Nie brakło posępnych podziemnych korytarzy, które głębiej (ale nie za głęboko) rozszerzały się w fosforyzujące, roziskrzone lodem jaskinie i biegły obok ospałych, podziemnych rzek, w których pływały świetliste ryby o ognistych oczach.
Rządowa Rada Matrymonialna uznała te proste atrakcje za wystarczające i nie zatroszczyła się ani o tereny golfowe, ani o baseny, ani o szlaki do przejażdżek konnych, ani o pola do gry w gazdę. Wynikało to z przekonania, że skoro już małżeństwo potrzebuje tych rzeczy, miesiąc miodowy ma za sobą.
Goodman i jego małżonka spędzili na Doe magiczny tydzień, ale w końcu wrócili na Tranai.
Pierwszą rzeczą, jaką Goodman uczynił, przeniósłszy pannę młodą przez próg ich nowego domu, było rozłączenie generatora derrsinowego.
— Moja droga — rzekł — aż do tej chwili przestrzegałem wszystkich tranajskich obyczajów, nawet tych, które wydawały mi się groteskowe. Ale tej jednej rzeczy nie zaaprobuję. Na Ziemi byłem założycielem Komitetu Równych Szans Zawodowych dla Kobiet. Na Ziemi traktujemy nasze kobiety jak równych sobie towarzyszy, jak partnerów w przygodzie życia.
— Cóż za osobliwy koncept — powiedziała Janna i chmura przemknęła przez jej śliczną twarzyczkę.
— Pomyśl tylko — nie ustępował Goodman — nasze życie będzie znacznie bardziej satysfakcjonujące, jeśli zamiast zamykać cię w seraju pola derrsinowego, pozwolę ci trwać u mego boku. Czy się ze mną zgadzasz?
— Wiesz o wiele więcej niż ja, kochany. Podróżowałeś po całej Galaktyce, gdy ja nie ruszyłam się z Port Tranai. Jeśli mówisz, że tak będzie najlepiej — to będzie.
Ponad wszelką wątpliwość, pomyślał Goodman, jest najdoskonalszą z kobiet.
Wrócił do swej pracy w Zakładach Robotów Domowych Abbaga i rychło zagłębił się w kolejny projekt oddoskonaleniowy. Tym razem wpadł na błyskotliwy pomysł uczynienia przegubów robota trzeszczącymi i skrzypiącymi. Dźwięki te podniosą irytacyjne zalety robota, przez co jego unicestwienie, bardziej teraz wartościowe z psychologicznego punktu widzenia, stanie się również aktem przyjemniejszym. Pan Abbag nie posiadał się z radości, dał Goodmanowi kolejną podwyżkę i kazał przygotować oddoskonalenie do rychłego wdrożenia.
Pierwszy plan Goodmana polegał na wyeliminowaniu części procesu smarowania, okazało się jednak, że tarcie uszkodzi zbyt szybko żywotne elementy maszyny. A do tego, naturalnie, nie można było dopuścić.
Począł więc szkicować zarys wbudowanego modułu skrzypiąco-trzeszczącego. Musiał brzmieć absolutnie realistycznie i nie powodować rzeczywistych uszkodzeń. Musiał być tani i mały, bo wnętrze robota wypełnione już było po brzegi rozmaitymi oddoskonaleniami.
Atoli Goodman przekonał się, że taki mały produkujący trzaski moduł brzmi sztucznie, większe zaś są zbyt kosztowne i nie mieszczą się w powłoce robota. Zaczął pracować po kilka wieczorów w tygodniu, schudł i stał się drażliwy.
W Jannie miał żonę, na której można było polegać. Posiłki zawsze były gotowe na czas, wieczorami krzepiła go wesołym słowem i ze zrozumieniem słuchała o jego kłopotach. W ciągu dnia nadzorowała sprzątanie domu przez roboty domowe. Zajmowało to nie więcej niż godzinę, później więc czytała książki, wypiekała ciasta, robiła na drutach i niszczyła roboty.
Goodman był tym lekko zaniepokojony, czyniła to bowiem w tempie trzy — cztery sztuki tygodniowo. Ale przecież każdy musi mieć jakieś hobby. Stać go było na to, by jej pobłażać, gdyż kupował maszyny po kosztach własnych.
Goodman znalazł się w kompletnym impasie, gdy inny projektant, człowiek o nazwisku Dath Hergo, wystąpił z projektem zmodernizowanego systemu sterowania. Oparty na zasadzie antyżyroskopowej, pozwalał robotowi wejść do pokoju z bocznym przechyłem wynoszącym dziesięć stopni. (Dziesięć stopni, zdaniem działu badań, to najbardziej irytujące przechylenie, jakie może przyjąć robot.) Co więcej, wykorzystując zasadę selekcji przypadkowej, robot mógł słaniać się na nogach, po pijacku, irytująco, w nieregularnych odstępach — nigdy niczego nie upuszczając, ale będąc od upuszczenia o krok.
Wynalazek ten, co zrozumiałe, okrzyknięto wielkim postępem w inżynierii oddoskonaleniowej. A Goodman przekonał się, że może wbudować swój moduł trzeszczącoskrrypiący wprost w ośrodek sterujący słanianiem się robota.
W czasopismach fachowych jego nazwisko wymieniano jednym tchem z nazwiskiem Datha Hergo.
Nowa generacja Robotów Domowych Abbaga była sensacją.
W owej chwili Goodman postanowił wziąć z pracy urlop bezpłatny i przyjąć Najwyższą Prezydenturę Tranai. Czuł, że winien jest to społeczeństwu. Jeśli ziemska wynalazczość i wiedza pozwoliła udoskonalić oddoskonalenia, zdoła niechybnie, z jeszcze większym powodzeniem, udoskonalić udoskonalenia. Tranai była bliska utopii. Gdy na cuglach spocznie jego dłoń, mogą przebyć ten ostatni odcinek ku ideałowi.
Udał się do biura Melitha, by to omówić.
— Sądzę, że zawsze jest pole do zmian — rzekł z zadumą Melith. Szef resortu imigracji siedział przy oknie, obserwując przechodniów. - Oczywiście, nasz obecny system funkcjonuje już od dawna i funkcjonuje bardzo dobrze. Nie wiem, co mógłbyś udoskonalić. Nie ma na przykład
— Boście ją zalegalizowali — oświadczył Goodman. - Po prostu wykręciliście się od tego problemu.
— My postrzegamy go inaczej. Nie ma ubóstwa…
— Bo wszyscy kradną. I nie ma problemu ludzi starych, bo rząd przekształcił ich w żebraków. Naprawdę, wiele jest miejsca na zmiany i udoskonalenia.
— Cóż, może — powiedział Melith. - Ale myślę… przerwał raptownie, pognał ku ścianie i ściągnął z niej strzelbę. - Tam jest!
Goodman wyjrzał przez okno. Niżej przechodził człowiek, z pozoru niczym nie różniący się od innych. Usłyszał trzask, a potem zobaczył, że człowiek ów chwieje się i osuwa na chodnik.
Melith zastrzelił go ze swej strzelby z tłumikiem.
— Po co to zrobiłeś? - spytał Goodman zdławionym głosem.
— Potencjalny morderca — odparł Melith.
— Co?
— Rzecz jasna, nie mamy tu rzeczywistej przestępczości, ale będąc ludźmi, musimy stawić czoło takiej możliwości.
— Co takiego zrobił, że stał się potencjalnym mordercą?
— Zabił pięciu ludzi — oznajmił Melith.
— Ale… cholera, człowieku, to nie w porządku! Nie aresztowałeś go, nie postawiłeś przed sądem, nie dałeś szansy skorzystania z adwokata…
— A jak to miałem zrobić? - zapytał lekko poirytowany Melith. - Nie mamy żadnej policji, która by mogła aresztować ludzi, nie mamy systemu prawnego. Dobry Boże, chyba się nie spodziewałeś, że po prostu pozwolę mu iść dalej, co? Nasza definicja mordercy: zabójca dziesięciu ludzi; i ten tam był nieźle zaawansowany. Po prostu nie mogłem siedzieć bezczynnie. Chronić ludzi to mój obowiązek. Mogę cię upewnić, że starannie rozeznałem sprawę.
— To niesprawiedliwe! — wrzasnął Goodman.
— A kto mówi, że sprawiedliwe?! — odwrzasnął Melith. - Co ma s p r a w i e d 1 i w o ś ć do utopii?!
— Wszystko! — Goodman z trudem nakazał sobie spokój. - Sprawiedliwość jest podstawą godności ludzkiej, ludzkiego łaknienia…
— Teraz po prostu zapędzasz się w pustosłowie — rzekł Melith ze swym zwykłym, jowialnym uśmiechem. - Spróbuj być realistą. Stworzyliśmy utopię dla i s t o t 1 u d z k i c h, nie dla świętych, którym ona na nic. Musimy akceptować ułomności ludzkiej natury, a nie udawać, że ich nie ma. Wedle naszego sposobu myślenia aparat policyjny i system prawno-egzekucyjny mają tę skłonność, że tworzą atmosferę zbrodni i akceptację zbrodni. Jest, uwierz mi, lepiej w ogóle nie akceptować możliwości zbrodni. Ogromna większość ludzi powie ci to samo.