Выбрать главу

W tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi. Bartholdowie popatrzyli na siebie w osłupieniu.

Dzwonek znów zabrzmiał.

— Otwieraj, Barthold! — zawołał jakiś głos. - Nie próbuj się wymigać!

— Może go zabić? - spytał Bairthre.

— To zbyt skomplikowane — powiedział Barthold po krótkim zastanowieniu. - Chodźmy! Przez tylne wyjście!

— Po co?

— Flipper jest tam zaparkowany. Uciekniemy w przeszłość! Nie rozumiesz? Gdyby miał dowód, powiadomiłby już towarzystwo. Więc tylko coś podejrzewa. Pewnie sądzi, że zdoła nas złapać na jakieś podchwytliwe pytania. Jeśli do rana nie pozwolimy mu się do nas zbliżyć, jesteśmy bezpieczni!

— A co ze mną? - powiedziała drżącym głosem Mavis. - Odwróć jego uwagę — rzekł Barthold, ciągnąc Bairthre’a przez tylne drzwi w stronę flippera. Dzwonek u drzwi brzęczał natarczywie, gdy Barthold zatrzasnął drzwiczki flippera i odwrócił się do pulpitu.

Nagle zdał sobie sprawę, że inżynierowie z Inter-Temporal nie zwrócili mu zegara.

Był zgubiony. Bez zegara nie mógł flippera skierować donikąd.

Na chwilę opanowała go zupełna panika. Potem odzyskał panowanie nad sobą i spróbował się zastanowić. Przyrządy były nastawione na Teraźniejszość, 1912, 1869, 1676, 1565 i 662. Tak więc nawet bez zegara mógł ręcznie wybrać jedną z tych dat. Latanie bez zegara było poważnym przestępstwem, ale do diabła z tym.

Szybko wcisnął rok 1912 i złapał sterownicę. Z zewnątrz posłyszał krzyk żony. Ciężkie kroki dudniły po jego domu. - Stój! Zatrzymaj się! - wołał mężczyzna.

I wtedy mglista, nieskończona szarość otoczyła Bartholda, a flipper popędził poprzez lata.

Barthold zaparkował flippera na Bowary. Weszli z Bairthre’em do baru, zamówili po piwie i zabrali się za lunch. - Cholerny, wścibski szpicel — mruknął Barthold.

To go trochę otrzeźwi. Zapłacę słoną karę za jazdę flipperem bez zegara. Ale będzie mnie stać na to.

— To wszystko dzieje się za szybko dla mnie — rzekł Bairthre, pociągając wielki łyk piwa. - Właśnie chciałem cię spytać, jak nasza podróż w przeszłość pomoże nam odebrać jutro rano czeki w twojej Teraźniejszości. Ale uświadomiłem sobie, że znam odpowiedź.

— Oczywiście. Liczy się czas upływający. Jeśli zdołamy pozostać w przeszłości przez jakieś dwanaście godzin, powrócimy do mojej epoki o dwanaście godzin później, niż ją opuściliśmy. To zapobiega różnym wypadkom, jak choćby powrót w tym samym czasie, w którym się odjeżdżało, czy nawet wcześniej. Normalne środki ostrożności. Bairthre zjadł kanapkę z salami.

— Hipnoza dość pobieżnie traktowała problem podróży w czasie. Ja chcę do domu. Kim są ci faceci ubrani na granatowo?

— To policjanci — odpowiedział Barthold. - Zdaje się, że kogoś szukają.

Dwaj wąsaci policjanci weszli do baru, a za nimi tłusty mężczyzna w pomalowanym tuszem ubraniu.

— To oni! — zawołał Bully Jack Barthold. - Aresztujcie tych bliźniaków!

— O co chodzi? — zapytał Everett Barthold.

— To wasz automobil stoi na zewnątrz? — spytał jeden z policjantów.

— Tak, proszę pana, ale…

— Więc wyjaśnimy całą sprawę. Jakiś człowiek wniósł skargę przeciwko wam. Powiedział, że macie nowy, błyszczący automobil. Obiecał bardzo wysoką nagrodę.

— Ten facet przyszedł prosto do mnie — rzekł Bully Jack. - Powiedziałem, że z przyjemnością mu pomogę… choć raczej powinienem dać w nos temu zawszonemu, oślizłemu, brudnemu…

— Panowie — prosił Barthold — my nic nie zrobiliśmy!

— Więc nie macie się czego obawiać. Chodźcie spokojnie z nami. Barthold runął nagle między policjantów, pchnął Bulla Jacka i wypadł na ulicę. Bairthre, który myślał o tym samym,kopnął 1olicjanta w kostkę, drugiemu przyłożył w żołądek, odrzucił Bulla Jacka i pobiegł za Bartholdem.

Wskoczyli do flippera i Barthold wcisnął rok 1869.

Ukryli flippera tak starannie, jak tylko mogli na tyłach jakiejś wozowni i poszli na mały skwer w pobliżu. Pod gorącym słońcem Memphis rozpięli koszule i położyli się na trawie.

— Ten detektyw musi mieć pojazd z turbodoładowaniem — stwierdził Barthold. - Dlatego przed nami przybywa do naszych miejsc.

— Skąd wie, dokąd się udajemy? — spytał Bairthre. - Nasze postoje są zanotowane w kartotekach towarzystwa. Wie, że nie mamy zegara i możemy udać się tylko w kilka miejsc.

— Więc nie jesteśmy tu bezpieczni — rzekł Bairthre. Pewnie nas szuka.

— Pewnie tak — powiedział ze znużeniem Barthold. Ale wciąż nas nie złapał. Jeszcze kilka godzin i będziemy bezpieczni! W Teraźniejszości nadejdzie już ranek i czeki będą gotowe.

— Naprawdę, panowie? — rozległ się słodziutki głos. Barthold spojrzał do góry i zobaczył Bena Bartholdera stojącego nad nimi: w lewej ręce trzymał mały rewolwer.

— Więc tobie też obiecał nagrodę! - rzekł Barthold. - Istotnie. Bardzo kusząca oferta, że tak powiem. Ale to mnie nie interesuje.

— Nie? — zdziwił się Bairthre.

— Nie. Interesuje mnie tylko jedno. Chcę wiedzieć, który z was ostatniej nocy był ze mną w barze.

Barthold i Bairthre spojrzeli po sobie, a potem znów na Bena Bartholdera.

— Chcę tego człowieka — rzekł Bartholder. - Nikt nie będzie sobie kpił z Bena Bartholdera. Choć mam tylko jedną rękę, jestem również człowiekiem! Chcę tego faceta. Drugi może odejść.

Barthold i Bairthre wstali. Bartholder cofnął się, by obu trzymać pod muszką.

— Który z was, panowie? Nie mam zbyt wiele cierpliwości. Stał przed nimi, kołysząc się z lekka i spoglądając na nich jadowitym wzrokiem. Barthold uznał, że rewolwer jest zbyt daleko na jakiś gwałtowny ruch. Poza tym miał pewnie bardzo czuły spust.

— Gadajcie! — ostro powiedział Bartholder. - Który z was?

Barthold rozpaczliwie zastanawiał się, dlaczego Ben Bartholder jeszcze nie strzelił, dlaczego po prostu nie zabił ich obu.

Nagle zrozumiał i od razu wiedział, jak powinien postąpić.

— Everett — rzekł.

— Tak, Everett? — odpowiedział Bairthre.

— Teraz odwróćmy się obaj i chodźmy do flippera. - Ale rewolwer…

— On nie będzie strzelał. Mogę na ciebie liczyć?

— Możesz — powiedział Bairthre przez zaciśnięte zęby. Zrobili w tył zwrot, jak żołnierze, i wolno ruszyli z powrotem w stronę wozowni.

— Stać! - krzyknął Ben Bartholder. - Stójcie, albo obu zastrzelę!

— Nie zrobisz tego! — odkrzyknął Barthold. Byli już na ulicy i zbliżali się do wozowni.

— Nie? Myślisz, że się nie odważę?

— Nie o to chodzi — rzekł Barthold idąc w stronę flippera. - Po prostu nie zastrzelisz zupełnie niewinnego człowieka. A jeden z nas jest niewinny!

Powoli, ostrożnie Bairthre otworzył drzwiczki flippera. - Wszystko mi jedno! — ryknął Bartholder. - Który? Odezwij się, nędzny tchórzu! Który? Wyzwę go na uczciwy pojedynek. Gadajcie, bo zaraz obu zastrzelę!

— A co powiedzą inni? — zakpił Barthold. - Powiedzą, że jednoręki Jankes zdenerwował się i zastrzelił dwóch bezbronnych cudzoziemców.

Uzbrojona w rewolwer ręka Bena Bartholdera opadła. - Wchodź szybko — szepnął Barthold.

Wgramolili się do środka i zatrzasnęli drzwiczki.

— Dobrze, panowie — powiedział Ben Bartholder. - Byliście tu już dwa razy, myślę, że będziecie trzeci. Zaczekam tu w pobliżu. Następnym razem was dostanę. Odwrócił się i odszedł.

Opuścili Memphis. Ale dokąd mogli się udać? Barthold nie brał pod uwagę Królewca z roku 1676 z szalejącą czarną śmiercią. Londyn w 1595 był pełen kumpli Toma Barthala, z których każdy z radością poderżnąłby gardło Bartholdowi za jego zdradę.