Выбрать главу

— Naprawdę? Wygląda pan zupełnie jak on! Zastanawiam się, czy rzeczywiście jest pan kimś innym.

— Udowodnię to pani.

— Jak?

— Zaśpiewam staroirlandzką balladę — powiedział Bairthre i zaraz zaczął nucić miłym, wysokim tenorem.

Z sąsiedniego pokoju Mavis słyszała głos Bartholda.

— Halo, Inter-Temporal Corporation? Proszę z panem Grynsem! Pan Gryns? Mówi Everett Barthold. Zdarzył się dość nieszczęśliwy wypadek…

W biurach Inter-Temporal Corporation zapanowała konsternacja, przerażenie i szybka wymiana telefonów, gdy weszło dwóch Everettów Bartholdów z identycznymi nerwowymi uśmieszkami.

— Pierwszy taki wypadek od piętnastu lat! — wykrzyknął pan Gryns. - O Boże! Poddacie się, oczywiście, panowie badaniom.

— Oczywiście — powiedział Barthold. - Oczywiście — powiedział Barthold.

Lekarze opukali ich i osłuchali. Odkryli różnice, które starannie wypisali i ponazywali łacińskimi nazwami. Ale wszystkie różnice mieściły się w zakresie dopuszczalnych odchyleń i żadne biurokratyczne sztuczki nie mogły tego zmienić. Potem przejęli ich psychiatrzy.

Obaj mężczyźni odpowiadali na wszystkie pytania powoli i rozważnie. Bairthre nie był głupi i miał mocne nerwy. Z pomocą hipnotycznej wiedzy Bartholda odpowiadał na pytania powoli, ale poprawnie; dokładnie tak samo jak Barthold.

Inżynierowie z lnter-Temporal zbadali zegar flippera. Rozłożyli go na części i ponownie złożyli. Sprawdzili namiary przyrządów, które pokazywały Teraźniejszość, 1912, 1869, 1676 i 1595. Rok 662 też był zanotowany wbrew przepisom — ale zegar wskazywał, że ten namiar nie był uruchomiony. Barthold wyjaśnił, że wcisnął klawisz przypadkowo i sądził, że najlepiej będzie zostawić to w spokoju.

Sprawa była podejrzana, ale nie stanowiła jeszcze żadnego dowodu.

Inżynierowie zwrócili też uwagę, że zużyto dużo energii. Ale zegar pokazywał tylko podróż do roku 1595. Zabrali zegar do laboratorium w celu wykonania dalszych badań.

Inżynierowie przejrzeli wnętrze flippera cal po calu, ale nie mogli znaleźć nic podejrzanego. Barthold dla pewności wrzucił brązową walizeczkę do kanału La Manche, zanim opuścił rok 662.

Pan Gryns zaproponował rozwiązanie polubowne, ale obaj Bartholdowie je odrzucili. Zaproponował dwa inne rozwiązania — również zostały odrzucone. W końcu musiał się poddać.

Ostatnia rozmowa odbyła się w biurze Grynsa. Bartholdowie siedzieli po obu stronach biurka Grynsa i wyglądali na znudzonych całą tą sprawą. Gryns zaś wyglądał na człowieka, któremu uporządkowany świat nagle zawalił się.

— Nie mogę tego wprost zrozumieć — rzekł. W epoce, w której panowie podróżowaliście, szansa natknięcia się na lustrzaną szczelinę wynosi jedna do miliona.

— Sądzę, że jesteśmy tym jednym — powiedział Barthold, a Barthold potaknął.

— Jak by to jednak nie wyglądało… cóż, co się stało, to się nie odstanie. Czy postanowiliście już coś, panowie, w sprawie waszego współistnienia?

Barthold wręczył Grynsowi dokument podpisany przez Bairthre’a w roku 662.

— On ma zamiar odejść, jak tylko otrzyma odszkodowanie.

— Czy zgadza się pan na to? — spytał Bairthre’a Gryns. - Oczywiście — rzekł Bairthre. - Jednak mi się tu nie podoba.

— Słucham?

— To znaczy — pośpiesznie wyjaśnił Bairthre — ja zawsze chciałem stąd uciec, wie pan, takie ciche marzenia, by znaleźć się w jakimś miejscu, wśród prostych ludzi…

— Rozumiem — podejrzliwie powiedział Gryns. A pan czuje to samo? — spytał, zwracając się do Bartholda. - Naturalnie — zapewnił Barthold. - Mam takie same ciche marzenia. Ale jeden z nas musi tu zostać rozumie pan, poczucie obowiązku — i ja się zgodziłem.

— Rozumiem — rzekł Gryns, ale z jego twarzy widać było, że nic nie rozumie. - Dobrze. Wasze czeki, panowie, niedługo będą gotowe. Trochę zwykłej biurokracji. Można je będzie odebrać jutro rano… zakładając, że nie wpłyną do nas żadne dowody oszustwa.

Atmosfera stała się nagle lodowata. Obaj Bartholdowie pożegnali się z panem Grynsem i szybko wyszli.

W milczeniu zjechali windą. Na zewnątrz budynku Bairthre powiedział:

— Przepraszam za to przejęzyczenie.

— Zamknij się!

— Co?

Barthold złapał Bairthre’a za rękę i wciągnął go do automatycznej heli-taxi, pilnie bacząc, by nie wejść 30 pierwszej wolnej.

Wcisnął Westchester, po czym obejrzał się, czy ktoś za nimi nie leci. Kiedy się upewnił, że nie, przeszukał wnętrze heli-taxi w poszukiwaniu kamer lub aparatów podsłuchowych. W końcu odezwał się do Bairthre’a:

— Ty skończony idioto! To przejęzyczenie mogło nas kosztować majątek!

— Robiłem, co mogłem — markotnie powiedział Bairthre. - Coś jest nie tak? Aha, sądzisz, że nas podejrzewaj ą.

— To właśnie jest nie tak! Gryns z pewnością kazał nas śledzić. Jeśli coś znajdą, co podważy nasze roszczenia, trafimy na Więzienną Planetę.

— Musimy uważać na każdym kroku — trzeźwo zauważył Bairthre.

— Cieszę się, że to zrozumiałeś — rzekł Barthold.

W restauracji w Westchester w milczeniu zjedli obiad i wypili odrobinę. Wprawiło ich to w lepszy nastrój. Czuli się niemal szczęśliwi, gdy wrócili do domu Bartholda i odesłali heli-taxi do miasta.

— Dziś wieczorem pogramy trochę w karty — powiedział Barthold — pogawędzimy, wypijemy kawę i będziemy się zachowywać, jakbyśmy obaj byli Bartholdami. Rano odbierzemy nasze czeki.

— Może być — zgodził się Bairthre. - Z przyjemnością wrócę do siebie. Nie rozumiem, jak możesz wytrzymać na tej żelazno-kamiennej pustyni. Irlandia, człowieku! Być królem Irlandii, to będzie to!

— Na razie nie mów o tym. - Barthold otworzył drzwi i weszli do domu.

— Dobry wieczór, kochanie — powiedziała Mavis, patrząc pomiędzy nich.

— Myślałem, że potrafisz mnie rozpoznać — kwaśno skomentował to Barthold.

— Oczywiście, że potrafię, kochanie — rzekła Mavis, zwracając się do niego z promiennym uśmiechem. - Po prostu nie chciałem urazić biednego pana Bairthre’a.

— Dziękuję pani za uprzejmość — odparł Bairthre. Może później zaśpiewam pani następną staroirlandzką pieśń.

— To byłoby cudowne — powiedziała Mavis. - Jakiś człowiek dzwonił do ciebie, kochanie. Wpadnie później. Złotko, oglądałam reklamy futer ze skartów. Polarne marsjańskie skarty są troszkę droższe niż zwyczajne kanałowe skarty, ale…

— Ktoś dzwonił? - spytał Barthold. - Kto?

— Nie przedstawił się. W każdym razie nosi się je wygodniej, a ich futro ma taki opalizujący połysk, że…

— Mevis! Czego on chciał?

— Mówił coś o odszkodowaniu za rozdwojenie powiedziała. - Ale już wszystko załatwione, prawda?

— Nie jest załatwione, póki nie będę miał czeku w garści — zwrócił się do niej Barthold. - Powiedz mi dokładnie, co mówił.

— Powiedział, że dzwoni w sprawie twoich naciąganych roszczeń wobec Inter-Temporal Corporation…

— Naciąganych roszczeń? Tak powiedział?

— Użył dokładnie tych słów. Naciągane roszczenia wobec Inter-Temporal Corporation. Powiedział, że musi natychmiast porozmawiać z tobą, koniecznie przed jutrzejszym rankiem.

Twarz Bartholda poszarzała.

— Czy mówił, że zadzwoni?

— Powiedział, że wpadnie osobiście.

— Co to znaczy? — spytał Bairthre. - Oczywiście… detektyw towarzystwa ubezpieczeniowego!

— To prawda — rzekł Barthold. - Musiał coś odkryć.

— Ale co?

— Skąd mogę wiedzieć? Niech pomyślę!