– I tak niewiele wiesz, Jasenko. Nie wiesz nawet, kto cię podjudził do zamachu na Zarzyczkę. Co ty pamiętasz? Pokojówki, jak mruczą pod nosem, że czas się księciu ożenić? Kilka nieznacznych, zjadliwych drwin na uczcie u księżnej matki? Nic więcej.
– Niewiele trzeba, aby złamać jedno z was – podjął po długiej chwili. – Bardzo niewiele. Dość we właściwej chwili lekko popchnąć tam, dokąd i tak ze swej natury się skłaniacie. Bo przecież naprawdę chciałaś pozbyć się żal – nickiej księżniczki. I tych wszystkich służek, które utopiono przed nią w kanałach. Ale jest jeszcze coś. Coś, co się nazywa opętanie.
– Nie rozumiem.
– Zaczęło się bardzo dawno – karzeł wpatrywał się w okno niewidzącymi oczami. – Może wtedy, gdy zniknął Kii Krindar i z powodu jego urażonej dumy zdziczały Góry Żmijowe? A może wtedy, kiedy Zird Zekrun wykroił z morskiego dna nową wyspę, piracki Pomort? Potem za sprawą Zird Zekruna odeszli żmijowie. A jeszcze później przepadła bogini Żalników. Świat począł zatrważająco chybotać się w posadach, Jasenko. Tylko patrzeć, jak ze szczętem się wywróci.
– Z początku wszystko wydawało się bardzo niewinne
– pokręcił głową. – Nagięli jedno z praw i nic się nie stało, więc zrobili to samo z następnym. Chyba tak właśnie jest z prawami. Dość złamać jedno, by rzeczy potoczyły
się całkiem odmiennie. A oni dokazywali jak dzieci. Kto komu bardziej dokuczy. Fea Flisyon podarowała rudowłosej dziewczynie obręcz dri deonema. Więc Zird Zekrun pozwolił swoim kapłanom zabawiać się opętaniem. Teraz sobie przypomnisz – lekko dotknął jej ramienia.
Pamiętam. Patrzę zza framugi, jak książę oprowadza żalnicką księżniczkę po cytadeli. Śmieje się. Nie powinien się tak śmiać, nie dla tej kuternóżki.
Dwaj kapłani Zird Zekruna, nie spostrzegłam, kiedy nadeszli. Rubinowa kolia, jakieś pochlebstwa. Nic wielkiego. Nic, co nie zdarzyłoby się wcześniej. Wiele razy.
– Czy oni mi wtedy coś zrobili? – spytała powoli. – Czy jestem opętana? Czy jestem wiedźmą?
– Nie, wiedźmą nie jesteś – przypatrywał się jej uważnie i dopiero teraz spostrzegła, że jego oczy są zupełnie pozbawione rzęs. – Wiedźmy nie panują nad swoją magią, ale też niełatwo naginają się do cudzej woli. Nie można ich opętać. Zabić… Tak. Ale nie opętać. Z wami jest inaczej.
Kapłan dotyka mnie, coś szepcze. Strącam jego rękę. Książę obejmuje ramieniem żalnicką księżniczkę. Kapłan się śmieje.
– Zird Zekrun robił to od dawna – mówił karzeł. – Ale teraz pozwolił, żeby jego kapłani roznosili zarazę.
– Czy to można jakoś cofnąć? Odwrócić?
– Kiedyś było można – pokiwał głową niziołek. – Każdej mocy przypisana inna moc, by jej siłę zniweczyć. Ale zbyt wiele się zmieniło. Zbyt wiele praw złamano.
– Nie baw się ze mną, karle – Jasenka zacisnęła palce na krawędzi blatu. – Chcę wiedzieć.
– To zależy. Zird Zekrun pozwoli ci żyć, dopóki będziesz użyteczna.
– Jak użyteczna?
– Skąd mam wiedzieć? – zaśmiał się posępnie. – Może zechce sięgnąć po Spichrze? Gdybyś otruła księcia… Albo zakłuła go w łożnicy szpilą do układania włosów… Evorinth nie ma następcy, prawda? Cała Spichrza wie, że szpiegujesz dla kapłanów Nur Nemruta i podejrzenie padłoby na świątynię. A w zamieszaniu ktoś wezwałby Wężymorda.
– Nie wierzę ci.
– Nie zostało wiele czasu – karzeł nie zwrócił uwagi na jej słowa. – Rankiem kniahinka pocznie wypytywać służbę o Zajęczą Wargę i wszystko się wyda. A nuż jeszcze tej nocy Zird Zekrun każe ci iść do komnat księcia? Albo oszczędzi zachodu powroźnikom i rano pokojowa znajdzie w twojej komnacie kupkę stoczonego przez skalne robaki ścierwa? Naprawdę nie wiem.
– Nie wierzę.
– Wolna wola, dziewczynko. Dla ciebie marna pociecha – zachichotał – ale zawsze miło pomyśleć, że oprócz naszej gromadki bogów jest jeszcze coś. Coś, co potrafiłoby ich złamać z taką samą łatwością, z jaką ciebie opętał Zird Zekrun.
– Nie wierzę – powtórzyła z nieco mniejszym przekonaniem.
– Delajati, młodsza siostra bogów – wykrzywił się. – Nadajemy jej różne imiona, ale tak właściwie w ogóle jej nie znamy. Zawsze tylko przyglądała się z daleka. Ale teraz najwyraźniej przestała się przyglądać. Fea Flisyon powiedziała, że nadchodzi czas płacenia długów. Biedna mała Fea Flisyon.
– Kim ty jesteś? – spojrzała na niego z przerażeniem.
– Parszywą owcą. Tym, co przywołała Fea Flisyon. Oni nazywają mnie złodziejem. Dobranoc, dziewczynko – karzeł uśmiechnął się krzywo.
Ręce jej drżały, kiedy zmywała z twarzy resztki mazidła.
To nie może być prawda.
Wzięła srebrne zwierciadło na długiej mahoniowej rączce. Twarz z lustra spoglądała ku niej wielkimi ciemnymi oczami. Twarz w kształcie serca, jak śpiewali bardowie. Delikatne wargi, których kąciki z wolna wyginają się do płaczu.
Przesunęła czubkami palców po policzkach. Gdzieś w środku coś nabrzmiewało.
Podarunek Zird Zekruna. Skalne robaki.
Jednak wciąż widziała tą samą twarz.
Mógł mnie okłamać, pomyślała, karzeł mógł mnie we wszystkim okłamać.
Nigdy nie będę wiedzieć.
Dwa tuziny lat wcześniej inna szczupła dziewczynka stoi na drodze, przy wielkiej kępie bzów. Jedną ręką wczepia się w płaszcz matki, drugą przyciska do piersi srebrne zwierciadełko na długiej rączce. Za jej plecami płonie dworzec rodziców. Dziewczynka niewiele rozumie, ale wie, że nie powinna płakać. Dopiero później, długo później dowiaduje się o księciu. O Ergurnie Szalonym, który próbował się prawować z zakonem Śniącego. Dziewczynka nigdy nie zdoła odkryć, co się stało z jej ojcem, po tym, jak stary książę wezwał go do spichrzańskiej cytadeli. Ludzie nadal nie będą chcieli gadać o spiskowcach, którzy wraz z kniaziem wystąpili przeciw świątyni.
Ciemnowłosa dziewczyna kurczy się na zarzuconym sfatygowaną baranicą łóżku. Izdebka jest niewielka, miskę pokrywa gruba warstwa lodu. Księżna Egrenne zgodziła się na koniec przyjąć córkę buntownika do fraucymeru, ale nie zamierza wypłacić jej ni jednego miedziaka.
Przetrwałam to, pomyślała Jasenka. Przetrwałam nieustanne przerabianie sukien, tak steranych, że rudziały i strzępiły się w niezliczonych miejscach. Próby swatania mnie z tuzinem głupawych, zdziadziałych szlachetek. Kpiny dworek, które szpiegowały każdy mój krok. A później przetrwałam truciznę w skalmi er skini winie i kwas, którym ktoś cisnął we mnie na głównym placu miasta. I gromady coraz młodszych, coraz bardziej urodziwych dziewcząt, które dziwnym trafem pojawiają się we fraucymerze księżnej.
Nigdy się nie dowiem, co było prawdą.
Odszukała w sekretarzyku wąskie zakrzywione ostrze. Sztylet ze świątyni Zird Zekruna, mówił handlarz, składano nim ofiary pod samą Hałuńską Górą. Jeśli naprawdę jest jeszcze coś, pomyślała, coś ponad bogami, to niech ma mnie w opiece. I bardzo dokładnie przecięła sobie żyły.
– Nie puszczę! – starosta dolnego zamku obronnym ruchem przycisnął do piersi zwój pergaminów. – Bez zgody księcia nie puszczę! Należy się pisanie z dużą pieczęcią. No – mruknął z niesmakiem – może być średnia pieczęć. Ale na niebieskim sznurze. Wosk też niebieski.
Zafrasowany kniaź poskrobał się po głowie. Potyczka z biurokracją przedłużała się nieznośnie. Co prawda Suchywilk przerastał starostę prawie o łokieć i był pewien, że mógłby przełamać każdą z jego krzywych, obciągniętych żółtymi rajtuzami nóg równie łatwo, jak zeschnięty patyk. Ale na razie to biurokracja zwyciężała.
– Człeka naszego we wieży trzymacie – powtórzył nieco defensywnie. – Tedy go nam wróćcie, bo ani wy, ani wasz książę mocy nad nim nie macie.