Popychany z obu stron, Crompton usiłował zachować równowagę i objąć kontrolą te dwie osobowości. Walczył o to, by doprowadzić do ich fuzji i powstania całości. Stabilnej całości. Ale odrębne umysły broniły się, nie chcąc zrezygnować ze swojej autonomii. Linie podziału pogłębiały się, rodziły się nowe, nic do pokonania, i Crompton czuł, jak jego własna równowaga psychiczna zaczyna się kruszyć, a zdrowie umysłowe staje się coraz bardziej zagrożone.
Nagle Dan Stack, przepełniony stłumioną i niemożliwą do realizacji potrzebą zreformowania siebie samego, doznał olśnienia.
— Przykro mi — powiedział. - Nic na to nie pomogę. Potrzebujesz jeszcze tego drugiego.
— Jakiego drugiego?
— Próbowałem — jęknął Stack. - Naprawdę próbowałem się zmienić! Ale było mnie za dużo, za dużo sprzeczności, zimnego i gorącego, tego i owego. Pomyślałem, że sam się wyleczę. Więc się podzieliłem.
— Co zrobiłeś?
— Nie słyszałeś, co powiedziałem? — spytał Stack. - Ja też zostałem podzielony. Po kryjomu. Odbyło się to tu, na Wenus. Kiedy wróciłem do Port New Haarlem, dostałem kolejne ciało duriera i podzieliłem się… Myślałem, że wszystko będzie prostsze, jeśli i ja będę mniej złożony. Ale myliłem się!
— Jest jeszcze jedna część nas? — zawołał Crompton. - To dlatego nie może dojść do reintegracji! Kto to jest i gdzie go można znaleźć?
— Starałem się — jęknął Stack. - Och, tak bardzo się starałem. Byliśmy jak bracia. Myślałem, że będę mógł nauczyć się czegoś od niego; był taki cichy, spokojny, dobry i cierpliwy! Uczyłem się! A potem on zaczął się poddawać.
— Kto? — spytał Crompton.
— Usiłowałem mu pomóc, wybić go z tego stanu. Ale on szybko gasł, po prostu nie zależało mu na życiu. Moja ostatnia szansa znikła i wtedy wpadłem w szał, potrząsnąłem nim trochę i zrujnowałem bar Moriarty. Ale nie zabiłem Bartona Fincha! On po prostu nie chciał żyć!
— To Finch jest tą ostatnią częścią?
— Tak! Musisz iść do niego, zanim umrze, i musisz dać mu przyłączyć się do nas. Jest w małym pokoiku za sklepem. Lepiej się pośpiesz…
Stack wrócił do swoich marzeń o krwawych morderstwach, a Loomis bredził coś o niebieskich Pieczarach Xanadu.
Crompton zmusił ciało Cromptona do wstania z łóżka i zaciągnął je ku drzwiom. Dostrzegł przy ulicy sklep Stacka. Musisz tam dotrzeć, polecił sam sobie i potykając się ruszył przed siebie.
Wydawało mu się, jakby miał do przejścia miliony kilometrów. Jakby czołgał się przez tysiąc lat, przez góry, rzeki, pustynie, bagna, jaskinie, które prowadziły w dół do środka Ziemi i z powrotem na górę, przez niezmierzone oceany, które musiał przepływać wpław. Wreszcie, po tej potwornie długiej i wyczerpującej go podróży, dotarł do sklepu Stacka.
W pokoju na zapleczu, na pryczy, okryty kocem pod brodę leżał Finch, ostatnia nadzieja na reintegrację. Patrząc na niego Crompton uświadomił sobie ostatecznie bezsens swoich poszukiwań.
Finch leżał bardzo spokojnie, z otwartymi oczami, wpatrującymi się nie widzącym wzrokiem w niewiadomy punkt. Miał dużą, blada, pozbawioną wyrazu twarz idioty. Jego łagodne rysy Buddy miały w sobie jakiś nieludzki spokój, jakby Fincie niczego nie chciał i niczego nie oczekiwał. Z jego ust spływała cienka strużka śliny, a serce uderzało od czasu do czasu. Najmniej przystosowany z nich trzech, był skrajnym wyrazem Ziemskiego Humoru Flegmy, który powoduje, że człowiek jest bierny i obojętny.
Crompton opanował ogarniającą go wściekłość i doczołgał się do łóżka. Wpatrzył się w oczy idioty i usiłował zmusić Fincha do spojrzenia na niego, rozpoznania go, połączenia się z nim.
Ale Finch nic nie dostrzegł.
Nie udało mu się. Pozwolił zmęczonemu, poddanemu nadmiernym stresom ciału Cromptona opaść przy łóżku idioty. W milczeniu obserwował, jak ogarnia go powoli szaleństwo.
I wtedy Stack, desperacko pragnący zmiany, wyłonił się ze swoich marzeń o zemście. Wspólnie z Cromptonem zaczął nakłaniać idiotę, żeby spojrzał i dostrzegł ich. Nawet Loomis zanusił się do wykrzesania z siebie ostatku sił i przyłączył się do ich prób.
Wszyscy trzej razem wpatrywali się w idiotę. A Finch, przywołany przez trzy czwarte jego samego, przez segmenty wzywające go do połączenia się, zrobił ostatni wysiłek. Jego oczy na moment oprzytomniały. Rozpoznał.
I dołączył do nich.
Crompton poczuł, że zalewa go rozległa fala cierpliwości i tolerancji. Cztery zasadnicze Humory, składające się na temperament człowieka: Ziemia, Powietrze, Ogień i Woda w końcu się połączyły. I w końcu możliwa była fuzja.
Ale co to? Co się dzieje? Co za siła przejmuje kontrolę, spychając na bok wszystko, co było przed nią?
Crompton krzyknął z przerażenia, usiłował przez chwilę rozedrzeć paznokciami własne gardło, co mu się prawie udało, po czym upadł na ziemię obok ciała Fincha.
Kiedy leżące na podłodze ciało otworzyło ponownie oczy, ziewnęło i przeciągnęło się, szczęśliwe, że wdycha powietrze, widzi światło i kolory, zadowolone z siebie i przekonane, że czeka je na tym świecie jeszcze dużo pracy, miłości i, w ogóle, że ma przed sobą całe życie.
Ciało, dawniej własność Alistaira Cromptona, zamieszkiwane czasowo także przez Edgara Loomisa, Dana Stacka i Bartona Fincha, wstało. Zdało sobie sprawę, że będzie musiało znaleźć dla siebie nowe nazwisko.
przekład: Anna Minczewska — Przeczek
Kobieta Doskonała
Morcheck obudził się z niesmakiem w ustach i brzmiącym w uszach śmiechem. To był śmiech George’a Owen-Clarka, ostatnia rzecz, którą pamiętał z przyjęcia u Morgana. Co to było za przyjęcie! Cała Ziemia świętowała nadejście nowego wieku. Rok Trzytysięczny! Pokój i dobrobyt dla wszystkich, i szczęśliwe życie…
— Jak szczęśliwe jest twoje życie? — spytał Owen-Clark, szczerząc chytrze zęby, pijany sporo ponad miarę. - To znaczy, jak tam życie z twoją słodką małżonką?
To nie było przyjemne. Wszyscy wiedzieli, że Owen-Clark jest Prymitywistą, ale jakie miał prawo wyrażać się kpiąco o innych? Tylko dlatego, że ożenił się z Prymitywną Kobietą…
— Kocham moją żonę powiedział Morcheck stanowczym głosem. - Jest o niebo milsza i bardziej czuła niż ten kłębek nerwic, który ty nazywasz swoją żoną.
Ale oczywiście twarda skóra Prymitywisty jest odporna na takie ukłucia. Oni kochają wady swoich żon równie mocno, jak kochają ich zalety — może nawet mocniej.
Owen-Clark uśmiechnął się jeszcze chytrzej i powiedział:
— Wiesz co, mój stary, myślę, że twoja żona wymaga przeglądu. Zwróciłeś ostatnio uwagę na jej czas reakcji?
Nieznośny kretyn! Morcheck wyszedł z łóżka, mrużąc oczy przed promieniami jasnego, porannego słońca. Czas reakcji Myry… Bez względu na chamstwo Owen-Clarka, w tym co powiedział kryło się jednak ziarno prawdy. Ostatnio Myra była jakby trochę… rozkojarzona.
— Myra! — krzyknął. - Moja kawa już gotowa?
Przez chwilę było cicho. Potem z dołu przypłynął jej wesoły głos. - Za chwileczkę!
Wsunął się w domowe spodnie, wciąż jeszcze sennie mrugając. Dzięki Bogu następne trzy dni to Czas Świętowania. Będą mu potrzebne co do jednego, żeby pozbyć się śladów wczorajszej zabawy.