Bob poprawił się na niskim stołku, myśląc po raz dziesiąty tej nocy, jak też wygląda facet, który potrafi wynieść na plecach kilkusetkilowa lodówkę. A może jest ich kilku?
- Słyszysz — ręka Jenny dotknęła jego ramienia.
Coś zaszeleściło i zaraz potem dał się słyszeć jakby szmer cichych kroków. Jakiś wielki cień zamajaczył na jaśniejszym tle szyby wystawowej.
Bob szybko przekręcił kontakt i trochę oślepiony światłem, potrząsając młotkiem, rzucił się mężnie naprzód z okrzykiem: „Ręce do góry!”.
- Ojej! Nie… — wyjąkała Jenny i kij golfowy wysunął się jej z rąk.
Bob obejrzał się i z trudem przełknął ślinę.
O kilka kroków od nich, już przy ladzie, stała dziwna postać. Człowiek ten mógł mieć najmniej ze trzy metry wzrostu. Z czoła okrytego długim czarnym włosem wychodziły dwa różki, a na plecach poruszały się lekko dwa małe skrzydełka. Ubrany był w brudnoniebieski kombinezon. Przy całym swym ogromie wydawał się zaskoczony i zakłopotany.
- Psiakrew! — przemówił po prostu że też zaniedbałem te wykłady niewidzialności!
Skrzyżował ręce na piersiach i nadał policzki. Efekt był niespodziewany. Wielkie nogi, obute w wysokie safianowe ciżmy, zniknęły do kolan.
Nadął się mocniej i cała dolna część tułowia stała się niewidzialna. Ale tu był kres jego możliwości.
- Nie dam rady — wystękał wypuszczając powietrze i powracając do poprzedniej postaci.
- Czego… czego pan od nas chce? krzyknęła Jenny.
- Czego ja chcę? Zaraz… aha, już wiem… wentylator! — przeszedł w głąb sklepu i podniósł duży wentylator na nóżce.
- Momencik! — zawołał Bob zbliżając się do olbrzyma. - Dokąd pan to chce zabrać?
- No przecież do Króla Aleriana. Właśnie wyraził życzenie posiadania takiego wentylatora.
- Doprawdy? — Jenny była oburzona i wściekłość zaczynała w niej brać górę nad rozsądkiem. - A moim życzeniem jest, żeby pan natychmiast odstawił mój wentylator na miejsce.
I groźnie machnęła kijem.
- Kiedy naprawdę nie mogę — odpowiedział nieznajomy z widoczna przykrością, aż zadrgały mu skrzydełka. - Król życzy sobie…
- Ach, tak? No to masz dla twego króla!
Rozjuszona Jenny z całą siłą dwudziestoletniej wysportowanej Amerykanki zdzieliła intruza kijem golfowym po głowie.
Wtedy stało się coś niesamowitego. Kij i młotek przeszły poprzez ciało owej dziwnej istoty, nie napotykając oporu. Jenny zachwiała się, z trudem utrzymując równowagę, ale Bob, pociągnięty siłą zamachu, rozłożył się jak długi.
- Siła fizyczna na nic się nie przyda przeciwko ferrom — powiedział olbrzym, jakby przepraszająco.
- Przeciwko komu? — zdziwił się Bob gramoląc się z podłogi.
- Przeciwko ferrom. Bo ja jestem ferra. Jakby to wam przystępnie wytłumaczyć… Jesteśmy spokrewnieni z dżinami arabskimi, spowinowaceni z całym światem duchów, koboldów, leśnych boginek, no… w ogóle…
- Czy to znaczy, że pan się wyrwał z „Bajek z tysiąca i jednej nocy”?
- Nie — tłumaczył uprzejmie ferra. - Przecież mówiłem, że dżiny z Arabii i Persji są naszymi kuzynami, ale ja jestem ferra… Zresztą postaram się wam wyjaśnić moją wizytę, używając stów i pojęć, które są wam znane.
Ferra obrócił się, dmuchnął za siebie i osiadł wygodnie na powietrzu jak w głębokim fotelu.
- Otóż kilka miesięcy temu ukończyłem Wyższa Szkołę Czarnoksięską i zaraz po uzyskaniu dyplomu złożyłem podanie o przyjęcie mnie do administracji.
- Niby na urzędnika? — spytał Bob z lekką pogardą w głosie.
- Wszystkie posady w nadprzyrodzonym świecie czarów są państwowe. Nawet duch lampy Aladyna był urzędnikiem. Przedtem są jednak trudne egzaminy konkursowe…
- I pan zdał?
- To jest… — ferra zakłopotał się i spomarańczowiał na twarzy — mówiąc między nami… posadę otrzymałem przez protekcję. Ojciec mój jest Wielkim Ferrą Rady Piekielnej i dlatego zostałem zaraz mianowany Królewskim Podczaszym. To bardzo zaszczytne i odpowiedzialne stanowisko. Podczaszy musi mieć doskonale opanowana znajomość wszystkich dyscyplin demonologii. Jasne, że nie byłem odpowiednio przygotowany, bo ledwo, ledwo zdałem na dyplom. Ale myślałem, że się jakoś wykręcę…
- Wszystko to pięknie — odezwała się sceptyczna Jenny — ale czy to ten pański król kazał panu ukraść nasz wentylator?
- W pewnym sensie — odpowiedział niejasno ferra i jego twarz znów nabrała pięknego pomarańczowego koloru.
Jenny postanowiła na razie potraktować tego dziwnego gościa jak normalnego człowieka.
- Czy ten wasz król jest zamożny?
- Król Alerian jest jednym z najbogatszych monarchów na świecie.
- Więc dlaczego nie kupi, czego mu potrzeba, tylko każe panu kraść?
- Dlatego — wyjąkał ferra — że po prostu nie ma takiego miejsca, gdzie mógłby te rzeczy kupić.
- Na pewno jakieś zacofane, feudalne państewko Środkowego albo Dalekiego Wschodu — orzekła Jenny z pogardą. - Ale przecież wolno wam importować?
- Kiedy to bardzo delikatna sprawa — męczył się ferra, trąc swój prawy rożek i poprawiając się na powietrzu, na którym siedział. - Nie mogę odżałować, że nie nauczyłem się niewidzialności…
- Widzę, że pan coś kręci! — rozgniewała się Jenny.
- Jeśli już chcecie koniecznie wiedzieć — powiedział nadąsany ferra to król Alerian żyje w czasie, który wy określacie jako 2 tysiące lat przed Chrystusem.
- Że co?!
- Momencik — zawołał zniecierpliwiony ferra. - Postaram się wam to wytłumaczyć najprzystępniej, jak potrafię. Otarł pot z rogów i szybko mówił dalej:
- Jako Podczaszy oczekiwałem, że Król i pan mój zażąda ode mnie klejnotów albo pięknych niewolnic. Mogłem mu się z łatwością wystarać o jedno i drugie. To są zadania z pierwszego roku Czarnej Magii. Ale Król mój i pan posiada wszelkie kosztowności, o których mógłby zamarzyć, i więcej kobiet, niż jest w stanie… no… tego… — tu mrugnął na Boba porozumiewawczo. - Któregoś dnia wywołuje mnie i powiada: „Palec mój jest zbyt gorący w lecie. Zrób, by był chłodniejszy”. Zaraz wiedziałem, że wpadłem. Tylko bardzo obkuty ferra potrafi sobie poradzić ze zmianami temperatury. A ja w czasie studiów miałem przeważnie w głowie to, co wy nazywacie „sportem”…
Ferra dmuchnął przed siebie, oparł rękę na próżni, podparł nią głowę i opowiadał dalej:
- Odszukałem Wielka Księgę Czarów Ponadczasowych i zacząłem przeglądać hasło „Temperatura”. Ale użycie zalecanych zaklęć magicznych było zbyt skomplikowane jak na moje możliwości, a nie chciałem nikogo prosić o pomoc, bo zaraz by moja ignorancja wyszła na jaw. Wertując Wielka Księgę dowiedziałem się, że w XX wieku, według waszej rachuby, istniały aparaty do wytwarzania zimnego lub gorącego powietrza. Toteż przybyłem tutaj, posuwając się wzdłuż wąskiej ścieżki, która prowadzi w przyszłość. No i zabrałem akumulator, a później lodówkę i jeszcze kilka waszych maszynek…