— Oczywiście, że zabrałem — odpowiedział zaczepnie Tom.
— Aha. Zastanawiałem się tylko. Widzisz to? — burmistrz wyciągnął rękę w górę.
Tom podniósł głowę.
— Co?
— Tę czarną kropkę koło krawędzi mniejszego słońca.
— Tak. Co to jest?
— Założę się, że to statek inspektora. Jak ci idzie robota?
- Świetnie — Tom nie był zbyt pewny siebie.
— Zaplanowałeś już morderstwo?
— Miałem z tym trochę kłopotów — wyznał Tom. - Żeby być szczerym, panie burmistrzu, to w tej sprawie nie poczyniłem żadnych postępów.
— Wejdź do środka. Chcę z tobą porozmawiać.
Wewnątrz, v chłodzie zasłoniętego okiennicami salonu burmistrz nalał dwie szklaneczki glawy i wskazał Tomowi krzesło.
— Mamy coraz mniej czasu — stwierdził ponuro. - Inspektor może wylądować lada godzina. A ja mam pełne ręce roboty. To — wskazał międzygwiezdne radio — znowu się odezwało. Mówiło coś o rebelii na Deng IV i że wszystkie lojalne kolonie Ziemi powinny przygotować się do poboru — wszystko jedno, co to słowo oznacza. Nigdy nawet nie słyszałem o Deng IV, a teraz muszę, na dodatek do całej reszty, martwić się jeszcze rebelią.
Spojrzał na Toma z powagą.
— Przestępcy na Ziemi popełniają codziennie dziesiątki morderstw i nie sprawia im to żadnych problemów. A twoja wioska oczekuje od ciebie jednego, małego zabójstwa. Czy to aż tak wiele?
Tom rozłożył ręce.
— Czy naprawdę pan sądzi, że to konieczne?
— Wiesz — że tak. Jeśli ma tu być po ziemsku, to do końca. Tylko tem drobiazg nas hamuje. Cała reszta idzie zgodnie z planem.
Wszedł Billy Malarz W nowej, urzędowo błękitnej koszuli z błyszczącymi metalowymi guzikami.
— Zabiłeś już kogoś, Tom? — spytał siadając na krześle.
— On pyta, czy to k o n i e c z n e — odezwał się burmistrz.
— Oczywiście — stwierdził szef policji. - Przeczytaj którąkolwiek książkę. Żaden z ciebie przestępca, dopóki nie popełnisz morderstwa.
— Kto to będzie, Tom? — zainteresował się burmistrz. Tom poruszył się i nerwowo zatarł ręce.
— No?
— No więc zabiję Jeffa Herna — wypalił.
— Dlaczego? — zapytał szybko Billy pochylając się do przodu.
— Co dlaczego? A dlaczego nie?
— Jaki masz motyw?
— Myślałem, że zależy wam na morderstwie — zdziwił się Tom. - Nikt nie wspominał o motywie.
— Nie chcemy fałszywego morderstwa — wyjaśnił szef policji. - Trzeba to zrobić porządnie. A to oznacza, że musisz mieć odpowiedni motyw.
Tom zastanawiał się przez chwilę:
— No więc, nie znam go za dobrze. Czy to wystarczy?
— Nie, Tom, to na nic — pokręcił głową burmistrz. - Lepiej wybierz kogoś innego.
— Zaraz — zastanowił się Tom. - A może George Przewoźnik?
— A motyw? — zainteresował się natychmiast Billy:
— Ee… hm… No więc, nie podoba mi się, jak on chodzi. Nigdy mi się nie podobało. I czasem za bardzo hałasuje.
— Moim zdaniem to brzmi całkiem nieźle — burmistrz z aprobatą pokiwał głową. - Co ty na to, Billy?
— Niby jak mam wydedukować taki motyw? — spytał rozdrażniony Billy. - Nie, to może być dobre na przestępstwo w afekcie. Ale ty; Tom, jesteś naszym oficjalnym przestępcą. Z definicji musisz być bezlitosny, chytry i pozbawiony skrupułów. Nie możesz zamordować kogoś tylko dlatego, że nie odpowiada ci jego sposób chodzenia. To g ł u p i e.
— Lepiej chyba przemyślę wszystko od początku — oświadczył Tom wstając z krzesła.
— Ale śpiesz się — przypomniał mu burmistrz. - Im szybciej to zrobisz tym lepiej.
Tom kiwnął głową i podszedł do drzwi.
— Jeszcze jedno, Tom! — zawołał za nim Billy Malarz. Nie zapomnij zostawić śladów. To bardzo ważne.
— Dobra — rzucił Tom i wyszedł.
Na zewnątrz większość mieszkańców wioski obserwowała niebo. Czarny punkt urósł niepomiernie i przesłaniał już niemal całe mniejsze słońce.
Tom ruszył do swego miejsca o złej reputacji, żeby tam wszystko przemyśleć. Ed Piwiarz najwyraźniej zmienił zdanie na temat obecności elementów przestępczych w lokalu, gdyż całkowicie zmienił wystrój wnętrza. Nad drzwiami wisiał wielki szyld z napisem PRZESTĘPCZA KRYJÓWKA. W oknach pojawiły się nowe, starannie zabrudzone zasłony, blokujące dostęp dziennego światła tak, że tawerna sprawiała wrażenie prawdziwej jaskini zbójców. Na jednej ze ścian zawieszono broń, pospiesznie wyrzeźbioną z miękkiego drzewa. Na innej widniała wielka czerwona plama. Wyglądała złowieszczo nawet jeśli się wiedziało, że to tylko czerwona jagodowa farba Billy’ego Malarza.
— Wchodź, Tom — zawołał Ed Piwiarz i poprowadził go do najciemniejszego kąta. Tom zauważył, że jak na tę porę dnia w tawernie było niezwykle dużo gości. Widać ludzie chętnie odwiedzali oryginalną przestępczą kryjówkę.
Tom łyknął pericoli i zamyślił się. Miał popełnić morderstwo.
Wyjął swoje zezwolenie przestępcze i przeczytał go. Rzecz była nieprzyjemna, niemiła i normalnie nigdy by niczego takiego nie zrobił. Teraz jednak był zmuszony przez prawo.
Dopił pericolę i skoncentrował się na morderstwie. Ma kogoś z a b i ć, mówił sobie. Musi o d e b r a ć ż y c i e. Ma sprawić, by ktoś przestał istnieć.
Lecz słowa nie mówiły niczego o istocie czynu. Były tylko słowami. Żeby mu się łatwiej myślało, wziął jako przykład dużego, rudowłosego Marva Cieślę. Dzisiaj Marv pracował pożyczoną piłą przy budowie szkółki. Jeśli Tom go zabije:.. no cóż, wtedy Marv nie będzie więcej pracował.
Zniechęcony pokręcił głową. Ciągle nie chwytał sedna sprawy.
No dobrze, oto Marv Cieśla, najstarszy i, zdaniem większości, najsympatyczniejszy z chłopców Cieślów. Wygładza kawałek drewna mocno trzymając hebel w swych dużych, trochę piegowatych dłoniach, spoglądając wzdłuż wyrysowanej przed chwilą linii. Z pewnością spragniony, czuje lekki ból w lewym ramieniu, które Jan Aptekarz bez większych sukcesów próbował wyleczyć.
To był Marv Cięśla. Potem…
Marv Cieśla rozciągnięty na ziemi, otwarte zaszklone oczy, zesztywniałe ręce, wykrzywione usta, nozdrza nie wciągają i nie wypuszczają powietrza, serce nie bije. Nigdy już nie poczuje lekkiego i tak naprawdę nie bardzo przeszkadzającego bólu w ramieniu, które Jan Aptekarz…
Na jedną chwilę Tom dostrzegł prawdę o morderstwie. Wizja odpłynęła, lecz zapamiętał, by poczuć mdłości.
Może przeżyć jako złodziej. Ale morderstwo; nawet w interesie wioski…
Co pomyślą ludzie, kiedy zobaczą to, co właśnie sobie wyobraził? Jak będzie mógł żyć wśród nich? Jak wytrzyma potem sam ze sobą?
A przecież musiał zabić. Każdy w wiosce miał swoje obowiązki, a ten powierzono właśnie jemu.
Ale k o g o zamorduje?
Prawdziwe zamieszanie zaczęło się później, kiedy w międzygwiezdnym radio odezwały się podrażnione. głosy.
— I to nazywacie kolonią? Gdzie jest stolica?
— Właśnie tutaj — odpowiedział burmistrz.
— A wasze lądowisko?
— Zdaje się, że teraz jest tam pastwisko — wyjaśnił burmistrz. - Mogę się dowiedzieć, gdzie było. Żaden statek tu nie lądował od…
— W takim razie statek zostanie w górze. Proszę zebrać urzędników. Schodzę na dół natychmiast.
Cała wioska zebrała się wokół pola, które wyznaczył inspektor. Tom zatknął broń za pas i obserwował; przyczajony za drzewem.
Mały stateczek odłączył się od wielkiego. i szybko zaczął się zniżać. Opadał na pole i wszyscy wstrzymali oddechy pewni, że się rozbije. W ostatniej chwili błysnęły dysze wypalając trawę i stateczek miękko osiadł na ziemi.