Выбрать главу

Podpisał zamaszyście.

— Znakomicie! — powiedział Pathis. - A nawiasem mówiąc, czy ma pan w domu majordomusa naszej produkcji?

Okazało się, że nie. Pathis wyjaśnił, że mechaniczny majordomus jest nowym zdumiewającym osiągnięciem nauki i techniki. Został zaprogramowany do przejęcia wszystkich funkcji związanych ze sprzątaniem i gotowaniem, tak żeby jego właściciel nie musiał ruszyć palcem.

— Zamiast przez cały dzień biegać i naciskać guziki ktoś, kto ma mechanicznego majordomusa, przyciska tylko jeden! Epokowy wynalazek!

Ponieważ majordomus kosztował zaledwie pięćset trzydzieści pięć dolarów, Carrin zamówił go, dopisując jego cenę do długu syna.

Co racja, to racja, myślał odprowadzając Pathisa do drzwi. Ten dom będzie kiedyś własnością syna. I synowej. Niewątpliwie będą chcieli mieć dom nowocześnie wyposażony.

Tylko jeden guzik, myślał. Jaka oszczędność czasu! I Po wyjściu Pathisa Carrin zasiadł w ruchomym fotelu i włączył trójwymiarowy projektor. Pokręciwszy zdalnym sterowaniem stwierdził, że nie ma ochoty oglądać żadnego programu. Odchylił oparcie i postanowił się zdrzemnąć.

Coś nadal nie dawało mu spokoju.

— Dzień dobry, kochanie! — Obudził się i stwierdził, że żona wróciła. Pocałowała go w ucho! — Zobacz, co mam!

Kupiła”sekscytujący negliż” firmy A.E. Carrin był mile zaskoczony, że tylko tyle. Zwykle wracała z zakupów obładowana.

- Śliczne — powiedział.

Pochyliła się, żeby ją pocałował i zachichotała zalotnie: zwyczaj, który przejęła od najpopularniejszej ostatnio gwiazdy trój-ekranu. Carrin wolałby, żeby tego nie robiła.

— Zaprogramuję kolację — powiedziała i poszła do kuchni. Carrin uśmiechnął się na myśl, że wkrótce żona będzie mogła zamawiać posiłki nie ruszając się z saloniku. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i wtedy przyszedł syn.

— Jak tam, synu? — spytał z uczucie;

— W porządku — odpowiedział apatyczpie Bill.

— O co chodzi, synu? — Chłopak wpatrywał się w podłogę i nie odpowiadał. - Chodź i powiedz tacie, co cię gnębi!

Billy usiadł na skrzynce i oparł głowę na rękach. Podniósł na ojca zamyślone oczy.

— Tato, czy gdybym chciał, to mógłbym zostać inżynierem serwisu?

Carrin uśmiechnął się. Billy nie mógł się zdecydować, czy chce zostać inżynierem serwisu, czy pilotem kosmicznym. Inżynierowie serwisu stanowili elitę. To oni naprawiali automaty naprawcze. Automaty naprawcze potrafiły naprawiać prawie wszystko, ale nie można mieć maszyn do naprawiania maszyn naprawczych. I tutaj wkraczali inżynierowie serwisu.

Jednak konkurencja w tym zawodzie była ogromna i tylko nieliczne wybitne umysły otrzymywały dyplom. Billy był wprawdzie inteligentnym chłopcem; ale nie zdradzał jakichś wybitnych uzdolnień technicznych.

— To możliwe, synu. Wszystko jest możliwe.

— Ale czy to jest możliwe dla mnie?

— Nie wiem — odpowiedział Carrin najuczciwiej, jak mógł.

— A j a wcale nie chcę być inżynierem serwisu — powiedział Billy rozumiejąc, że odpowiedź brzmi nie. - Chcę być pilotem kosmicznym.

— Pilotem kosmicznym? — spytała Leela wchodząc do pokoju. - Przecież wiesz, że nie ma żadnych pilotów kosmicznych.

— Właśnie, że są — upierał się Billy. - W szkole pan powiedział, że rząd wyśle ekspedycję na Marsa.

— Mówią tak od stu lat — powiedział Carrin — ale jeszcze nic nie zrobili.

— Teraz zrobią.

— A dlaczego właściwie chcesz lecieć na tego Marsa? spytała Leela robiąc oko do męża. - Nie ma tam ładnych dziewcząt.

— Nie obchodzą mnie dziewczyny. Chcę polecieć na Marsa i tyle.

— Na pewno by ci się tam nie podobało, kochanie powiedziała Leela. - Paskudna stara planeta bez powietrza.

— Jest tam trochę powietrza i chcę tam polecieć — upierał się ponuro chłopiec. - Mnie się nie podoba tutaj.

— Co to ma znaczyć? - spytał Carrin podrywając się w fotelu. - Czy ci czegoś tu brakuje? Chciałbyś coś mieć?

— Nie, ojcze. Mam wszystko. - Ilekroć Billy nazywał go”ojcem”, Carrin wiedział, że coś jest nie w porządku.

— Posłuchaj, synu, kiedy byłem w swoim wieku, ja też chciałem lecieć na Marsa. Chciałem robić różne wielkie rzeczy. Chciałem nawet zostać inżynierem serwisu.

— To dlaczego tego nie zrobiłeś?

— Bo dorosłem. Zrozumiałem, że są ważniejsze rzeczy. Najpierw musiałem spłacić dług, który odziedziczyłem po ojcu, potem poznałem twoją matkę…

Leela zachichotała.

— … i zapragnąłem mieć własny dom. Z tobą będzie tak samo. Spłacisz swój dług i ożenisz się tak jak wszyscy. Billy przez chwilę milczał. Potem odgarnął z czoła włosy — ciemne i proste jak u ojca — i oblizał wargi.

— A dlaczego ja mam dług, ojcze?

Carrin wszystko mu cierpliwie tłumaczył. Że rodzina potrzebuje wielu rzeczy, żeby żyć w sposób cywilizowany. Że trzeba za to płacić i że jest w zwyczaju, żeby syn, kiedy dorasta, przejmował część długu ojca.

Milczenie Billy’ego irytowało go. Zupełnie, jakby chłopak miał do niego pretensję, po tym jak on latami harował, żeby zapewnić temu niewdzięcznemu szczeniakowi wszelkie luksusy.

— Synu — powiedział surowo — uczyłeś się w szkole historii? To dobrze. W takim razie wiesz, jak to było w przeszłości. Wojny. Chciałbyś być rozerwanym na strzępy?

Chłopak nie odpowiadał.

— Albo czy chciałbyś giąć grzbiet przez osiem godzin dziennie przy pracy, którą powinna wykonywać maszyna? Albo chodzić stale głodny? Albo marznąć i moknąć bez dachu nad głową?

Zrobił przerwę na odpowiedź, nie otrzymał jej i ciągnął dalej.

- Żyjesz w najszczęśliwszych czasach w całych dziejach ludzkości. Otaczają cię wszelkie cuda nauki i sztuki. Najwspanialsza muzyka, najlepsze książki i obrazy są w zasięgu twojej ręki. Wystarczy tylko nacisnąć guzik. Zmienił ton na łagodniejszy. - No i co na to powiesz?

— Zastanawiam się, jak polecieć na Marsa — powiedział chłopiec. - Chodzi o ten dług. Pewno nie da się od tego wykręcić?

— Oczywiście, że nie.

— Chyba, żebym poleciał na gapę.

— Ale tego nie zrobisz.

— Jasne, że nie — powiedział chłopiec, ale jakoś jakby bez przekonania.

— Zostaniesz tutaj i ożenisz się z miłą i ładną dziewczyną — stwierdziła Leela.

— Jasne — powiedział Billy. - Oczywiście. - Uśmiechnął się. nagle. - Z tym Marsem to ja żartowałem. Naprawdę.

— Cieszę się — powiedziała Leela.

— To było tylko tak sobie — Billy uśmiechnął się z przymusem, wstał i pobiegł na górę.

— Pewnie poszedł bawić się swoimi rakietami — zauważyła Leela. - Mały urwis.

Carrinowie zjedli w spokoju kolację, po której Carrin musiał iść do pracy. W tym miesiącu miał nocną zmianę. Pocałował na pożegnanie żonę, wsiadł do super-turbo i z rykiem silnika pomknął do fabryki. Automatyczna brama zidentyfikowała go i wpuściła. Zaparkował wóz i wszedł do hali.

Automatyczne tokarki, automatyczne prasy, wszystko było tu zautomatyzowane. Fabryka była wielka i jasna, maszyny mruczały cicho same do siebie wykonując swoją pracę i wykonując ją dobrze.

Carrin poszedł na koniec taśmy montażowej pralek automatycznych, Weby zmienić pracującego tam człowieka.

— Wszystko w porządku? — spytał.

— Jasne — odpowiedział tamten. - W tym roku nie miałem ani jednego braku. Te nowe modele nie mrugają już lampkami, ale mają wmontowany głos.

Carrin usiadł w fotelu i czekał na pierwszą pralkę. Jego praca była szczytem prostoty. Siedział, a maszyny defilowały przed nim. Przy każdej przyciskał guzik i sprawdzał, czy działa. Działały zawsze. Minąwszy go pralki szły do pakowalni.