— Polisa dotyczy życia ubezpieczonego — mówił pan Gryns — a okres tego życia mierzony jest wyłącznie w subiektywnym czasie fizjologicznym. Polisa chroni pana w przedziale tysiąca lat z obu stron Teraźniejszości. Ale nie dalej. Ryzyko jest zbyt wielkie.
— Nie mógłbym marzyć o niczym więcej — powiedział Barthold.
— Polisa zawiera też zwyczajową klauzulę dotyczącą rozdwojenia. Czy rozumie pan jej znaczenie i warunki?
— Sądzę, że tak — odpowiedział Barthold, który pamiętał ją słowo w słowo.
— Wszystko jest wobec tego w porządku. Proszę tu podpisać. I tutaj.
— Dziękuję — rzekł Barthold i naprawdę tak pomyślał. Wrócił do swego biura. Był kierownikiem działu sprzedaży w firmie Alpro (zabawki dla wszystkich epok). Oznajmił, że w celach handlowych niezwłocznie udaje się w przeszłość.
— Wspaniale! — wykrzyknął pan Carlisle, dyrektor Alpro. - Od dawna miałem nadzieję, że to zrobisz, Everett. - Wiedziałem o tym, panie Carlisle. Ale decyzję, proszę pana, podjąłem niedawno. Udaj się tam, pomyślałem, i sam sprawdź, co się dzieje. Wyszedłem więc, poczyniłem przygotowania i mogę już wyruszyć.
Carlisle poklepał go po ramieniu.
— Jesteś najlepszym szefem sprzedaży, jakiego Alpro kiedykolwiek miało. Bardzo się cieszę, że postanowiłeś wyruszyć.
— Ja także, panie Carlisle.
— Powodzenia! Przy okazji… — pan Carlisle uśmiechnął się szelmowsko — …mam pewien adres w Kansas City w roku 1895, który może cię zainteresować. Wiesz, teraz się tego tak nie buduje. A w San Francisco w roku 1840 znam…
— Dziękuję, proszę pana, ale…
— Tylko sprawy zawodowe, co, Everett?
— Tak, proszę pana — rzekł Barthold z poważną miną. - Tylko sprawy zawodowe.
Wreszcie wszystko już było gotowe. Barthold wrócił do v domu, spakował się i dał żonie ostatnie wskazówki.
— Pamiętaj — mówił jej — kiedy nadejdzie pora, udaj zaskoczoną, ale nie symuluj załamania nerwowego. Bądź zakłopotana, ale nie szalej.
— Wiem — powiedziała. - Czy myślisz, że jestem taka — . głupia?
— Nie, moja droga. Po prostu masz tendencję do nadmiernego okazywania uczuć przy każdej okazji. Zbyt mało, to źle, zbyt dużo — także źle.
— Skarbie — rzekła pani Barthold cichym głosem.
— Co?
— Czy nie sądzisz, że mogłabym kupić jeden malutki ruum już teraz? Tylko jeden, żeby dotrzymał mi towarzystwa, zanim…
— Nie! Czy chcesz zmarnować wszystko? Psiakrew, Mavis…
— Już dobrze. Ja tylko zapytałam. Powodzenia, kochanie.
— Dziękuję, kochanie. Pocałowali się.
Potem Barthold wyszedł.
Odebrał brązową walizeczkę ze schowka w przechowalni bagażu. Następnie pojechał heli-taxi do centralnego magazynu wehikułów czasu. Po dłuższym zastanowieniu kupił flippera typu A i zapłacił za niego gotówką.
— Nigdy pan tego nie pożałuje — powiedział sprzedawca, odcinając metkę błyszczącym narzędziem. - Co za moc jest w tym pojeździe! Podwójny wirnik. Pełne sterowanie w każdej epoce. Na pewno nie utknie w osobliwym punkcie równowagi czasoprzestrzennej.
- Świetnie — rzekł Barthold. - Zaraz wejdę i…
— Pomogę panu włożyć te bagaże. Wie pan, że jest podatek federalny od podróży w czasie?
— Wiem — odpowiedział Barthold, ostrożnie wkładając brązową walizeczkę do bagażnika flippera. - Bardzo dziękuję, już wchodzę i…
— Dobrze, proszę pana. Zegar jest ustawiony na zero i zarejestruje wszystkie pana podróże. Tutaj jest lista obszarów czasoprzestrzennych zabronionych przez rząd. Drugi egzemplarz jest naklejony na tablicy rozdzielczej. Lista obejmuje wszystkie poważniejsze wojny, obszary klęsk żywiołowych i punkty osobliwe czasoprzestrzeni. Udanie się do zakazanego obszaru podlega karze, a zegar zarejestruje każdą taką podróż.
— Wiem o tym wszystkim. - Barthold nagle się zdenerwował. Oczywiście sprzedawca niczego nie podejrzewał, ale po co tyle trajkotał o łamaniu prawa?
— Muszę pana zapoznać z przepisami — powiedział pogodnie sprzedawca. - Ponadto, proszę pana, istnieje tysiącletni limit podróży czasoprzestrzennych. Nikomu nie wolno go przekraczać bez pisemnego zezwolenia z Departamentu Stanu.
— Bardzo rozsądny zakaz — rzekł Barthold — i jedyny, o którym mi wspomniano w towarzystwie ubezpieczeniowym.
— Teraz to już wszystko. Życzę panu przyjemnej podróży! Flipper okaże się idealnym pojazdem na każdą okazję. Czy zechce pan udać się na skaliste drogi Meksyku w roku 1932, czy do wilgotnych tropików Kanady z roku 2308, Flipper doprowadzi pana do celu.
Barthold uśmiechnął się sztywno, uścisnął rękę sprzedawcy i wszedł do flippera. Zamknął drzwiczki, poprawił pasy bezpieczeństwa i włączył silniki. Z zaciśniętymi zębami pochylił się do przodu i nastawił docelowy punkt czasoprzestrzenny.
Potem wcisnął klawisz startowy.
Otoczyła go szara nicość. Na chwilę Barthold wpadł w przerażenie. Przemógł to jednak i poczuł przypływ gwałtownego podniecenia.
Nareszcie zaczynała się jego podróż ku fortunie! Nieprzenikniona szarość otaczała flippera jak lepka mgła. Barthold pomyślał o przepływających obok latach, o bezkształtnym świecie, bezkształtnej przestrzeni.
Ale nie było czasu na filozoficzne rozważania. Otworzył brązową walizeczkę i wyciągnął plik zapisanych kartek. Notatki, przygotowane dla niego przez agencję badań historycznych, zawierały kompletną historię rodu Bartholdów od najwcześniejszych czasów.
Bardzo długo studiował tę historię. Do realizacji swego planu potrzebował bowiem… Bartholda. Ale nie byle jakiego Bartholda. Potrzebny był mu Barthold płci męskiej, liczący trzydzieści osiem lat, nieżonaty, nie utrzymujący kontaktów z rodziną, nie posiadający bliskich przyjaciół i nie piastujący zbyt ważnego stanowiska. Najlepiej w ogóle nie pracujący.
Potrzebował Bartholda, którego nagłe zniknięcie nie zaniepokoiłoby nikogo, którego nikt by nie szukał.
Mając takie wymagania, Barthold mógł skreślić ze swej listy tysiące Bartholdów. Większość mężczyzn ożeniła się przed trzydziestym ósmym rokiem życia. Niektórzy nie dożyli tego wieku. Inni, choć samotni w wieku trzydziestu ośmiu lat, mieli bliskich przyjaciół i utrzymywali ścisłe kontakty z rodziną. Jeszcze inni, nie podtrzymujący więzów rodzinnych i pozbawieni przyjaciół, byli ludźmi, których zniknięcie spowodowałoby poszukiwania.
Po długotrwałym szperaniu Bartholdowi pozostała zaledwie garstka kandydatów. Tych zamierzał sprawdzić, mając nadzieję, że któryś spełni wszystkie jego wymagania…
Jeżeli taki człowiek w ogóle istniał — pomyślał i szybko wyrzucił tę myśl z głowy.
Niebawem szarość się rozproszyła. Wyjrzał i zobaczył, że znajduje się na brukowanej ulicy. Za nim parskał dziwny, wysoki automobil kierowany przez mężczyznę w słomkowym kapeluszu.
Był w Nowym Jorku w roku 1912.
Na pierwszej pozycji listy figurował Jack Barthold, zwany przez przyjaciół Bully Jackiem, dorywczo pracujący drukarz, włóczęga i niespokojny duch. Jack porzucił żonę i trójkę. dzieci w 1902 roku w Cheyenne i nie zamierzał do nich wracać. Dla Bartholda taki człowiek był równie dobry jak kawaler. Bully Jack służył pod generałem Pershingiem, a potem wrócił do swego dawnego zajęcia. Przenosił się z drukarni do drukarni, nigdzie nie zabawiając dłużej. Teraz, w wieku trzydziestu ośmiu lat, pracował gdzieś w Nowym Jorku.
Barthold udał się na Battery i stamtąd zaczął swoje polowanie po nowojorskich drukarniach. W jedenastej, na Water Street, znalazł tego człowieka.
— Szukasz Jacka Bartholda? — spytał go stary drukarz. - Tak, jest na zapleczu. - Hej, Jack! Jakiś facet do ciebie!