— Nie mogę sobie pozwolić na przelot na Nagondikon — odpowiedział Flaswell. - Zawiadomię firmę Roebuck o pomyłce. Na pewno załatwią przewiezienie pani wtedy, gdy wyślą mi model żony pioniera.
Sheila wzruszyła ramionami i powiedziała: — Podróże kształcą.
Flaswell skinął głową, rozmyślając intensywnie. Dziewczyna nie posiadała żadnych kwalifikacji pionierskich, to było oczywiste, odznaczała się za to niezwykłą urodą. Doszedł więc do wniosku, że pobyt jej mógłby okazać się przyjemny dla nich obojga.
— Ze względu na okoliczności — odezwał się z przymilnym uśmiechem — powinniśmy zawrzeć przyjaźń.
— Ze względu na jakie okoliczności?
— Jesteśmy jedynymi Istotami Ludzkimi na tej planecie. - Flaswell lekko dotknął ręką jej ramienia. - Napijmy się czegoś. Proszę mi opowiedzieć wszystko o sobie. Czy pani…
W tym momencie usłyszał jakiś głośny stukot za swoimi plecami. Odwrócił się i ujrzał małego, przysadzistego robota wyłażącego z ciasnej przegródki skrzyni, w której przybyła Sheila.
— Czego chcesz? — zapytał Flaswell.
— Jestem robotem udzielającym ślubów — oznajmił mechanicznie przybysz — uprawnionym przez rząd do legalizowania związków małżeńskich zawieranych w przestrzeni kosmicznej. Ponadto firma Roebuck wyznaczyła mnie, abym działał jako opiekun i przyzwoitka młodej damy, póki nie nadejdzie czas spełnienia mej zasadniczej funkcji, czas dokonania ceremonii ślubnej.
— Przeklęty ważniak! — mruknął Flaswell.
— Czego się pan spodziewał? - spytała Sheila. Zamrożonego duchownego Człowieka?
— Pewno, że nie. Ale robot-przyzwoitka…
— Najlepszego gatunku — zapewniła Sheila. - Zdziwiłoby pana zachowanie niektórych mężczyzn, z chwilą gdy znajdą się w odległości kilku lat świetlnych od Ziemi.
— Czyżby? — wyraził powątpiewanie głęboko rozczarowany Flaswell.
— Tak mi mówiono — odpowiedziała Sheila, wstydliwie odwracając wzrok. - A zresztą przyszła żona paszy na Trae powinna mieć jakiegoś opiekuna.
— Najmilsi bracia — zaintonował robot — zebraliśmy się tutaj, aby połączyć…
— Nie teraz — przerwała mu wyniośle Sheila — to nie o niego chodzi.
— Każę robotom przygotować pokój dla pani — burknął Flaswell i wyszedł z pokoju mamrocząc o brzemieniu Człowieka — Istoty Ludzkiej.
Po chwili nawiązał łączność radiową z firmą Roebuck i dowiedział się, że właściwy model żony zostanie natychmiast wysłany, a intruz przetransportowany będzie gdzie indziej. Po czym powrócił do zajęć gospodarskich, powziąwszy mocne postanowienie ignorowania Sheili i jej robota-przyzwoitki.
Prace na Losie Szczęścia ruszyły dawnym trybem. Tor czekał na wydobycie, nowe studnie na wykopanie. Zbliżała się pora żniw i roboty pracowały przez długie godziny na kwitnących, zielonych polach, a ich uczciwe metalowe twarze lśniły smarem. Powietrze nasycone było zapachem kwitnących dyrów.
Obecność Sheili na planetoidzie dawała się na każdym kroku odczuć. Wkrótce pojawiły się plastikowe abażury na zimnoświetlnych żarówkach, kotary na oknach i dywaniki na podłodze. Nastąpiło również wiele innych zmian w domu, które Flaswell raczej wyczuł niż zauważył.
Jedzenie także się zmieniło. Taśma pamięciowa robota-kucharza wytarła się już w tak wielu miejscach, że biedny mechaniczny stwór pamiętał tyko, jak się robi”Boeuf Strogonoff”, mizerię, budyń ryżowy i kakao.
Flaswell wykazywał dużo samozaparcia, jedząc te dania od chwili przyjazdu na Los Szczęścia i tylko urozmaicając je od czasu do czasu żelaznymi racjami.
Sheila wzięła w obroty robota-kucharza. Cierpliwie nagrywała na jego taśmę pamięciową przepisy na duszoną wołowinę, przyprawianą sałatę, szarlotkę i wiele innych przysmaków. Sytuacja jedzeniowa na Losie Szczęścia wyraźnie zaczęła się poprawiać.
Ale gdy Sheila zrobiła galaretkę z kisów i włożyła ją do słoików, Flaswella zaczęły ogarniać poważne wątpliwości. Mimo wszystko była to nadzwyczaj praktyczna młoda kobieta, wbrew swemu luksusowemu wyglądowi. Umiała robić to wszystko, co powinna umieć żona pioniera. Miała też i inne zalety. Po co mu potrzebny przepisowy model żony pioniera firmy Roebuck?
Po dłuższym zastanowieniu Flaswell wyznał swemu nadzorcy:
— Gunga-Sam, jestem w rozterce.
— Słucham? — powiedział robot, a jego metalowa twarz pozostała obojętna.
— Myślę, że intuicja robota może mi pomóc. Ona sobie doskonale daje radę, prawda, Gunga-Sam?
— Człowiek Kobieta pomaga dźwigać brzemię Osobie Ludzkiej.
— Z całą pewnością. Ale czy to tak może trwać? Ona robi tyle, co zrobiłaby żona pioniera. Gotuje, robi konserwy…
— Robotnicy kochają ją — powiedział Gunga-Sam z godnością. - Pan nie wiedział o tym, panie szefie, ale gdy w ubiegłym tygodniu wybuchła ta epidemia rdzy, Człowiek Kobieta pracowała niestrudzenie dzień i noc, przynosząc ulgę chorym i pocieszając przestraszone młode roboty.
— Ona to wszystko robiła? — wykrztusił przejęty Flaswell. - Dziewczyna z takiego otoczenia, model luksusowy…
— To nie ma znaczenia. Model Ultra Deluxe jest Człowiekiem, posiada więc siłę i szlachetność, aby wziąć na swoje barki brzemię Istoty Ludzkiej.
— Wiesz — powoli zaczął Flaswell — to mnie przekonało. Uważam, że da sobie radę. To nie jej wina, że nie jest modelem pionierskim. Jest to kwestia selekcji i przystosowania do warunków, a tego nie da się zmienić. Powiem jej, że może pozostać. A potem odwołam to drugie zamówienie.
W oczach robota pojawił się dziwny wyraz, był to niemal wyraz rozbawienia. Ukłonił się nisko i powiedział:
— Będzie tak, jak sobie mój pan życzy.
Flaswell pośpiesznie ruszył na poszukiwanie Sheili. Sheila przebywała w izbie chorych przerobionej ze starego składu na narzędzia. Przy pomocy robota naprawiała uszkodzenia, jakie przytrafiają się stworom o metalowej powłoce.
— Sheila — powiedział Flaswell — chcę z tobą pomówić. - Dobrze — odparła z roztargnieniem — jak tylko przykręcę tę śrubę.
Zręcznie przykręciła ją i poklepała robota kluczem.
— W porządku, Pedro — powiedziała — spróbuj stanąć teraz na tej nodze.
Robot wstał ostrożnie, przeniósł ciężar ciała na naprawioną nogę i przekonał się, że jest dobrze przymocowana. W śmiesznych podskokach zaczął biegać dokoła Człowieka Kobiety mówiąc:
— Jak świetnie mnie pani naprawiła, szefowo! Gracias, jaśnie pani.
Flaswell i Sheila przyglądali się robotowi ubawieni, podczas gdy on podążył tanecznym krokiem na zalane słońcem podwórze.
— Zachowują się jak dzieci — zauważył Flaswell.
— Nie można ich nie kochać — powiedziała Sheila. Są tacy szczęśliwi, beztroscy…
— Ale nie mają duszy — przypomniał jej Flaswell.
— Rzeczywiście — potwierdziła Sheila. - Co miałeś mi do powiedzenia?
— Chciałem ci powiedzieć… - Flaswell przerwał rozglądając się dookoła. Izba chorych była pomieszczeniem antyseptycznym, wypełnionym kluczami, śrubokrętami, piłami do metali, młotami i innymi medycznymi narzędziami. Nie tworzyło to właściwej atmosfery do zamierzonych oświadczyn.
— Chodź ze mną — powiedział.
Opuścili szpitalik i szli przez kwitnące zielone pola, aż znaleźli się u stóp malowniczych gór. W cieniu urwistych skał kryło się mroczne jezioro, nad którym splotły się konary olbrzymich drzew wyhodowanych przez Flaswella. Tu się zatrzymali.
— Chciałem ci powiedzieć — zaczął Flaswell — żeś mnie całkowicie zaskoczyła, Sheilo. Myślałem, że będziesz pasożytem, bezużyteczną osobą. Twoje pochodzenie, twoje wychowanie, twój wygląd, wszystko to potwierdzało moje przypuszczenia. Ale byłem w błędzie. Stawiłaś czoło pionierskiemu otoczeniu, podbiłaś je i zdobyłaś serca wszystkich.