Выбрать главу

Już się ulatnia. Ale Longstead przestaje działać dopiero po dwudziestu godzinach.

— Nie ma żadnego antidotum?

— Nie.

Gromostrach jeszcze raz się pojawił. Odgłosy, które wydawał, świadczyły, że jest w nie najlepszym nastroju.

— Jak można go zabić? — zapytał Arnold. - Musi być jakiś sposób. Zaklęcia? A może drewniany miecz?

Gregor pokręcił głową.

— Już sobie wszystko przypomniałem, — powiedział smętnie

— Co go zniszczy!

— Nie zniszczy go ani pistolet na wodę, ani korkowiec ani fajerwerk, kopeć, ani proca, ani żadna inna dziecięca broń. Gromostrach jest zupełnie niezniszczalny.

— Ach ten Flynn ze swoją cholerną wyobraźnią! Co nas podkusiło, żeby o nim rozmawiać? Jak w takim razie pozbyć się potwora?

— Mówiłem ci. Nie ma rady. Może odejść tylko z własnej woli.

Gromostrach urósł już do swych normalnych rozmiarów. Arnold i Gregor schronili się w maleńkim magazynie i zatrzasnęli ostatnie drzwi.

— Pomyśl, Gregor — błagał Arnold. - Żadne dziecko nie wymyśla potwora przed którym nie można się jakoś obronić. Pomyśl!

— Gromostracha nie można zabić, - powtórzył Gregor.

Dym znów zaczął przybierać postać cętkowanego potwora. Gregor przypomniał sobie wszystkie nocne koszmary, jakie kiedykolwiek miał. Jako dziecko musiał przecież robić coś, by bronić się przed nieznaną siłą.

— I nagle — w ostatniej chwili — przypomniał sobie.

Sterowany przez autopilota statek mknął ku Ziemi, całkowicie opanowany przez Gromostracha. Gromostrach wędrował pustymi korytarzami, przenikał przez stalowe ściany do kabin i magazynów, jęcząc, stękając i ciskając gromy, bo nie mógł znaleźć żadnej ofiary.

Statek dotarł do systemu słonecznego i automatycznie wszedł na orbitę Księżyca.

Gregor ostrożnie wychylił głowę, gotowy schować się z powrotem w razie potrzeby. Nie słychać było groźnego szurania ani jęków, ani stękań. Nie było złowrogiej mgły przenikającej Przez drzwi i ściany.

— W porządku, — krzyknął do Arnolda. - Gromostrach znikł

Bezpieczni w niezawodnym schronieniu przed koszmarami nocy — zawinięci po czubki głów w koce — teraz mogli już wyjść ze swych kryjówek.

— Mówiłem ci, że pistolet na wodę nic nie pomoże, — powiedział Gregor. Czule pogładził koc. - Przykrycie kocem głowy to najlepsza obrona.

przekład: Anna Miklińska

Humory

Alistair Crompton był stereotypem i budziło to jego głęboką niechęć. Nie mógł jednak nic na to poradzić. Czy mu się podobało, czy nie, jego osobowość była monolityczna, pragnienia przewidywalne, a obawy oczywiste dla wszystkich. Co gorsza, jego somatotyp dopasował się do osobowości z nieludzką wręcz perfekcją.

Crompton był średniego wzrostu, rażąco szczupły, miał ostry nos i wąskie wargi. Linia włosów cofała mu się coraz dalej od czoła, nosił wypukłe okulary, jego oczy były szkliste, a zarost rzadki. Wyglądał jak urzędnik. I był urzędnikiem.

Spoglądając na niego każdy mógł powiedzieć, że ten człowiek jest przeciętny, małostkowy, ostrożny, nerwowy, purytański, zawzięty, popędliwy, oględny i tłumiący odruchy. Dickens przedstawiłby go zapewne jako osobnika rozsadzanego poczuciem własnej ważności, siedzącego na wysokim stołku i gryzmolącego w księgach handlowych jakiejś staroświeckiej i szacownej firmy. Lekarz z trzynastego wieku widziałby go jako wcielenie jednego z czterech zasadniczych humorów, które rządzą temperamentem człowieka i których istotę można odnaleźć w podstawowych jakościach: ziemi, powietrzu, ogniu i wodzie. W przypadku Cromptona był to Melancholijny Humor Wody, wywołany przez nadmiar zimnego, ponurego, czarnego rozgoryczenia, wskutek czego miał on skłonności do zachowywania się w sposób opryskliwy i zajmowania się wyłącznie sobą.

Ponadto Crompton był triumfem Lombrose`a i Kretschmera, stanowiącą zamkniętą całość ostrzegawczą opowieścią, rzymską przesadą i smutną farsą na temat człowieczeństwa.

Co gorsza, Crompton zdawał sobie sprawę, w pełni i dokładnie, ze swojej cieniutkiej, nieszczęśliwej, przewidywalnej osobowości; zdawał sobie sprawę, był wściekły z tego powodu, a jednocześnie nie mógł nic z tym zrobić, co najwyżej nienawidzić tych mających dobre intencje lekarzy, którzy ją stworzyli.

Wszędzie wokół siebie zazdrosny Crompton widział ludzi, z całą ich cudowną złożonością i sprzecznościami, nieustannie wymykających się poza stereotypy, jakie społeczeństwo usiłowało im narzucić. Zauważał prostytutki, które nie były dobroduszne; sierżantów wojska czujących wstręt do brutalności; bogaczy nigdy nie dających pieniędzy na cele dobroczynne; Irlandczyków nie lubiących się bić; Greków, którzy nigdy nie widzieli okrętu; Francuzów pozbawionych zmysłu logicznego. Większość przedstawicieli rasy ludzkiej zdawała się wieść życie cudownie bogate i nieprzewidywalne, wybuchając nagle pasją lub reagując dziwnym spokojem, mówiąc jedno, a robiąc coś innego, odrzucając swoją przeszłość, pokonując własne ograniczenia, wprawiając w kłopot psychologów i socjologów i wpędzając psychoanalityków w alkoholizm.

Taki splendor był jednak niedostępny Cromptonowi, którego lekarze obdarli ze złożoności dla ratowania jego zdrowia psychicznego.

Crompton, z przeklętą regularnością robota, przez całe życie każdego dnia pracy punktualnie o dziewiątej zasiadał za biurkiem. O piątej starannie odkładał na bok księgi i wracał do wynajętego pokoju. Tan zjadał skromny posiłek, złożony z nieapetycznej zdrowej żywności, układał trzy pasjanse, rozwiązywał jedną krzyżówkę i kładł się spać na wąskim łóżku. W każdy sobotni wieczór oglądał film w kinie, popychany przez wesołych i nieprzewidywalnych nastolatków. Niedziele i dni świąteczne przeznaczał na studiowanie geometrii euklidesowej, ponieważ Crompton wierzył w samodoskonalenie. A raz w miesiącu szedł chyłkiem do kiosku i kupował magazyn pornograficzny. W zaciszu swojego pokoju rozsmakowywał się w jego zawartości, po czym pod wpływem samoobrzydzenia rwał tego obrzydliwego szmatławca na drobne kawałki.

Crompton zdawał sobie, naturalnie, sprawę z tego, że został przekształcony w stereotyp dla własnego dobra. Usiłował nawet przystosować się do tego. Przez jakiś czas utrzymywał kontakty towarzyskie z innymi chudymi jak szczapa, cienkimi na milimetr osobowościami. Ale ci, których spotykał, byli zadowoleni z siebie, samowystarczalni i nie nadający się do życia towarzyskiego z powodu swojej sztywności.

Byli tacy od urodzenia; inaczej niż Crompton, którego lekarze zmienili w wieku lat jedenastu. Wkrótce doszedł więc do wniosku, że podobne do niego osobowości są dla niego nie do zniesienia; a on sam był nie do zniesienia dla wszystkich innych.

Usilnie starał się przełamać dławiące go ograniczenia osobowości. Przez pewien czas myślał o wyemigrowaniu na Wenus lub Marsa, ale nigdy nie podjął kroków, by zrealizować ten pomysł. Zgłosił się do Nowojorskiego Biura Usług Sercowych, które zorganizowało mu randkę. Crompton poszedł na spotkanie ze swoją nieznajomą ukochaną przed kinem Loew`s Jupiter, z goździkiem wpiętym w klapę. Ale o przecznicę przed wyznaczonym miejscem opanował go taki strach, że był zmuszony wrócić do swojego pokoju. Tej nocy wypełnił sześć łamigłówek i ułożył dziewięć pasjansów dla uspokojenia nerwów; ale nawet ta zmiana nie była trwała.

Mimo usilnych prób Crompton nie mógł wyjść poza wąskie ramy swojego charakteru. Jego wściekłość na siebie i na mających dobre intencje lekarzy narastała, a wraz z nią pogłębiała się jego potrzeba transcendencji.

Pozostał mu tylko jeden sposób uzyskania posiadanej przez innych ludzi zdumiewającej różnorodności możliwych zachowań, sprzeczności, namiętności, człowieczeństwa. Crompton pracował więc i czekał, aż wreszcie ukończył trzydzieści pięć lat. Był to minimalny wiek wymagany przez prawo federalne, do uzyskania zgody na reintegrację osobowości.