Выбрать главу

— O co chodzi? — niecierpliwie dopytywał się Nerishev. - Co, u diabła, on takiego powiedział, że masz taką minę?

— Mówi, że nadchodzą n a p r a w d ę wielkie wiatry — odparł Clayton.

Mężczyźni wpatrywali się w siebie. Na zewnątrz wiatr się wzmagał.

przekład: Małgorzata Sobkowska

Wycieczka

Ukazał się Papajzan w przebraniu człowieka. Pospiesznie sprawdził, czy głowa siedzi należycie.”Nos i stopy tak jak brzucho, z tyłu dupa, z boku ucho” — przepowiedział sobie i dokładnie tak wyglądał.

Wszystkie jego systemy działały. Psychikę miał solidnie przylutowaną do szyszynki, dysponował nawet niewielką duszą na baterie. Był na Ziemi, dziwacznej planecie, w Nowym Jorku, na samym skrzyżowaniu dziesięciu milionów indywidualnych istnień. Chciał sobie grąmpnąć, ale nie pozwoliło mu na to ludzkie ciało, wobec tego uśmiechnął się, co była adekwatnym substytutem grąmpnięcia.

Z budki telefonicznej wyszed prosto na ulice, pobawić się z ludźmi.

Pierwszą osobą, na którą się natknął, był grubas około czterdziestki. Grubas zatrzymał go i zapytał:

- Hej, szefie, jak stąd będzie najbliżej na róg Czterdziestej Dziewiątej i Broadwayu?

Papazjan odpowiedział bez wahania

- Proszę pomacać wzdłuż tej ściany, aż natrafi pan na czułe miejsce. Tamtędy przejdzie pan na drugą stronę. Jest to pasaż kosmiczny, który zainstalowali Marsjanie, w czasach kiedy jeszcze istnieli Marsjanie. Wyciągnę pana na rogu Czterdziestej ósmej i Siódmej Avenue — odpowiada?

- Mądrala zakichany, kurwa twoja mać — powiedział grubas i oddalił się, nawet nie dotykając ściany, żeby sprawdzić, czy ma czułe miejsce.

Znaczna łatwość formułowania ocen o Iudziach — stwierdził sam do siebie Papazjan. - Muszę to zaznaczyć w sprawozdaniu.

Czy w ogóle miał pisać jakieś sprawozdanie? Nie wiedział. Ale, naturalnie, wcale się tym nie przejął. To było do przewidzenia.

Pora obiadowa! Papazjan wszedł do lichej, obskurnej jadłodajni na Broadwayu w pobliżu Ulicy Dwudziestej Ósmej.

- Poproszę hot-doga; wasz zakład słynie z hot-dogów — zwrócił się do barmana.

- Słynie? — uśmiechnął się krzywo barman. - To by dopiero było święto.

- W takim razie jest święto — powiedział Papazjan. - Wasz zakład słynie z hot-dogów na całą galaktykę. Znam istoty, które pokonały tysiące lat świetlnych tylko po to, żeby zjeść u was hot-doga.

- Kretyn — oświadczył barman.

- Kretyn? Tak pan uważa? Może to pana nie zainteresuje, ale połowa pańskich klientów, którzy tu siedzą w tej chwili, to istoty pozaziemskie. Naturalnie w przebraniu.

Połowa klientów, przy stole barowym zbladła.

- Co pan za jeden, zagranicznik jakiś? - zaciekawił się barman.

- Po matce Aldebarańczyk — wyjaśnił Papazjan.

- Aaa, to już wszystko rozumiem powiedział barman.

Papazjan szedł ulicą i nic nie wiedział. Cieszył się własną ignorancją. Ignorancja była dla niego wielkim przeżyciem. Oznaczała, że jeszcze wiele musi się nauczyć. To było wspaniałe — nie wiedzieć, co się za chwilę zrobi, czym się będzie, co się powie.

- Szefie — krzyknął do niego jakiś mężczyzna — Dojadę tą linią do Wzgórz Waszyngtona?

- Nie mam pojęcia — odrzekł Papazjan i mówił prawdę: istotnie nie miał pojęcia, nie wiedział nawet, jak się dostać na Wzgórza Waszyngtona! To już był szczyt osiągnięć w dziedzinie ignorancji.

Niestety, nie da się długo być aż takim ignorantem. Jakaś kobieta podbiegła do nich i usłużnie objaśniła, jak mogą dojechać do Wzgórz Waszyngtona. Papazjan uznał jej informację za umiarkowanie interesującą, aczkolwiek nie tak interesującą jak niewiedza.

Tablica na budynku głosiła

STRYCH DO WYNAJĘCIA.

Papazjan natychmiast wszedł i wynajął strych. Pomyślał, że to pewnie właściwe posunięcie. Miał jednak cichą nadzieję, że okaże się niewłaściwe, co zawsze było o wiele zabawniejsze.

— Dzień dobry, nazywam się Marsh powiedziała młoda kobieta. - Przysyła mnie agencja. Podobno szuka pan sekretarki.

- To prawda. Angażuję panią. - Tak od razu?

- Żaden inny sposób nie przychodzi mi do głowy. Jak pani nazywa?

- Lillian.

- To mnie w zupełności zadowala. Prozę rozpocząć pracę.

- Przecież pan tu nie ma żadnych mebli, nawet maszyny do pisania.

- Proszę kupić, co parni potrzeba. Oto pieniądze.

- Ale co ja mam robić?

- O to mnie proszę nie pytać odparł cierpliwie Papazjan. - Mam dość kłopotów z ustaleniem, co ja sam mam robić. Przecież potrafi pani pokierować własnym życiem?

- Ale jaki jest cel pana pracy, panie Papazjan?

- Moim celem jest znaleźć odpowiedź na pytanie, jaki jest mój cel.

- Och… Rozumiem. Wydaje mi. się, że będzie pan potrzebował biurek, krzeseł, lamp, maszyny do pisania itp.

- Doskonale, Lil! Od początku czułem, że świetnie wiesz, co masz robić. Czy ktoś ci już mówił, że jesteś wyjątkowo ładną dziewczyną?

- Nie…

- No to może nie jesteś. Skoro sama tego nie wiesz, to skąd ja mam wiedzieć?

Papazjan obudził się i zmienił nazwisko na Hal. Był w Vilfage Central Hotel. Wieczór spędził bardzo ciekawie, słuchając jak karaluchy pyskują na gości hotelowych. Karaluchy mają wrodzony talent mimiczny i potrafią być bardzo zabawne.

Hal zrzucił zewnętrzną warstwę skóry i zostawił ją pod łóżkiem; pokojówka sprzątnie. Tak było szybciej, niż myć się.

Poszedł na swój strych. Lillian już tam była, pojawiły się też pierwsze meble.

- W poczekalni czeka klient, panie Papazjam.

- Zmieniłem nazwisko na Hal — powiedział Hal. - Proszę wpuścić klienta.

Klientem był krępy, zażywny jegomość nazwiskiem Jaspers.

- Czym mogę służyć, panie Jaspers?

- Nie mam pojęcia — odparł Jaspers. - Pchnął mnie tutaj jakiś niepohamowany impuls.

Hal przypomniał sobie na to, że całkiem nie pamięta, gdzie zostawił Nadajnik Niepohamowanych Impulsów.

- Gdzie pan odczuł ten niepohamowany impuls? — zapytał.

- Na północno-wschodnim rogu Piątej Avenue i Ulicy Osiemnastej.

- Przy skrzynce na listy? Tak właśnie myślałem. Bardzo mi się pan przysłużył, panie Jaspers! Czy mogę coś dla pana zrobić?

- Już panu mówiłem, że nie wiem. To był niepohamowany…

- Tak, tak, ale czego panu potrzeba?

- Czasu — wyznał ze smutkiem Jaspers. - Jak każdemu, nieprawdaż?