– Zbyt rychło wytrzeźwiałem. – Wygrzebał się z barłogu. Poranione korbaczami plecy bolały niemiłosiernie. – We łbie mi się kłębi, a nic do kupy poskładać nie potrafię.
– Powtórz mi, o czym wyście z tym twoim kamratem rozprawiali – Szarka nerwowo obrywała płatki pelargonii i niechybnie w ogóle nie kładła się spać, bo obskubała prawie wszystkie kwiatki. – Inna rzecz, Twardokęsek, że należało mi jeszcze w Górach Sowich o Mroczku powiedzieć. Ale zanadtom zmordowana, by się wykłócać.
Zbójca przysiadł obok niej na chłodnych płytkach.
– Pomnicie opata Ciecierkę? Przyczaił się w Górach Sowich i wedle zbójeckiego gościńca krążył, wiedźmy wyglądając. Tamże Mroczka przydybał i do pieczar go powlókł, gdzie opat zwierzołaków podburzał…
– I niby cały szczuracki najazd dlatego, że Ciecierkę wiedźma mierzi? – zadrwiła. – Nie, nie sądzę. Czymś jeszcze musiał ich opat przekonać.
– Jego Zird Zekrun do reszty opętał – przyciszonym szeptem wyjaśnił zbójca. – Wiedźma mówiła. A piętno skalnych robaków na jego łbie sam widziałem.
– A ja oglądałam, co te czerwie z Morwą uczyniły – dziewczyna kolejny raz obciągnęła przyciasną, pożyczoną od Zarzyczki koszulę. – Ledwie sobie przypomnę, do reszty mnie sen odchodzi. Ale między mną i Zird Zekrunem nie ma żadnych swarów. Nie wiem, czemu miałby mnie ścigać. I prześladować wiedźmę.
– Nie. Utrupić wiedźmę chce przede wszystkim Ciecierka. Samorzutnie i bezzwłocznie – wyjaśnił Twardokęsek. – Reszta to raczej miała chęć jej posłuchać. Jak będzie o was rozprawiała.
– Ruda dziwka w obręczy dri deonema? – cierpko zaśmiała się dziewczyna. – Plugastwo? Kochanica bogini?
– Nie. Nie widzi mi się – zbójca z zakłopotaniem podrapał się po piersi.
– To co?
– Ani chybi o żalnickiego wywołańca idzie. Przecie nie bez przyczyny taki szmat świata się za nim wleczecie. Nadto wyście Suchywilka córka. Zwajcy. Bezbożnika.
– Akurat!
– Nie zapierajcież się własnego ojca – pouczył ją zbójca. – W ogólności to on mnie z tiurmy wywlókł, pies tedy jego bezbożnictwo trącał. Bo wyście się za bardzo z ratunkiem nie pospieszali. Prowadzicie jadziołka. Wiedźma zwierzołaka na podołku piastuje. Ze szczętem my się z plugastwem pobratali. Tylko czemu z nich żadnego pożytku?
– Z ciebie też żadnego pożytku – ziewnęła od posłania wiedźma. – Ani spać nie dajesz. Choć Śmierdziuch cię nawet lubi…
– Co?
– Moja wiedźmia bestia – rzekła z godnością wiedźma. – Nazywam go Śmierdziuch.
– Ciekawe dlaczego? – fałszywie zdumiał się zbójca, któremu zeszłej nocy zwierzołak ziewnął prosto w nos.
– Bo śmierdzi – wyjaśniła umie. – Niech się tylko przemieni. Żadne wiedźmienie nie pomaga. Śmierdzi i już. Widać taka jego natura.
– Czemu więc we Wiedźmiej Wieży nie śmierdział?! – wrzasnął z oburzeniem zbójca. – Ciebie tam rozciągać mieli, niewiasto! Czemuś go nie zawołała?
Wiedźma aż się skuliła.
– Nie krzycz na nią, Twardokęsek – syknęła Szarka. – Lepiej, żeby ci Śmierdziuch zanadto z pomocą nie spieszył, pół Spichrzy by wymordował.
– Najwyżej z tuzin powroźników w wieży stało. Ja bym po nich nie płakał – upierał się zbójca.
– On by na samej wieży nie poprzestał, ale nie w tym rzecz. Kiedy zwierzołak morduje, bez trudu i wiedźmę szał ogarnia.
– Zabiłabym wszystkich – dokończyła wiedźma. Zbójca aż się zachłysnął na ową niespodzianą nowinę.
– Podobnie jest z jadziołkiem – ciągnęła Szarka. – Dlatego się wściekłam, kiedy nad Trwogą zbójców wydusił. On mnie – zacięła się lekko – on mnie podjudza, Twardokęsek. To prawda, że czasami mogę go poszczuć, ale za każdym razem muszę poskramiać. Z trudem, Twardokęsek. Mogłam was tam wymordować.
Gapił się na nią wytrzeszczonymi oczami.
– Nie musiałaś mu mówić – wiedźma pociągnęła nosem. – I tak jest zniechęcony.
– Panujecie nad tym? – zapytał zbójca, kiedy minęły duszności i znów mógł mówić.
– A myślisz, że wiedźmy gnieździłyby się na uroczyskach – spytała zgryźliwie Szarka – jakby mogły na zawołanie obrócić w perzynę połowę Krain Wewnętrznego Morza? Czemu, zamiast panować, wymykają się uzbrojonym w cepy kmiotkom? To wielka magia, Twardokęsek. Ogromna. A potężna moc nie skrępowana chodzi, nie można jej wezwać ani na dobre ujarzmić. Czasami uda się obrócić ją na wspólny pożytek, jak zeszłej nocy w gospodzie, kiedy wiedźma ogień zażegła. Czasami nie.
– Ja to raczej do ziemi mam rękę – wytłumaczyła z zawstydzeniem jaśminowa wiedźma. – Ogniem się bawić nie potrafię, kapusta mi lepiej wychodzi. I groch.
– Groch nieprędko będziemy nasadzać – roześmiała się Szarka. – A z kapusty, to w okolicy tylko Twardokęskowy kapuściany łeb. Na razie czas te pogwarki skończyć, bo się księżniczka obudzi.
– Jak jej Zwajcy nie obudzili – wzruszył ramionami zbójca – to i myśmy bezpieczni. Posłuchajcie tych wrzasków.
– Tu jest całkiem cicho – Szarka skrzywiła się cierpko. – Ale pod moją sypialnią są przytulne podcienia. Tak zajadle świętują, że oka nie zmrużyłam. Sprosili całą kohortę Servenedyjek. Pono nie mogą wchodzić na książęcą ziemię, a pod moimi oknami całe ich mrowie.
– Tak mi się właśnie zdawało – zbójca łypnął szyderczo ku Szarce – że widzę waszego ojca. Pokazywał wojowniczce swój topór za tamtą kępą agrestu. No, teraz to już pewnie oglądają jej tatuaże. Servenedyjki chętnie pokazują tatuaże.
– Niech się do sądnego dnia tarza w agreście – mruknęła zgryźliwie Szarka. – A wiesz, Twardokęsek, co mi Zarzyczka powiedziała? Że wedle północnego obyczaju i tyś mój ojciec.
– Naprawdę? – ucieszyła się wiedźma.
– Imię mi nadał. A jak kto komu imię nada, to go za własne dziecko przyjmuje. Musicie teraz z Suchywilkiem uradzić, czyje prawa większe.
– Nie drwijcie – obruszył się zbójca.
– Gdzieżbym mogła? – zdziwiła się fałszywie. – Ze wzruszenia ledwo mogę dychać. Popatrz, Twardokęsek, ile się dzieci po świecie obraca, co ani swoich ojców nie znają, ani od nich żadnego dobrodziejstwa nie doświadczyły. A ja? Trzech już mam, jak obszył. I może jeszcze inni w kolejce czekają.
– Wy myślicie, że was Suchywilk oszukać próbuje? – zbójca nie krył zdumienia. – Przecież to pospolicie w narodzie wiadomo, że jemu córkę Pomorcy uwieźli. I wybaczcież, po co miałby kłamać?
– Jest wiele przyczyn.
– Jakich przyczyn? – zniecierpliwił się zbójca. – Cały wasz dobytek, ot, to, co na grzbiecie macie.
– A co, mam wierzyć, że z dobrego serca oprawcom was wyrwał? – prychnęła. – Czegoś on ode mnie chce. Wszyscy czegoś ode mnie chcą. Począwszy od Fei Flisyon. Nie chciałam tej przeklętej obręczy. Gwałtem mija na łeb wcisnęła.
– Nie powinna była tego robić – wtrąciła cicho wiedźma. – Bogowie związali swoją moc w jedenaście znaków, po jednym na ochronę każdej z Krain Wewnętrznego Morza. Nie po to, aby służyły jednemu człowiekowi.
– Ano – przytaknął Twardokęsek. – Powiadają u nas w Górach Żmijowych, że Kii Krindar wykuł te znaki po tym, jak Hurk Hrovke spuściła plagę szarańczy i myszy na żalnickie pola. Żeby nigdy więcej złość jednego boga nie niosła zagłady całemu narodowi.