— A ci H’genowie?
— Też jaszczury; ta sama historia — mruknął Arnold znajdując jakiś okruszek i wkładając go sobie do ust. - To nie była żadna znacząca wojna; wszyscy jej uczestnicy już dawno przestali istnieć. Najwyraźniej z wyjątkiem tej łodzi.
— No i nas — przypomniał mu Gregor. - Zostaliśmy wcieleni do armii Dromy. - Westchnął ze znużeniem. Czy myślisz, że uda nam się to tej balii wyperswadować? Arnold pokręcił z powątpiewaniem głową.
— Nie bardzo widzę jak. Z punktu widzenia tej łodzi wojna trwa nadal. Wszystkie fakty interpretuje wyłącznie na podstawie tej przesłanki.
— Pewnie podsłuchuje nas nawet w tej chwili — powiedział Gregor.
— Nie przypuszczam. Ona chyba nie potrafi czytać wszystkich myśli. Centra percepcji musi mieć wyczulone wyłącznie na te skierowane bezpośrednio do niej.
— Miałeś pan rację, Joe — powiedział Gregor cierpko — dziś już się takich nie buduje. - Żałował, że nie może dostać w swoje ręce. międzygwiezdnego handlarza starzyzną.
— Prawdę mówiąc, to bardzo interesująca sytuacja podjął po chwili Arnold. - Może nawet napiszę o tym do”Cybernetyki dla Wszystkich”. Oto mamy maszynę wyposażoną w niemal niezawodny system percepcji bodźców zewnętrznych. Odbierane przez nią impulsy są natychmiast logicznie przetwarzane w odpowiednie reakcje. Jedyny problem w tym, że zastosowana tu logika opiera się na nie istniejących już założeniach. Toteż można byłoby właściwie powiedzieć, że maszyna ta padła ofiarą usystematyzowanego układu złudzeń.
Gregor ziewnął.
— Chcesz powiedzieć, że ta łajba jest po prostu stuknięta — rzekł Gregor bez ogródek.
— Totalnie. Mam wrażenie, że paranoja byłaby odpowiednim rozpoznaniem. Ale już wkrótce będzie po wszystkim. - Skąd masz tę pewność?
— To zupełnie jasne — odparł Arnold. - Imperatywem tej łodzi jest utrzymanie nas przy życiu. Zatem musi nas karmić. Po kanapkach nie ma już nawet śladu, a jedyne zapasy pożywienia znajdują się na wyspie. Wnioskuję stąd, że będzie musiała zaryzykować i popłynąć z powrotem.
Kilka minut później poczuli, że łódź nabiera lekkiego przechyłu i zmienia kierunek.
— Ale tam nic nie ma! — zawołał Gregor.
— W tej chwili nie mogę zlokalizować floty Dromy odebrali jej telepatyczny przekaz. - Dlatego też zawracam, by przeprowadzić szczegółową inwigilację wyspy. Na szczęście w bezpośrednim sąsiedztwie nie ma także wrogów. Mogę więc już z całą mocą mojej pełnej uwagi poświęcić się opiece nad wami.
— Widzisz? — mruknął Arnold, trącając łokciem Gregora. - Dokładnie jak przewidywałem. Teraz trzeba tylko utwierdzić ją w przekonaniu, że dobrze robi. W samą porę sobie o nas przypomniałaś — powiedział do łodzi. Jesteśmy głodni.
— Właśnie może byś nas nakarmiła — zażądał Gregor. - Już się robi — nadała łódź i w tej samej chwili ze ściany wysunęła się jakaś taca. Znajdowała się na niej jakaś ciastowata bryła czegoś, co wizualnie przypominało glinę, lecz śmierdziało jak olej maszynowy.
— Co to ma być? - spytał Gregor.
— To jest pryka — odparła łódź. - Podstawowe pożywienie wszystkich Dromów. Potrafię ją przyrządzić na szesnaście różnych sposobów.
Gregor ostrożnie skosztował ciemnej mazi. Smakowała dokładnie jak glina zmieszana pół na pół z olejem maszynowym.
— Tego nie da się jeść! - zaprotestował.
— Oczywiście, że się da — powiedziała łódź tonem łagodnej perswazji. - Dorosły Drom spożywa pięć i trzy dziesiąte funta pryki dziennie i woła o jeszcze.
Taca przesunęła się w ich kierunku. Gregor i Arnold cofnęli się o krok.
— Chwileczkę — powiedział Arnold. - Posłuchaj. My nie jesteśmy bromami. Masz przed sobą ludzi, przedstawicieli zupełnie innego gatunku. Wojna, w której wydaje ci się, że bierzesz udział, zakończyła się pięćset lat temu. My nie możemy jeść pryki. Nasza żywność znajduje się na wyspie.
— Panowie, spróbujcie zrozumieć sytuację. Złudzenie, któremu ulegacie, jest u żołnierzy czymś zupełnie powszechnym. To zwykły przypadek ucieczki w krainę wyobraźni, uchylenia się od percepcji sytuacji, której nie można znieść. Panowie, błagam was na wszystko — spójrzcie w oczy rzeczywistości!
— To ty spójrz w oczy rzeczywistości! — zawołał Gregor. - Albo każę cię rozebrać na śrubki i trzpienie! — Groźby nie mogą mnie wytrącić z równowagi nadała pogodnie łódź. - Wiem, przez co przeszliście. Istnieje nawet możliwość, że kontakt z trującymi wyziewami wody spowodował u was trwałe uszkodzenie mózgu.
— Trującymi… — szepnął Gregor, czując, że coś go chwyta za gardło.
— Według kryteriów Dromów — przypomniał mu Arnold.
— Jeśli okaże się to absolutnie nieodzowne — ciągnęła łódź — to mam pełne wyposażenie do przeprowadzenia chirurgicznej operacji mózgu. To środek bardzo drastyczny, ale w czasach wojny nie można się zbytnio pieścić.
W tym momencie odskoczyła jakaś klapa i oczom wspólników ukazał się rząd połyskujących ostrzy chirurgicznych.
— Czujemy się już znacznie lepiej — powiedział pośpiesznie Gregor. - Ta partia pryki wygląda rzeczywiście wspaniale, nie uważasz, Arnold?
— Bardzo smakowicie — powiedział Arnold, krzywiąc się niemiłosiernie.
— Swego czasu wygrałam ogólnoplanetarny konkurs kulinarny — wyznała telepatycznie łódź ze zrozumiałą dumą. - Nie ma takiej rzeczy, której nie zrobiłabym dla naszych chłopców w mundurach. Bardzo proszę, próbujcie.
Gregor wziął z tacy garść pryki, rozsmarował sobie trochę na wargach i dyskretnie upuścił resztę na podłogę. - Pycha — powiedział, mając nadzieję, że wewnętrzne czujniki łodzi są nieco mniej sprawne niż jej sensory zewnętrzne.
Najwyraźniej były.
— To świetnie — powiedziała łódź. - Kieruję się w tej chwili na wyspę. Aha, obiecuję wam także, że już za chwilę warunki staną się dla was znacznie bardziej znośne.
— Jakie warunki? — spytał Arnold.
— Panująca tu temperatura jest zabójczo wysoka. Zdumiewa mnie, że do tej pory nie zapadliście w letarg. Każdy inny Drom już by to zrobił. Wytrzymajcie proszę jeszcze chwilę. Już wkrótce obniżę ją do normalnych dla bromy dwudziestu stopni poniżej zera. A teraz, dla podtrzymania waszego morale, zagram wam nasz hymn narodowy.
Powietrze wypełnił upiorny, miarowy skrzek. Z zewnątrz dobiegał stłumiony plusk fal, bijących o kadłub rozpędzonej łodzi. Już w kilka chwil później w kajucie zrobiło się wyraźnie zimniej.
Gregor zamknął ze znużenia oczy, próbując ignorować chłód pełznący wzdłuż rąk i nóg. Zaczynał być śpiący. Takie już moje szczęście, pomyślał, że dam się zamrozić na śmierć wewnątrz jakiejś chorej umysłowo łodzi. Oto skutki kupowania paternalistycznych gadgetów, przeczulonych, humanistycznych kalkulatorów, przewrażliwionych, emocjonalnych maszyn.
Zapadając w półsen zaczął się zastanawiać, do czego to wszystko doprowadzi. Przed oczyma stanął mu ogromny szpital dla maszyn. Dwóch robotów-lekarzy pchało długim, białym korytarzem leżącą na łóżku kosiarkę. Naczelny robot-lekarz spytał:
— Cóż to dolega temu chłopcu?
— Zupełnie zbzikował — odparł asystent. - Myśli, że jest śmigłowcem.
— Aha! — powiedział naczelny uczenie. - Deluzja psychomotoryczna! Szkoda. Taki sympatyczny facet.
Asystent skinął głową.
— To wszystko z przepracowania — stwierdził stanowczo. - Serce mu pękło na kępie sitowia.
Kosiarka poruszyła się niespokojnie.
— A teraz jestem trzepaczką do jajek! — zachichotała. - Trach, trach, trach!