Выбрать главу

— Och… a na czym polega to premia?

— Trzy życzenia — odparł z ożywieniem Sitwell. - Stara tradycyjna forma. - Zaraz, sprawdźmy, czy dobrze zrozumiałem — rzekł Edelstein. - Mam wymienić trzy dowolne życzenia? I żadnej kary, żadnych ukrytych”ale” czy”jeśli”?

— Owszem, jest jedno”ale” — odparł Sitwell.

— Wiedziałem — westchnął Edelstein. - Sprawa jest bardzo prosta. O cokolwiek pan poprosi, pański najgorszy wróg dostanie tego dwa razy tyle.

Edelstein zastanowił się.

— To znaczy, że gdybym poprosił o milion dolarów…

— To pański wróg dostanie dwa miliony.

— A gdybym tak poprosił o zapalenie płuc?

— To pański najgorszy wróg dostanie obustronnego zapalenia płuc. Edelstein ściągnął usta i potrząsnął głową.

— Nie chciałbym was uczyć waszego fachu, ale chyba zdajecie sobie sprawę, że stosując taka klauzulę wystawiacie na próbę dobre serce klienta.

— Owszem, jest w tym pewne ryzyko, ale niezbędne z kilku powodów rzekł Sitwell. - Otóż, widzi pan, ta klauzula pełni funkcję czegoś w rodzaju psychicznego sprzężenia zwrotnego, które pomaga utrzymać homeostaz.

— Przykro mi, ale nie bardzo pana rozumiem — odparł Edelstein.

— Spróbuję to wyrazić w ten sposób. Ta klauzula w pewnym sensie ogranicza te trzy życzenia, utrzymując je w granicach zdrowego rozsądku. Pragnienie to potężna siła.

— Mogę sobie wyobrazić. Czy jest jeszcze jakiś inny powód?

— Powinien już się pan był sam go domyślić — rzekł Sitwell obnażając wyjątkowo białe zęby w czymś, co miało przypominać uśmiech. - Tego rodzaju klauzula to nasz znak fabryczny. Można po nim poznać przedziwnie piekielny towar.

— Rozumiem, rozumiem — powiedział Edelstein. - Potrzebuję jednak trochę czasu do zastanowienia.

— Ważność mojej oferty wynosi trzydzieści dni. - Sitwell wstał. - Jeśli zdecyduje się pan na wyrażenie życzeń, wystarczy, że je pan sformułuje — głośno i dobitnie. Reszta należy do mnie.

Sitwell ruszył do drzwi.

— Jest jeden problem — powiedział Edelstein — o którym powinienem chyba wspomnieć.

— Mianowicie?

— Tak się akurat składa, że nie mam najgorszego wroga. Szczerze mówiąc, w ogóle nie mam wroga na całym świecie.

Sitwell zaśmiał się rubasznie, a następnie otarł oczy fiołkową chustką.

— Edelstein! Czy pan przypadkiem nie przesadza? Nie ma pan wroga na całym świecie? A pański kuzyn Seymour, któremu nie chciał pan pożyczyć pięciuset dolarów na otwarcie pralni? Czy on się nagle stał pańskim przyjacielem?

— Nie pomyślałem o Seymourze przyznał Edelstein.

— A co pan powie o pani Abramowitz, która spluwa na sam dźwięk pańskiego imienia, ponieważ nie chciał się pan ożenić z jej Marjorie? A Tom Cassidy spod numeru 1C, który ma pełny zbiór mów Goebbelsa i co noc mu się śni, że wyrzyna w pień wszystkich żydów na całym świecie, poczynając od pana? Panie… czy pan ma dobrze w głowie?

Siedzący na kanapie Edelstein zrobił się; biały jak ściana i znów zacisnął mocno ręce.

— Nie zdawałem sobie z tego sprawy.

— Nikt sobie nie zdaje sprawy rzekł Sitwell. - Ale co się pan przejmuje, sześciu czy nawet siedmiu wrogów to drobiazg; zapewniam pana, że jest pan dużo poniżej średniej, jeśli chodzi o współczynnik nienawiści.

— Kto jeszcze — zapytał Edelstein ciężko dysząc.

— Nie powiem panu — odrzekł Sitwell. - Byłoby to dodatkowe zbędne obciążenie.

— Ale przecież ja muszę wiedzieć, kto jest moim największym wrogiem! Cassidy? Uważa pan, że powinienem kupić pistolet?

Sitwell potrząsnął głowa.

— Cassidy jest niegroźnym półgłówkiem. Nie podniesie na pana nawet palca, może mi pan wierzyć. Pańskim największym wrogiem jest Edward Samuel Manowitz.

— Jest pan pewien — zapytał Edelstein z niedowierzaniem.

— Całkowicie pewien.

— Ale przecież Manowitz to mój najlepszy przyjaciel.

— A zarazem i pański najgorszy wróg. Tak to czasami bywa. Do widzenia, panie Edelstein, i wszystkiego najlepszego w sprawie pańskich trzech życzeń.

— Chwileczkę! - wykrzyknął Edelstein. Cisnęło mu się na usta milion pytań, ale był skrępowany, więc zapytał tylko:

— Jak to jest możliwe, żeby piekło było takie przeładowane?

— Bo tylko niebo nie ma granic odparł Sitwell.

— A co do nieba, też pan jest zorientowany?

— Oczywiście. To organ założycielski. No, ale ja już naprawdę muszę iść. Jestem umówiony w Poughkeepsie. Wszystkie dobrego, panie Edelstein.

Sitwell pomachał mu ręką, odwrócił się i przeszedł przez zamknięte drzwi.

Edelstein siedział bez ruchu przez pięć minut. Myślał o Eddim Manowitzu. Najgorszy wróg! To śmieszne; jeśli chodzi o tę informację, to już się z pewnością musiały piekłu druty poplątać. Zna Manowitza od dwudziestu lat, widują się niemal codziennie, grają w szachy i w remika. Chodzą na spacery i do kina i przynajmniej raz na tydzień jedzą razem kolację.

To prawda, że Manowitzowi zdarza się nie panować nad językiem i potrafi przekroczyć granice dobrego smaku.

Czasem Manowitz bywa naprawdę ordynarny.. Mówiąc szczerze, nieraz go obraził. - Ale przecież jesteśmy p r z y j a c i ó ł m i — powiedział sam do siebie Edelstein. - No, jesteśmy przyjaciółmi, tak czy nie?

Sprawdzenie, czy to prawda, nie przedstawia większych trudności stwierdził. Może zażądać na przykład miliona dolarów. Dla Manowitza oznaczałoby to dwa miliony. I co z tego? Co jemu, bogatemu człowiekowi, może przeszkadzać, że jego najlepszy przyjaciel jest bogatszy?

Owszem! Przeszkadzałoby mu! I to cholernie! Myśl, że taki cwaniaczek jak Manowitz wzbogacił się na jego życzenie, doprowadzałaby go do szału.

— Mój Boże! — pomyślał Edelstein. Jeszcze godzinę temu byłem biedny, ale szczęśliwy. A teraz mam przed sobą perspektywę spełnienia trzech życzeń i wroga.

Spostrzegł, że znów wykręca sobie ręce. Potrząsnął głową. Musi to jednak przemyśleć.

W następnym tygodniu Edelstein wziął urlop i dzień i noc siedział z piórem i notesem w ręku. Początkowo myśl jego natrętnie krążyła wokół zamków. Zamki pasowały jakoś do takich życzeń. Ale jak się nad tym zastanowił, nie była to taka prosta sprawa.. Jeśli się wzięło przeciętny zamek z marzeń, taki z kamiennymi murami grubości dziesięciu stóp, z otaczającym go dziedzińcem, i wszystkim, powstał problem utrzymania obiektu. A ogrzewanie, a kilkoro służby — bez tego to wszystko byłoby śmieszne.

Zawsze więc kończyło się jednak na pieniądzach.

Zupełnie przyzwoity zamek mógłbym utrzymać za dwa tysiące dolarów tygodniowo, pomyślał Edelstein, pospiesznie zapisując w notatniku jakieś cyfry. Ale to by oznaczało, że Manowitz będzie miał dwa zamki plus cztery tysiące dolarów na utrzymanie tygodniowo!

W następnym tygodniu Edelstein miał już zamki z głowy i gorączkowo rozważał nieograniczone możliwości i kombinacje podróży. Czy to nie będzie za dużo, jak zażąda podróży dookoła świata? Może za dużo; nie wiedział, czy da radę. Oczywiście lato w Europie — bardzo proszę. Nawet dwutygodniowy urlop w”Fontainebleau” w Miami Beach na zregenerowanie skołatanych nerwów.

Ale dla Manowitza oznacza to podwójny urlop! Jeżeli Edelstein zatrzyma się w”Fontainebleau”, Manowitz weźmie apartament w Colony Club w Key Largo. I będzie dwa razy dłużej.

Chyba lepiej pozostać biednym i nie stwarzać Manowitzowi takiej okazji. Chyba, ale nie na pewno.