Выбрать главу

Dominująca osobowość Cromptona zdołała przeprowadzić ich przez tę burzę. Ale w pewnej chwili, pod wpływem wściekłości na Loomisa, jego umysł zaczął produkować antydole. Te nie do końca jeszcze poznane małe byty, jak leukocyty we krwi, miały za zadanie usuwać źródło bólu i izolować jakby murem chore miejsca w umyśle.

Loomis cofnął się, spłoszony, kiedy antydole zaczęły budować wokół niego swój”kordon sanitarny”, tłocząc się, zmniejszając jego przestrzeń, wypychając go.

— Crompton! Proszę!

Groziło Loomsowi, że zostanie kompletnie i nieodwracalnie odizolowany, zagubiony na zawsze w jakimś czarnym zakątku umysłu Cromptona. A wraz z nim znikłaby jakakolwiek szansa reintegracji. Ale Cromptonowi udało się odzyskać równowagę na czas. Ustał napływ antydolów, zbudowany przez nie mur rozpłynął się i Loomis, niepewnie, odzyskał swoją pozycję.

Przez pewien czas nie rozmawiali ze sobą. Loomis był w złym humorze i gniewał się przez cały dzień, przysięgając, że nigdy nie wybaczy Cromptonowi jego brutalnego postępku. Ale był przede wszystkim typem zmysłowym, żyjącym daną chwila, zapominającym o przeszłości i niezdolnym do martwienia się o przyszłość. Jego uraza minęła więc szybko, po czym odzyskał humor i stał się czarujący jak zwykle.

Crompton nie zapominał tak łatwo, ale zdawał sobie sprawę ze swoich obowiązków wynikających z faktu, iż był dominującą osobowością. Starał się podtrzymać współpracę, dzięki czemu obie jaźnie wkrótce znowu odnosiły się do siebie z jak największą sympatią.

Za obustronną zgody unikały towarzystwa młodej damy. Reszta podróży upłynęła im szybko i w końcu dotarli na Wenus.

Wylądowali na Satelicie Numer 3, gdzie przeszli odprawę celna, paszportową i zdrowotną. Otrzymali szczepionki przeciw pełzającej gorączce, wenusjańskiej pladze, chorobie Knighta i wielkiemu swędzeniu. Dostali też zasypki, na wypadek gdyby zaatakowała ich zgnilizna bagienna, oraz pastylki zapobiegające sinieniu stóp. W końcu pozwolono im wsiąść do wahadłowca, który dowiózł ich do stacji przeładunkowej w Port New Haarlem.

To miasto, na zachodnim brzegu leniwego Inland Zee, leży w umiarkowanej strefie klimatycznej Wenus. Mimo to było im za gorąco po chłodnym, orzeźwiającym klimacie Marsa. Po raz pierwszy zobaczyli tu rdzennych mieszkańców Wenus na ulicy, a nie w cyrku. Było ich tu mnóstwo. Przeważnie mierzą około stu pięćdziesięciu centymetrów, a ich przypominająca pancerz łuskowy skóra świadczy, że jednym z ich protoplastów była jaszczurka. Po chodnikach poruszają się w pozycji pionowej; ale często, aby uniknąć tłoku, przemieszczają się po pionowych ścianach budynków, przyczepiając się ssawkami w kształcie dysków, w które wyposażone są ich dłonie, stopy, kolana i przedramiona.

Wiele budynków w Port New Haarlem jest pokrytych drutem kolczastym dla ochrony okien, ponieważ ci tubylcy, którzy zostali wyrwani ze swoich plemion, cieszą się złą sławą złodziei, a ich jedyny sport to skrytobójstwo.

Crompton spędził cały dzień w znieście, po czyn poleciał helikopterem do East Marsh, był to bowiem ostatni znany mu adres Stacka. Lot okazał się monotonnym trzepotaniem i furkotaniem w gęstej ławicy chmur, przesłaniających widok na powierzchnię. Radar buczał przenikliwie, wyszukując przemieszczające się strefy inwersji, w których czasami rodziły się przerażające wenusjańskie tornada, tak zwane zicre. Ale w czasie ich podróży wiatry były łagodne i Crompton przespał większą część drogi.

East Marsh to ruchliwy port nad dopływem Inland Zee. Crompton odnalazł przybranych rodziców Stacka, małżeństwo osiemdziesięciolatków, przejawiających już pewne oznaki starości. Powiedzieli mu, że Dan był dużym, krzepkim chłopakiem, bywało że nieco zbyt gwałtownym, ale zawsze kierującym się dobrymi intencjami. Zapewnili go, że ta afera z córką Morrisonów, to nieprawda. Dan z pewnością został fałszywie oskarżony. Nie mógłby zrobić czegoś takiego biednej, bezbronnej dziewczynie.

— Gdzie mógłbym spotkać Dana? — spytał Crompton.

— Ach — westchnął starzec, mrugając załzawionymi oczami.- To pan nie wie, że Dan stąd odszedł? Jakieś dziesięć, może nawet piętnaście lat temu.

— East Marsh było dla niego zbyt nudne — stwierdziła staruszka głosem, w którym dało się wyczuć ślad goryczy. - Pożyczył sobie tę odrobinę pieniędzy, które mieliśmy odłożone na czarną godzinę, i odszedł w środku nocy, kiedy spaliśmy.

— Nic chciał nas kłopotać — szybko wyjaśnił staruszek. - Poszedł szukać swojego szczęścia, ten nasz Dan. I nie zdziwiłbym się, gdyby mu się udało. Miał w sobie zawsze zadatki na prawdziwego mężczyznę.

— A dokąd poszedł? - zapytał Crompton.

— Właściwie, to nic umiem powiedzieć — odparł staruszek. - Nie napisał do nas. Nigdy nie lubił trzymać w ręce pióra. Ale Billy Davies widział go w Ou-Barkar, kiedy pojechał tam ciężarówką z ziemniakami.

— A kiedy to było?

— Pięć, może sześć lat temu — powiedziała staruszka. - Wtedy po raz ostatni mieliśmy wiadomość o Danie. Wenus jest duża, proszę pana.

Crompton podziękował. Usiłował odnaleźć Billa Davisa, żeby zdobyć od niego więcej informacji, ale okazało się, że Bill pracował jako trzeci mat na małym frachtowcu. Statek wypłynął miesiąc temu i miał przybijać do wszystkich małych, uśpionych portów na południowym Inland Zee.

— No cóż — stwierdził Crompton. - Nie mamy wyboru. Będziemy musieli jechać do Ou-Barkar.

— Też tak sądzę — zgodził się Loomis. - Chociaż szczerze mówiąc, staruszku, zaczynam się wahać co do tego Stacka.

— Ja też — przyznał Crompton. - Ale on jest częścią nas i musimy się z nim zreintegrować.

— Pewnie tak — powiedział Loomis. - Prowadź więc, Starszy Bracie.

I Crompton poprowadził. Poleciał helikopterem do Dopotsville, a następnie autobusem udał się do St. Denis. Tam trafiła mu się ciężarówka jadąca przez bagna do Ou-Barkar z ładunkiem środków owadobójczych. Kierowca był zadowolony, że będzie miał towarzystwo w drodze przez nie zamieszkaną Krainę Moczarów.

W trakcie czternastogodzinnej podróży Crompton dowiedział się dużo ciekawych rzeczy o Wenus. Ten rozległy, ciepły, wilgotny świat stanowi nowe rubieże Ziemi. Mars to martwe kuriozum dla turystów, ale Wenus ma prawdziwie wielki potencjał. Na Wenus przyjechali pionierzy, duchowi, a czasem i autentyczni spadkobiercy amerykańskich osadników, burskich farmerów, mieszkańców izraelskich kibuców i australijskich ranczerów. Uparcie walczyli o skrawki ziemi dla siebie na żyznych stepach, w bogatych w rudy górach i nad brzegami ciepłych mórz. Toczyli boje z tubylcami żyjącymi w epoce kamienia łupanego, pochodzącymi od jaszczurek Aisami. Ich wielkie zwycięstwa pod Satan’s Pass, Squareface, Albertsville i Double Tongue oraz ich porażki pod Slow River i Blue Falls weszły już do historii ludzkości i są równie ważne, co bitwy pod Chancellorsville, Little Big Horn i Dien Bien Phu. A walki jeszcze się nie skończyły. Na Wenus, jak mówił kierowca, był do zdobycia jeszcze kawał świata.

Crompton słuchał tego i myślał sobie, że może i miałby ochotę wziąć w tym udział. Natomiast Loomis był szczerze znudzony całą tą gadaniną, a poza tym unoszący się nad bagnami odór budził jego wstręt.

Ou-Barkar było skupiskiem plantacji w głębi Kontynentu Białej Chmury. Piętnastu Ziemian nadzorowało pracę dwóch tysięcy tubylców, którzy sadzili, pielęgnowali i zbierali owoce z drzew li, rosnących wyłącznie w tym regionie. Dojrzewające dwa razy w roku owoce 1i były podstawą przyprawy eli, uważanej na Ziemi za niezbędną w każdej kuchni.