Uwarunkowań — owszem, ale i czegoś jeszcze. Nieliczni przedstawiciele każdej rady mordują dla przyjemności. Z drugiej strony, istnieje szereg powodów usprawiedliwiających zabójstwo, i to takich, które uznałby każdy filozof.
Jeżeli się je jednak raz zaakceptuje, takich powodów natychmiast rodzi się więcej, i coraz więcej. Morderstwo raz zaakceptowane staje się nie do powstrzymania. Nieuchronnie prowadzi do wojny, i dalej, do unicestwienia.
Kalen czuł, że to morderstwo wpłynęłoby w jakiś sposób na los jego rasy. Powstrzymanie się od zabójstwa wydało mu się nieomal kwestią jej przetrwania.
Mimo wszystko, nie poprawiło mu to samopoczucia. Patrzył; jak jego statek zmienia się w kropkę na niebie. Obcy oddalali się w śmiesznie powolnym tempie. Nie widział po temu żadnego usprawiedliwienia — chyba że chcieli mu dokuczyć.
Bez wątpienia mieli w sobie dość sadyzmu na coś takiego.
Kalen wrócił na statek. Wola życia była w nim silniejsza niż kiedykolwiek. Nie miał zamiaru się poddawać. Postanowił za wszelką cenę czepiać się życia, w nadziei jednej na milion — że kiedyś ktoś jeszcze odwiedzi planetę.
Rozejrzał się i uznał, że może sprokurować namiastkę powietrza ze środka czyszczącego oznakowanego czaszką. Wystarczy na dzień, może dwa. A gdyby jeszcze zdołał otworzyć orzech kerla…
Zdawało mu się, że słyszy coś na zewnątrz. Skoczył sprawdzić. Niebo było puste. Statek zniknął. Kalen był sam.
Znów wrócił na obcy statek i podjął żmudne zadanie utrzymania się przy życiu.
Odzyskawszy przytomność, Agee stwierdził, że tuż przed omdleniem zdołał zredukować przyspieszenie do połowy. Tylko to uratowało mu życie.
Nawet obecne przyspieszenie, oscylujące tuż nad punktem zero, było nieznośnie ciężkie! Agee odpieczętował drzwi i przeczołgał się do sąsiedniego pomieszczenia.
Barnetta i Victora przy starcie wystrzeliło z pasów. Victor właśnie odzyskiwał przytomność. Barnett podnosił się ze sterty pogniecionych skrzyń.
— Co ty sobie myślisz, że w cyrku jesteś? - zrzędził Barnett. - Mówiłem przecież: przyspieszenie minimum.
— Startowałem z przyspieszeniem minimum — poinformował go Agee. - Idź, sam sobie poczytaj zapis. Barnett pomaszerował do kabiny pilota. Zaraz wrócił. - Kiepska sprawa. Nasz przyjaciel podróżuje tym statkiem z przyspieszeniem trzykrotnie wyższym od naszego.
— Na to wygląda.
— Nie pomyślałem o tym — zasępił się Barnett. - W takim razie on musi pochodzić z ciężkiej planety, z takiego miejsca, gdzie trzeba startować błyskawicznie, żeby się w ogóle odczepić od podłoża.
— Coś mnie uderzyło — poskarżył się Victor, rozcierając głowę.
W ścianie coś pstryknęło. Statek ożył na całego, urządzenia automatycznie wkraczały do akcji.
— Ciepło się robi, nie? — zagadnął Victor.
— Owszem, i gęstawo — dodał Agee. - Zwyżka ciśnienia.
Wrócił do kabiny pilota. Barnett i Victor stali w drzwiach i obserwowali go w napięciu.
— Nie mogę tego wyłączyć — oświadczył Agee, ocierając pot, który strumieniami zalewał mu twarz. - Temperatura i ciśnienie regulowane są automatycznie. Muszą wracać do”normy”, kiedy statek leci.
— Wyłącz to cholerstwo — polecił Barnett. - Usmażymy się tutaj jak zaraz nie wyłączysz.
— Nie ma jak.
— Przecież gdzieś musi być regulator ciepła.
— Owszem — tutaj — wskazał Agee. - Już skręcony do minimum.
— Myślisz, że jaką on ma normalną temperaturę? - zapytał Barnett.
— Wolę nie myśleć — powiedział Agee. - Ten statek jest zbudowany z wyjątkowo trudno topliwych stopów. Wytrzymałby ciśnienie dziesięciokrotnie wyższe niż statek ziemski. Uwzględniając oba te czynniki…
— To się musi dać wyłączyć! - Barnett zdarł z siebie kurtke i sweter. Temperatura szybko wzrastała, pokład był już tak rozgrzany, że ledwo można było na nim ustać. - Wyłącz to! — zawył Victor.
— Momencik — odpowiedział Agee. - Nie ja budowałem ten statek. Skąd mam wiedzieć…
— Dosyć! - Victor darł się, potrząsając Ageem jak szmacianą lalką. - Dość!
— Puszczaj! — Agee wyciągnął miotacz do połowy. I nagle, w przypływie natchnienia, wyłączył silniki statku. Pstrykanie w ścianach umilkło. Pomieszczenie zaczęło się ochładzać.
— Co jest? — zapytał Victor.
— Temperatura i ciśnienie spadają po wyłączeniu mocy — wyjaśnił Agee. - Nic nam nie grozi, dopóki znów nie włączymy silników.
— Kiedy możemy zawinąć do najbliższego portu? spytał Barnett.
Agee liczył w myślach.
— Za jakieś trzy lata — ocenił. - Zapędziliśmy się dosyć daleko. - Nie dałoby się powyrywać tych urządzeń? Odłączyć?
— Są wmontowane w bebechy statku — powiedział Agee. - Potrzebowalibyśmy całej narzędziowni i fachowej pomocy. A nawet wtedy nie byłoby to proste.
Barnett przez dłuższą chwile nic nie mówił. W końcu odezwał się.
— No dobra.
— Co dobra?
— Daliśmy dupy. Trzeba wracać na tamtą planetę i brać stary statek.
Agee odetchnął z ulgą i wcisnął nowy kurs na zapisie statku.
— Myślisz, że obcy nam go odda? — zapytał Victor.
— Na pewno — powiedział Barnett. - Jeżeli w ogóle jeszcze żyje. Spodziewam się, że odzyskanie statku byłoby mu bardzo na rękę. Ale żeby wejść na swój statek, musi zejść z naszego.
— No tak, kiedy jednak już wsiądzie na ten swój…
— Pomajstrujemy koło przyrządów — zdecydował Barnett. - To go chwilę przytrzyma.
— Chwile — zgodził się Agee. - Ale prędzej czy później wystartuje, z pianą na ustach. Nigdy mu nie uciekniemy.
— Wcale nie musimy — powiedział Barnett. - Jedyne co musimy, to znaleźć się w górze wcześniej niż on. Kadłub ma mocny, ale trzy bomby atomowe to chyba będzie aż nadto.
— O tym nie pomyślałem — uśmiechnął się niemrawo Agee.
— Jedyne logiczne wyjście — powiedział Barnett niezbyt pewnym siebie tonem. - Te stopy metali z kadłuba dalej będą sporo warte. A teraz spróbuj nas tam dowieźć z powrotem i nie usmażyć po drodze.
Agee włączył silniki. Wykonał ostry zwrot, ładując tyle atmosfer, ile tylko mogli wytrzymać. Urządzenia towarzyszące włączyły się pstrykając gęsto i temperatura momentalnie wzrosła. Wykonawszy manewr, Agee skierował”Niezłomnego II” we właściwy punkt i zgasił silniki.
Większość drogi pokonali bez pomocy silników. Dopiero kiedy zbliżali się do planety, Agee musiał ponownie włączyć moc, żeby wprowadzić statek w spiralę deceleracyjną i zejść do lądowania.
Ledwo wygramolili się ze statku, cali w pęcherzach, buty przepalone na wylot. Nie było czasu na figle z przyrządami obcego.
Schowali się w lesie i czekali.
— Może wykitował — odezwał się z nadzieją Agee. Zobaczyli małą figurkę wyłaniającą się z”Niezłomnego I”. Obcy poruszał się powoli, ale zdecydowanie mógł się poruszać.
Obserwowali go.
— A jeżeli on — odezwał się Victor — zbudował sobie broń? Jak nas zacznie gonić?
— A jakbyś ty się tak zamknął, co? — odpowiedział mu Barnett.
Obcy pomaszerował wprost do swojego statku. Zniknął wewnątrz, zamknął wszystkie otwory.
— No dobra — Barnett wstał z miejsca. - Trzeba się spieszyć. Agee, ty się zajmiesz sterami. Ja połączę stosy. Victor zabezpieczy otwory. Tempo!
Puścili się biegiem przez równinę i w parę sekund dopadli otwartej śluzy”Niezłomnego I”.