparaturą wykonawczą. Na przykład w zakresie sterowania temperaturą mogę w ciągu mikrosekundy zmienić wartość o setki stopni, nie mówiąc już o reaktorach chemicznych, o źródłach zasilania i o całej reszcie. I oczywiście o moim zadaniu.

Howardowi nie spodobała się ta odpowiedź. Odnosiło się wrażenie, że Fleming identyfikował się z maszyną, jednoczył swą osobowość z osobowością stacji kosmicznej. Howard zmusił się do następnego pytania:

— Dlaczego nie wiesz, do czego ona służy?

— Brakuje newralgicznego komponentu — rzekł Fleming po chwili milczenia. - Niezbędnej matrycy. A poza tym nie mam jeszcze pełnej kontroli nad nią.

Więcej silników zaczęło tętnić życiem, a ściany drżały i brzęczały. Howard poczuł, że podłoga trzęsie się pod nim. Stacja zdawała się budzić, nabierać siły, gromadzić wiedzę. Miał wrażenie, że jest w brzuchu jakiegoś gigantycznego potwora morskiego.

Wędrował kilka następnych godzin i zostawiał za sobą ślad znaczony ogryzkami, skórkami pomarańczy, tłustymi kawałkami mięsa, pustymi puszkami, kawałkami papieru śniadaniowego. Jadł teraz bez przerwy, czuł się zmuszony do jedzenia. Kiedy jadł, był bezpieczny, gdyż jedzenie jednoczyło go ze statkiem, z Ziemią.

Jeden segment ściany odsunął się nagle. Howard cofnął się.

— Wejdź — głos, który uznał za głos Fleminga, zaprosił go.

— Po co? Co to jest? — skierował latarkę w stronę otworu i zobaczył wstęgę ruchomego chodnika znikającą w ciemności.

— Jesteś zmęczony — rzekł głos. - Tędy jest szybciej.

Howard chciał uciec, ale nie miał dokąd. Musiał wierzyć Flemingowi albo stawić czoło ciemności otaczającej ze wszystkich stron światło jego latarki.

— Wejdź.

Howard posłusznie wspiął się i usiadł na ruchomym chodniku. Przed sobą widział tylko ciemność. Położył się na plecach.

— Czy już wiesz, do czego służy ta stacja? — rzucił pytanie w ciemność.

— Już wkrótce — odpowiedział głos. - Nie zawiedziemy ich.

Howard nie śmiał pytać, kogóż to Fleming nie zawiedzie. Zamknął oczy i pozwolił ciemności otoczyć się ze wszystkich stron.

Jazda trwała dłuższy czas. Howard trzymał latarkę pod pachą i jej pionowo skierowana smuga światła odbijała się od błyszczącego, metalowego stropu. Machinalnie gryzł kawałek biszkoptu, prawie nie zdając sobie sprawy, że ma coś w ustach.

Dokoła niego maszyna jakby zaczęła rozmawiać w jakimś niezrozumiałym języku. Słyszał zgrzyt trących o siebie części protestujących przeciw takim kontaktom. Potem następował zastrzyk oleju i pogodzone części poruszały się cicho, miarowo. Silniki piszczały i chciały ruszać. Wahały się, kaszlały, a w końcu zaczynały pracować z radosnym pomrukiem. Stopniowo wśród innych dźwięków pojawiły się trzaski w obwodach elektrycznych, które modyfikowały się, adaptowały, testowały.

Co to znaczyło? Howard leżący na plecach, z zamkniętymi oczami nie wiedział tego. Jedynym realnym doznaniem było przeżuwanie biszkopta, a kiedy go zabrakło, pozostały tylko majaki.

Widział szkielety maszerujące po planecie, miliardy idące w równych szeregach przez opustoszałe miasta, przez żyzne, czarne pola i wychodzące w przestrzeń. Przedefilowały przed martwym pilotem w małym stateczku, a jego zwłoki patrzyły na nie z zazdrością. Pozwólcie mi iść z wami, prosił pilot, ale szkielety bezlitośnie potrząsały głowami, gdyż pilot wciąż miał ciało. Kiedy odpadnie ciało, będę wolny od tego ciężaru? pytały zwłoki, ale szkielety tylko potrząsały głowami. Kiedy? Gdy maszyna będzie już gotowa, kiedy zrozumie swoje zadanie. Wtedy miliardy szkieletów będą odkupione, a szkielet pilota uwolniony z ciała. Zwłoki błagały przegniłymi wargami, by je zabrać już teraz. Ale szkielety dostrzegały tylko ciało, a ciało nie może opuścić żywności zgromadzonej w statku. Ze smutkiem maszerowały dalej, a pilot czekał.

— Tak!

Howard obudził się natychmiast i rozejrzał dokoła. Żadnych szkieletów, żadnych zwłok. Tylko ściany maszyny, tuż obok niego. Poszperał w kieszeniach, ale jedzenie się skończyło. Wygrzebał kilka okruchów i położył je na języku.

— Tak!

Usłyszał więc głos!

— O co chodzi? — spytał.

— Poznałem — rzekł głos triumfalnie.

— Poznałeś? Co poznałeś?