Rath czekał.
Pan Follansby chrząkał.
— Myślałem właśnie, panie Rath, o marsjańskiej maszynie. Ona chyba nie wyleczy Ziemianina z manii zabijania?
— Oczywiście, że nie wyleczy. Zabójstwo jest na Marsie nieznane.
— Tak. Co więc maszyna zrobi? Czy może odrzucić cały przypadek jako niezrozumiały? Wówczas klient zwróciłby nam po prostu Regenerator z reklamacją, a my…
Pan Rath potrząsnął głową. Regenerator, jeśli stwierdzi psychozę, musi ją leczyć. Zgodnie z pojęciem Marsjan, klient jest bardzo chorym człowiekiem bez względu na to, co mu jest. Follansby zdjął pince-nez i wytarł je pospiesznie.
— Co zatem zrobi maszyna?
— Będzie leczyła go na chorobę marsjańską najbardziej zbliżoną do jego przypadku. Popęd fomowy, jak sądzę, z licznymi komplikacjami. Natomiast co może nastąpić po rozpoczęciu terapii — tego nie wiem. I wątpię, czy ktokolwiek wie, jako że dotychczas nic podobnego się nigdy nie zdarzyło. Zaryzykowałbym przypuszczenie, że są to dwie główne możliwości. Albo pacjent może z miejsca odrzucić terapię, co oznacza, że jego mania zabijania pozostałaby nienaruszona. Albo też może zaakceptować terapię marsjańską i wyleczyć się.
Oblicze pana Follansby’ego rozpromieniło się nagle. - Ach, więc kuracja jest jednak możliwa?
— Pan nie rozumie — powiedział Rath. - On może zostać wyleczony ze swojej nie istniejącej marsjańskiej psychozy. Ale leczenie czegoś, co nie istnieje, jest równoznaczne z tworzeniem niczym nie uzasadnionego, urojonego systemu. Można założyć, że maszyna zacznie pracować w odwrotnym kierunku, produkując psychozę zamiast ją usunąć.
Pan Follansby jęknął i oparł się o Maszynę Psychosomatyczną produkcji Bella.
— Końcowym skutkiem tego procesu — podsumował Rath — byłoby przekonanie klienta, że jest Marsjaninem. Zdrowym Marsjaninem, oczywiście.
Haskins wrzasnął nagle.
— Przypomniałem sobie! Już sobie przypomniałem! Powiedział, że pracuje w Nowojorskim Towarzystwie Szybkiego Transportu! Przypominam sobie dokładnie!
— To już jest jakaś szansa — stwierdził Rath, sięgając po telefon.
Haskins z ulgą obtarł spoconą twarz.
— Przypomniałem sobie jeszcze coś, co może ułatwić całą sprawę.
— Co?
— Klient powiedział mi, że był kiedyś alkoholikiem. Jestem o tym przekonany. Z początku, póki go nie odciągnąłem, interesował się Pomocnikiem Antyalkoholowym produkcji IBM. Ma rude włosy, a wie pan, ja od pewnego czasu mam taką teorię na temat rudowłosych i alkoholizmu. Wydaje mi się…
— Doskonale — stwierdził Rath. - Alkoholizm będzie figurował w jego ewidencji. To wydatnie zawęzi pole poszukiwań.
Gdy łączył się z Towarzystwem Szybkiego Transportu, wyraz jego kamiennej dotychczas twarzy stał się niemal miły. Jak dobrze jest odkryć dla odmiany, że człowiek mimo wszystko potrafi zapamiętać fakty.
„Jestem przekonany, że pamiętasz swoją gorykę?” mówił Regenerator.
„Nie” — odpowiedział znużonym głosem Caswell.”Mm. Zablokowanie — szepnęła maszyna. - Uraz. Stłuczenie. Czy jesteś pewien, że nie pamiętasz swojej goryki ani tego, czym ona dla ciebie była? Jest to przecież doświadczenie uniwersalne”.
„Nie dla mnie” — odpowiedział Caswell, tłumiąc ziewanie.
Od blisko czterech godzin poddawał się maszynoterapii i odnosił wrażenie, że robi to na próżno. Przez chwilę chętnie opowiadał o swoim dzieciństwie, o matce i ojcu, o starszym bracie. Lecz Regenerator upomniał go, aby przestał fantazjować. Stosunek pacjenta od urojonych rodziców i rodzeństwa niczego nie wnosi i z psychologicznego punktu widzenia jest nieistotny. Najważniejsze są uczucia pacjenta, zarówno uświadomione, jak i nieuświadomione, względem jego goryki.
„Zrozum — pożalił się Caswell — przecież ja nawet nie wiem, co to jest goryka”.
„Wiesz, tylko nie dopuszczasz tego do siebie”.”Nie wiem. Powiedz mi”.
„Byłoby lepiej, gdybyś ty mi to powiedział”.
„Jakim cudem? — rozzłościł się Caswell. - Ja nie wiem”.”A jak ci się wydaje — co to może być goryka?”„Pożar lasu — powiedział Caswell. - Tabletka soli. Słoik denaturatu. Mały śrubokręt. Cieplej? Notes. Rewolwer…”„Te skojarzenia nie mają sensu. Twoje skłonności do mówienia na chybił trafił wskazują wyraźnie na pewien ukryty mechanizm. Czy nie dostrzegasz go?”
„Co to jest, do diabła, Goryka?!!” — ryknął Caswell.
„Drzewo, które żywiło cię w niemowlęctwie i żywiło cię jeszcze długo po osiągnięciu dojrzałości, jeśli moja teoria jest słuszna. Przez nieuwagę Goryka nie dopuściła u ciebie do niezbędnego odrzucenia popędu fomowego. To z kolei przyczyniło się do powstania potrzeby dwarkowania kogoś metodą wlendyjską”.
„Żadne drzewo mnie nie karmiło”.”Nie pamiętasz tego po prostu”.
„Oczywiście, że nie. Bo to nigdy nie miało miejsca”.”Czy jesteś tego pewien?”
„Absolutnie”.”Nie masz nawet cienia wątpliwości?”
„Nie. Żadna goryka nigdy mnie nie karmiła. Słuchaj, ja przecież mogę przerwać seans w każdym momencie. Prawda?”
„Naturalnie — odpowiedział Regenerator. - Nie radziłbym jednak robić tego teraz. Przejawiasz w tej chwili gniew, urazę, strach. Dzięki twojej upartej i całkowitej negacji…”
„Brednie” — orzekł Caswell i ściągnął obręcz z głowy. Cisza była rzeczą cudowną. Caswell wstał, ziewnął, przeciągnął się i rozmasował sobie kark. Stanął naprzeciw buczącej maszyny i rzucił jej złośliwe spojrzenie.
— Nie wyleczyłabyś mnie ze zwykłego kataru — powiedział.
Sztywnym krokiem przemierzył pokój i wrócił do Regeneratora.
— Parszywa bujda! — krzyknął.
Przeszedł do kuchni i otworzył butelkę piwa.
Jego rewolwer wciąż leżał na stole, pobłyskując matowo.”Magnessen! Ty niewiarygodnie plugawy oszuście! Ty wcielony diable! Ty nieludzki, nienawistny potworze! Ktoś musi cię zniszczyć, Magnessen! Ktoś…”
Ktoś? On sam będzie musiał to zrobić. Tylko bowiem on jeden zna bezdenną głębię jego zepsucia, jego ohydną żądzę władzy.
„Tak, to mój obowiązek” — pomyślał Caswell. O dziwo, jednak ta świadomość nie sprawiła mu przyjemności. W końcu Magnessen był jego przyjacielem.
Wstał, gotowy do działania. Wetknął rewolwer do prawej kieszeni płaszcza i spojrzał na kuchenny zegar. Dochodziła szósta trzydzieści. Magnessen siedzi teraz w domu, żarłocznie połyka kolację i uśmiecha się do swoich planów. Jest najlepsza pora, aby go dopaść.
Caswell podszedł do drzwi, otworzył je, wyjrzał na zewnątrz i — zamarł. Umysł jego przeszyła myśl, myśl tak piorunująca, tak istotna i tak brzemienna w konsekwencje, że poruszyła go do głębi. Caswell rozpaczliwie usiłował usunąć ją ze swojej świadomości, ale myśl nie chciała odejść, uparcie tkwiła w jego pamięci.
W tych okolicznościach mógł zrobić tylko jedną rzecz. Wrócił do bawialni, usiadł na tapczanie i nasunął obręcz na głowę.
„Tak?” — spytał Regenerator.
„Wiesz co, to jest cholerna sprawa — powiedział Caswell — ale wydaje mi się, że ja pamiętam swoją gorykę”.
Jo hn Rath za pomocą telewideofonu skontaktował się z Nowojorskim Towarzystwem Szybkiego Transportu. Został natychmiast połączony z panem Bemisem, pulchnym, opalonym mężczyzną o czujnym spojrzeniu.
— Alkoholizm? — powtórzył pan Bemis po wysłuchaniu całej sprawy. Zwrócił się jakby od niechcenia w stronę swojej aparatury. - Pomiędzy naszymi pracownikami?
Przyciskając znajdujący się pod jego stopą guzik, zaalarmował Służbę Bezpieczeństwa, Departament Transportu, Reklamę, Wydział Współpracy Mędzyzakładowej oraz Departament Transportu Psychoanalitycznego. Zrobiwszy to, popatrzył szczerze na Ratha.