— Czyżby pańscy supermani nie byli w stanie sprostać wymaganiom? — spytał Perceveral z lekką nutką ironii w głosie.
— Oczywiście, że byliby. Nie ma w tym żadnego paradoksu. Osiągnięcia pierwszych odkrywców są niepodważalne. Ci ludzie potrafili przeżyć na każdej planecie, gdzie ludzkie życie było ledwie znikomo możliwe, radząc sobie z przytłaczającymi przeciwnościami wyłącznie dzięki hartowi i wytrwałości. Ich praca wymagała poświęcenia bez granic, a oni byli w stanie sprostać wszelkim wyzwaniom. Stali się nieśmiertelnym pomnikiem wytrzymałości i zdolności przystosowawczych Homo sapiens.
— Czemu więc przestaliście korzystać z ich usług?
— Ponieważ zmieniły się nasze problemy na Ziemi — powiedział Haskell. - W początkowym okresie badanie Kosmosu było przygodą, osiągnięciem naukowym, środkiem służącym celom obronnym, symbolem. Ale to już minęło. Tendencja do przeludnienia na Ziemi utrzymuje się, a nawet narasta. Miliony ludzi zalało stosunkowo dotąd mało zaludnione obszary, takie jak Brazylia, Nowa Gwinea i Australia. W wielkich miastach osiągnięto wskaźnik przeludnienia na poziomie paniki i zaczęło dochodzić do rozruchów. A liczba ludności, także dzięki geriatrii i dalszemu gwałtownemu spadkowi śmiertelności niemowląt, nadal rośnie.
Haskell potarł czoło.
— Potworne zamieszanie. Ale etyka przyrostu liczby ludności to nie moja sprawa. My tu, w Urzędzie, wiemy tylko tyle, że musimy pozyskiwać jak najszybciej nowe tereny. Potrzebne są nam planety, które — inaczej niż Mars czy Wenus — mogą w krótkim czasie stać się samowystarczalne. Tereny, które wessałyby miliony ludzi, podczas gdy uczeni i politycy będą usiłowali przywrócić porządek na Ziemi. Musieliśmy umożliwić błyskawiczną kolonizację tych obszarów. A to oznaczało przyspieszenie badań nad odkryciami.
— Wiem o tym — stwierdził Perceveral. - Ale nadal nie rozumiem, dlaczego przestaliście wykorzystywać optymalny typ zwiadowcy.
— Czyż to nie oczywiste? Szukaliśmy miejsc, gdzie mogli się osiedlić i przeżyć zwykli ludzie. A nasz optymalny typ zwiadowcy nie był typem zwykłego człowieka. Wręcz odwrotnie, był niemal przedstawicielem nowego gatunku. Nie mógł więc właściwie oceniać warunków, niezbędnych do przetrwania dla przeciętnych ludzi. Na przykład są posępne, ponure, deszczowe małe planety, które przeciętny kolonista uważa za przygnębiające aż do szaleństwa, ale nasz optymalny zwiadowca jest zbyt odporny psychicznie, aby monotonia klimatu mogła wywrzeć na niego wpływ. Zarazki, które są w stanie zabić tysiące ludzi, u niego powodują zaledwie czasowe pogorszenie samopoczucia. Niebezpieczeństwa grożące klęską całej kolonii nasz optymalny zwiadowca po prostu omija. Nie potrafi oceniać rzeczy w kategoriach codzienności. Tego typu problemy dla niego nie istnieją.
— Zaczynam rozumieć.
— Najlepszą metodą — mówił dalej Haskell byłoby zdobywanie planet etapami. Najpierw zwiadowca, potem podstawowa grupa badaczy, następnie próbna kolonia złożona głównie z psychologów i socjologów, potem znów grupa badaczy, którzy interpretowaliby odkrycia tamtych grup i tak dalej. Ale na to nigdy nie ma dość czasu ani pieniędzy. Kolonie są nam potrzebne teraz, a nie za pięćdziesiąt lat.
Haskell przerwał i spojrzał twardym wzrokiem na Perceverala.
— Jak więc pan widzi, musimy zdobyć natychmiast informacje, czy grupa zwykłych ludzi może mieszkać i działać na nowej planecie. Dlatego zmieniliśmy wymagania co do kwalifikacji, jakie musi posiadać zwiadowca.
Perceveral kiwnął potakująco głową.
— Zwykli zwiadowcy dla zwykłych ludzi. Jednakże istnieje pewien szkopuł — powiedział.
— To znaczy?
— Nie wiem, jak dobrze zna pan moją przeszłość…
— Dość dobrze.
— A zatem być może zauważył pan, że mam pewne skłonności do… no, że jestem szczególnie podatny na wypadki. I mówiąc szczerą prawdę, jest mi wystarczająco trudno przeżyć tu, na Ziemi.
— Wiem o tym — powiedział sympatycznym tonem Haskell.
— Jak więc mógłbym sobie poradzić na jakiejś obcej planecie? I czemu mielibyście zatrudnić właśnie mnie?
Haskell wyglądał na nieco zakłopotanego.
— Cóż, ocenił pan nasze stanowisko niezupełnie właściwie mówiąc, że mają być”zwykli zwiadowcy dla zwykłych ludzi”. To nie jest takie proste. Kolonię zamieszkują tysiące, często miliony ludzi, którzy znacznie różnią się między sobą, jeśli chodzi o zdolność przetrwania. Ludzkie podejście i prawo wymagają, aby wszyscy mieli szansę. Co więcej, muszą mieć pewność tej szansy, nim opuszczą Ziemię. Musimy przekonać ich, a także prawo i samych siebie, że nawet najsłabsi będą mogli przetrwać.
— Proszę mówić dalej — powiedział Perceveral. - Dlatego też — Haskell wyraźnie przyspieszył — kilka lat temu przestaliśmy wykorzystywać zwiadowców o maksymalnej zdolności przeżycia i zaczęliśmy zatrudniać zwiadowców o minimalnej zdolności.
Perceveral siedział przez chwilę w milczeniu, przetrawiając tę informację.
— Tak więc jestem wam potrzebny, ponieważ jeśli ja przeryję gdzieś, będzie to znaczyło, że może tam żyć dosłownie każdy.
— Można by to mniej więcej tak właśnie podsumować — przyznał Haskell, z miłym uśmiechem.
— A jaką mam szansę?
— Niektórzy z naszych zwiadowców o minimalnej zdolności przeżycia radzą sobie bardzo dobrze.
— A inni?
— Oczywiście istnieje pewne ryzyko — przyznał Haskell — i oprócz potencjalnych niebezpieczeństw, jakie mogą pana czekać na nowej planecie, w samej istocie eksperymentu zawiera się pewne zagrożenie. Nie mogę nawet powiedzieć panu jakie, ponieważ zepsułoby to jedyny element kontrolny naszego testu na minimalną zdolność do przetrwania. Powiem panu tylko, że takie zagrożenie istnieje.
— Niezbyt zachęcająca perspektywa.
— Zapewne nie. Ale proszę pomyśleć o nagrodzie, jaka pana czeka, jeśli się panu powiedzie. Stanie się pan wówczas założycielem kolonii! Pana wartość jako eksperta będzie nieoceniona. I będzie pan miał swoje stałe miejsce w społeczności. A poza tym, co jest równie ważne, może uda się panu rozproszyć pewne zdradliwe wątpliwości co do pańskiego miejsca na świecie.
Perceveral przytaknął niechętnie.
— Proszę mi jeszcze jedno wyjaśnić. Wasz telegram przyszedł dzisiaj w szczególnym momencie. Wydawać by się mogło…
— Tak, to zostało zaplanowane — przyznał Haskell. - Odkryliśmy, że ludzie, których potrzebujemy, są najbardziej podatni, kiedy docieramy do nich, gdy znajdują się w określonym stanie psychicznym. Uważnie obserwujemy tych kilku wybranych, którzy spełniają nasze wymagania, czekając na właściwy moment, aby złożyć im propozycję.
— Mogłoby być kłopotliwe, gdybyście przyszli godzinę później.
— Lub bezowocne, gdybyśmy byli dzień wcześniej. - Haskell wstał zza biurka. - Czy zje pan ze mną lunch, panie Perceveral? Przedyskutujemy resztę problemów przy butelce wina.
— Dobrze — zgodził się Perceveral. - Ale niczego jeszcze nie obiecuję.
— Oczywiście, że nie — powiedział Haskell, otwierając drzwi.
Po lunchu Percevczal przez jakiś czas intensywnie się zastanawiał. Praca w charakterze zwiadowcy ogromnie go pociągała mimo ryzyka. Poza wszystkim nie była bardziej niebezpieczna niż samobójstwo, a znacznie lepiej płatna. Nagroda, gdyby mu się udało, była wspaniała; a kara za niepowodzenie nie większa niż cena, którą o mały włos byłby zapłacił za swoje dotychczasowe porażki.
Przez trzydzieści cztery lata niezbyt dobrze radził sobie na Ziemi. Co najwyżej udawało mu się pokazać przebłyski zdolności, przyćmione dużą skłonnością do chorób, wypadków i popełniania błędów. Ale też Ziemia jest zatłoczona, hałaśliwa i zawikłana. Zapewne jego szczególna podatność na wypadki to nie żadna wada tkwiąca w nim, lecz efekt warunków, które są nie do zniesienia.