- Nie, nieprawdaż — odparł stanowczo Hal. - Ale zobaczę, może uda mi się coś dla pana załatwić. Ile czasu by pan potrzebował?
- Jeszcze ze sto lat — powiedział Jaspers.
- Proszę przyjść jutro — rzekł Hal. Zobaczę, co się da zrobić.
Po wyjściu Jaspersa Lillian zapytała:
- Naprawdę może mu pan to załatwić?
- Jutro się pani dowie — odparł HaI.
- Dlaczego jutro?
- A dlaczego nie jutro?
- Bo każe pan czekać panu Jaspersowi i mnie, a to nie jest miłe.
- Nie jest — zgodził się Hal. - Ale za to jest jak w życiu. Podróże, które odbyłem, nauczyły mnie, że życie jest niczym więcej jak stanem oczekiwania. Stąd morał: Czekając ciesz się czym popadnie, bo i tak nie możesz robić nic innego, tylko czekać.
- Ojejku, to dla mnie za mądre.
- W takim razie proszę napisać list na maszynie albo zrobić cokolwiek innego, co pani zdaniem, należy do pani obowiązków.
Na lunch Hal udał się do baru typu Orange Julius na Ulicy Ósmej. Firmę tę polecał Międzynarodowy Przewodnik Żarłoka Po Niedrogich Jadłodajniach Na Ziemi. Hal był zachwycony grzanką z chili. Zjadł, do końca i wyszedł na południowo-wschodni róg Szóstej Avenue i Ulicy ósmej.
Przed sklepem firmy Nathan stał człowiek z flagą amerykańską. Wokół człowieka gromadził się tłumek. Człowiek był stary i miał czerwoną, poliniowaną twarz. Mówił tak:
- Powiadam wam, że umarli żyją nadal i nawet w tej chwili w najlepsze spacerują po ziemi. I co wy na to, hę?
- Osobiście — odezwał się Hal muszę przyznać panu rację, ponieważ stoi obok pana w postaci astralnej stara siwa kobieta z uschnięta ręka.
- Boże święty, to na pewno Ethel! Umarła rok temu, proszę pana, a ja od tamtego czasu bezskutecznie próbuję się z nią porozumieć. Co mówi?
- Mówi tak, cytuję:”Herbercie, przestań pleść głupoty i wracaj do mieszkania, bo żeś nastawił na kuchence rondelek, żeby gotować jajka, tylko że bez wody, i zapół godziny cała chałupa pójdzie z dymem”.
- To Ethel, poznaję! - ucieszył się Herbert. - Ethel! Jak możesz się dalej upierać, że plotę bzdury, skoro sama jesteś teraz duchem?
- Ona odpowiada — tłumaczył Hal — że jak ktoś nie umie nawet ugotować jajek, żeby przy okazji nie spalić całego mieszkania, to taki ktoś gówno się zna na duchach.
- Zawsze mnie obcinała tym swoim cholernym non sequitur — zasmucił się Herbert. - Dziękuję panu za pomoc. Popędził do domu.
- Czy nie była pani dla niego zanadto surowa? — spytał Hal.
- Nigdy mnie nie słuchał za życia i po śmierci tak samo nie słucha. Na takiego jak on nie ma bata. Przyjemnie się z panem rozmawiało, muszę znikać.
- Dokąd? — zapytał Hal.
- Do Domu Leciwego Ducha, a gdzie? — oddaliła się w sposób niedostrzegalny.
Hal z podziwem pokręcił głową.”Ta Ziemia!” — pomyślał. To jest dopiero ciekawe miejsce. Szkoda, że przeznaczone do kasacji.
Poszedł dalej. A potem pomyślał:”A może wcale nie do kasacji?” Uświadomił sobie, że właściwie to nie wie. I poczuł się z tej racji bardzo szczęśliwy.
Hal przeszedł pasażem kosmicznym z Ulicy Szesnastej Zachodniej na Cathedral Parkway. Musiał się raz przesiąść w Yucca, stan Arizona, mieście słynącym z najstarszego na świecie wolno stojącego silosu.
Na Cathedral Parkway stało dziesięć gigantycznych katedr podarowanych Ziemianom przez religijne gady z Sainny II. Dla uniknięcia kłopotów ze strony władz lokalnych katedry udawały, że są z piaskowca.
Zwiedzających było dzisiaj mnóstwo. Wenusjanie poprzebierani za Niemców, Sagitarianie w strojach hippisów kto lubi, żeby go brano za turystę?
Drobny zgrzyt: jakiś grubas (nie mający nic wspólnego z uprzednio napotkanymi grubasami) podszedł do Hala i zapytał:
- Przepraszam, pan Hal Papazjan? Hal zmierzył faceta spojrzeniem. Dostrzegł nieznaczne przebarwienie na wątrobie, nic poważnego, powiedzmy — plama wątrobowa. Poza tym gość nie miał żadnych cech szczególnych, chyba że otyłość.
- Jestem Arthur Ventura — przedstawił się. - Pański sąsiad.
- Z Aldebarana — zainteresował się Hal.
- Nie, z Bronx, tak jak pan.
- Na Aldebaranie nie ma Bronx oświaczczył Hal, chociaż nie był specjalnie w nastroju do wygłaszania prostych zdań oznajmujących.
- Przestań się wygłupiać, Hal. Nie ma cię w domu prawie od tygodnia. Ellen odchodzi od zmysłów. Chce zawiadomić policję.
- Ellen?
- Twoja żona.
Hal zrozumiał, co się dzieje. Doświadczał autentycznej Sceny Konfrontacji, połączonej z Kryzysem Osobowości. Czegoś podobnego przeciętny turysta pozaziemski na ogół nie przeżywał. Cóż to będzie za bezcenne wspomnienie, jeżeli tylko zachowa je w pamięci!
- Rozumiem — rzekł Hal. - Bardzo ci jestem wdzięczny za tę informację. Przykro mi, że przysporzyłem kłopotów żonie. Moja kochana Melon…
- Ellen — poprawił Ventura.
- Hmmm, no tak. Powiadom ją, że wrócę, jak tylko zakończę zadanie.
- Jakie zadanie?
- Moim zadaniem jest znaleźć własne zadanie. My, istoty wyższe, mamy to do siebie.
Hal uśmiechnął się i chciał odejść. Lecz Arthur Ventura okazał szczególną zdolność rojenia się: otoczył Papazjana ze wszystkich stron, wydawał dźwięki i demonstrował odruchy ponaglające. Papazjan przez moment rozważał możliwość wymyślenia promienia laserowego i pozabijania wszystkich dookoła, ale to oczywiście nie licowałoby z duchem sytuacji.
Tak więc stopniowo i przy pomocy wielu osób, niektórych w mundurach, Papazjan doprowadzony został do mieszkania w Bronx, gdzie wpadła mu w objęcia kobieta płacząca i wygłaszająca liczne teksty natury osobistej i tendencyjnej.
Hal wydedukował, że kobieta to Ellen. Ta sama, która uważała się za jego żonę. I miała na dowód tego odnośne papiery.
Z początku zabawnie było mieć żonę i przydział dzieci, i bogobojne zajęcie, i konto w banku, i samochód, i kilka zmian ubrania, i inne rzeczy, które zwykle miewają Ziemianie. Hal bawił się wszystkimi nowymi zabawkami. Bez trudu udawało mu się grać rolę męża Ellen: wszystkie przesłanki miał jak na dłoni, do wyboru.
Niemal codziennie Ellen zadawała mu pytanie:
- Kotku, ty naprawdę nic a nic nie pamiętasz?
Na co Hal odpowiadał:
- Nic a nic. Ale na pewno sobie Przypomnę.
Wtedy Ellen płakała. Do tego też się przyzwyczaił. Nie jego sprawą było oceniać sytuację.
Sąsiedzi rwali się do pomocy, przyjaciele okazywali wielką troskę. Wszyscy czynili ogromne wysiłki, żeby nie dać po sobie poznać, że wiedzą, że Hal sfiksował, zbzikował — no, wariat.
Hal Papazjan nauczył się wszystkiego, co robił niegdyś Hal Papazjan i robił to samo. Nawet najprostsze czynności dostarczały mu wielkich emocji. Czy aldebarański turysta mógł przeżyć piękniejsza przygodę, niż żyć na Ziemi życiem Ziemianina, będąc przez innych Ziemian traktowanym jak Ziemianin?