Zszedł na dół. Myra krzątała się, nalewając kawę, rozkładając serwetki, odsuwając dla niego krzesło. Usiadł, a ona pocałowała go w łysinę na czubku głowy. Lubił być całowany w łysinę na czubku głowy.
— Jak się dziś czuje moja żoneczka? — spytał.
— Wspaniale, kochanie — odpowiedziała po krótkiej chwili. Zrobiłam ci dziś Seffinery. Lubisz Seffinery.
Morcheck zgryzł jednego, doskonale przyrządzonego, i wypił łyk kawy.
— Jak się dziś rano czujesz? — spytał.
Myra posmarowała grzankę masłem, podała mu, potem powiedziała:
— Wspaniale, kochanie. Wiesz, wczorajsze przyjęcie było absolutnie cudowne. Uwielbiałam każdą jego minutę.
— Ja chyba się trochę wstawiłem — powiedział Morcheck z krzywym uśmiechem.
— Bardzo lubię, gdy się wstawisz. Mówisz wtedy i opowiadasz jak anioł, jak bardzo mądry anioł. Mogłabym cię słuchać bez końca. - Posmarowała masłem następną grzankę.
Morcheck zajaśniał do niej jak łaskawe słońce, potem zmarszczył brwi. Odłożył swego Seffinera i potarł policzek.
— Wiesz — powiedział — miałem małe starcie z Owen-Clarkiem. Opowiadał o Prymitywnych Kobietach.
Myra, nie odpowiadając, posmarowała masłem piątą grzankę, dodając ją do rosnącej sterty. Zaczęła sięgać po szóstą, jednak dotknął lekko jej dłoni, Pochyliła się i pocałowała jego nos.
— Prymitywne Kobiety! — powiedziała szyderczo. - Te neurotyczki! Czy nie jesteś bardziej szczęśliwy ze mną, kochany? Mogę być Nowoczesna — ale żadna Prymitywna Kobieta nie potrafiłaby cię kochać tak, jak ja — ja cię uwielbiam!
To była prawda. Mężczyzna nigdy, w ciągu całej pisanej historii; nie był w stanie żyć szczęśliwie z Prymitywną Kobietą. Te egoistyczne, zepsute istoty domagały się bezustannej, trwającej całe życie uwagi i opieki. To bardzo charakterystyczne że żona Owen-Clarka zmusza go do wycierania naczyń. A ten głupiec się na to zgadza! Prymitywne Kobiety zawsze żądały pieniędzy za które kupowały ubrania i różne błyskotki, wymagały podawania śniadania do łóżka, urywały się na wieczorki brydżowe, paplały godzinami przez telefon i Bóg jeden wie co jeszcze. Próbowały przejmować męskie zajęcia. I wreszcie, dowodziły swej równości.
Niektórzy kretyni w rodzaju Owen-Clarka utrzymywali, że są wspaniałe.
Morcheck czuł, kąpiąc się w promieniującej z Myry miłości, że kac powoli mu przechodzi. Myra nie jadła. Wiedział, że zjadła wcześniej, żeby móc całą uwagę poświęcić jemu. Cała różnica polegała na takich właśnie, drobnych sprawach.
— Powiedział, że twój czas reakcji się wydłuża.
— Tak powiedział? - spytała Myra po krótkiej pauzie. - Ci Prymitywni uważają, że wszystko wiedzą najlepiej.
To była właściwa odpowiedź, ale jej sformułowanie zabrało jej zbyt wiele czasu. Morcheck zadał żonie jeszcze kilka pytań, obliczając jej czas reakcji za pomocą sekundowej wskazówki kuchennego zegara. Ona wyraźnie zwalniała!
— Czy przyszła już poczta? — zapytał szybko. - Czy ktoś dzwonił? Czy spóźnię się dziś do pracy?
Po trzech sekundach otworzyła usta, potem je zamknęła. Coś było straszliwie nie w porządku.
— Kocham cię — powiedziała po prostu.
Morcheck czuł, że serce wali mu jak oszalałe. Kochał ją! Ogromnie, szaleńczo! A jednak ten obrzydliwy Owen-Clark miał rację. Ona potrzebowała przeglądu. Myra zdawała się wyczuwać jego myśli: Skupiła się z wyraźnym wysiłkiem i powiedziała:
— Wszystkim, czego pragnę jest twoje szczęście, kochany. Myślę, że jestem chora… Czy każesz mnie wyleczyć? Zabierzesz mnie z powrotem, gdy już będę zdrowa… i nie pozwalaj im mnie zmieniać. Nie chciałabym być zmieniana! — Jej jasna głowa opadła na dłonie. Płakała — bezgłośnie, żeby go nie denerwować.
— To będzie tylko przegląd, kochanie — powiedział Morcheck, walcząc z własnymi łzami. Jednak wiedział — podobnie jak i ona wiedziała — że jej choroba jest naprawdę poważna.
To takie niesprawiedliwe, pomyślał. Prymitywne Kobiety, z ich prostacką strukturą mentalną, były niemal całkowicie odporne na takie dolegliwości. A Kobiety Nowoczesne, o delikatnie równoważonej uczuciowości, były na nie zbyt podatne. Taka straszliwa niesprawiedliwość! Przecież Kobieta Nowoczesna była zbiorem najlepszych, najbardziej pożądanych stron kobiecości.
Wszystkich, z wyjątkiem wytrzymałości.
Myra skupiła uwagę. Podniosła się z wysiłkiem. Była taka piękna. Choroba zabarwiła mocnym rumieńcem jej policzki, poranne, słońce rozświetlało jej włosy.
— Kochany — powiedziała. - Może pozwoliłbyś mi zostać jeszcze jakiś czas? Może sama bym wyzdrowiała. - Jednak jej wzrok szybko tracił ostrość.
— Najdroższy… — Oparła się ciężko o krawędź stołu. - Kiedy będziesz miał nową żonę… Postaraj się pamiętać jak bardzo cię kochałam. - Usiadła z twarzą jak maska.
— Pójdę po samochód — wymamrotał Morcheck i wybiegł na zewnątrz. Jeszcze chwila, a sam mógłby się załamać.
Idąc w stronę garażu czuł się zmęczony, złamany, pusty. Myra — odeszła! I cała nowoczesna nauka, ze wszystkimi jej osiągnięciami, nie była w stanie nic pomóc.
Doszedł do garażu i powiedział: — Dalej, wyjeżdżaj.
Samochód gładko wycofał i zatrzymał się przy nim. - Coś nie w porządku, szefie? — spytał. - Wygląda pan na zmartwionego. Ciągle kac po wczorajszym?
— Nie… to Myra. Jest chora.
Samochód milczał przez chwilę. Potem powiedział miękko:
— Bardzo panu współczuję, panie Morcheck. Chciałbym, żeby istniał jakiś sposób, żebym mógł pomóc.
— Dziękuję — powiedział Morcheck, zadowolony, że w tej ciężkiej chwili ma przy sobie przyjaciela. - Obawiam się, że tutaj nikt nie jest w stanie pomóc.
Samochód podjechał pod drzwi domu i Morcheck pomógł Myrze wejść do środka. Samochód łagodnie ruszył w drogę.
Przez całą drogę do fabryki delikatnie milczał.
przekład: Darosław J. Toruń
Królewskie Zachcianki
Już od przeszło dwóch godzin Bob Granger siedział w mocno niewygodnej pozycji, wciśnięty między ladę a wielką pralkę elektryczną. Spróbował przeciągnąć się i ostrożnie rozprostować zdrętwiałe nogi, ale właśnie wtedy duży młotek, w który się uzbroił, zsunął mu się z kolan i spadł z hukiem na podłogę.
- Ciicho! — syknęła Jenny mocniej ściskając swój kij golfowy. Chwilę oboje nasłuchiwali, wytrzeszczając oczy w ciemnościach.
- Chyba już nie przyjdzie — stęknął Bob.
- Jak będziesz tak hałasować, to na pewno go spłoszysz!
Bob westchnął i ułożył się jak mógł najwygodniej, przeklinając w duchu moment, kiedy zdecydowali nie zawiadamiać na razie policji i sami zrobić zasadzkę na tajemniczego złodzieja.
Od trzech dni ktoś wynosił nocami towar ze sklepu. Wieczorem w warsztacie, w samym sklepie i w małym składziku wszystko się zgadzało, a nazajutrz rano brakowało akumulatora, lodówki, aparatu klimatyzacyjnego, nie licząc pomniejszych artykułów. Co dziwniejsze, drzwi i zamki pozostawały nie tknięte, szyby całe, kasa nie naruszona. A przecież zmontowanie i rozkręcenie tego niewielkiego sklepu — warsztatu elektrotechnicznego pochłonęło wszystkie oszczędności młodej pary. Jenny była równocześnie ekspedientką i mechanikiem, a Bob zwoził towar, biegał za większymi zamówieniami, prowadził książki, zaś w wolnych chwilach siedział w kasie. Jasne, że nie mogli czekać z założonymi rękami, aż tajemniczy złodziej zupełnie ich zrujnuje.