Выбрать главу

Julie Ortolon

Zbyt idealnie

Tytuł oryginalny: Too perfect

Prawie idealnie 03

Przełożyła Małgorzata Strzelec

Rozdział 1

Wielkie dokonania często zaczynają się od prostego marzenia.

Jak wieść idealne życie

Ziścił się najgorszy koszmar Amy Baker. Statek odpłynął bez niej. Ugrzęzła na tropikalnej wyspie i nie miała jak wrócić do domu. A przynajmniej nie w taki sposób, który okazałby się upokarzający.

Poprzedniego dnia, gdy patrzyła, jak statek wycieczkowy, którym podróżowała, odpływa ku zachodzącemu słońcu – bez niej – gorączkowo zastanawiała się, co zrobić. Pozostanie na wyspie stanowiło tylko połowę problemu. Podróżowała ze starszą parą jako niania ich wnucząt i tuż przed tym, jak odpłynęli, została zwolniona z pracy.

Oczywiście to była jej wina. Zabrała dzieci na brzeg francuskiej wyspy St. Barthelemy i wzięła taksówkę, żeby dojechać na plażę. Jak w czasie innych wycieczek na ląd, zaczęła bawić się z dziećmi w jedną z jej zabaw: wyobrazili sobie, że są piratami szukającymi ukrytego skarbu. Po udawanej walce na szpady na białych piaskach plaży zerknęła na zegarek i zdała sobie sprawę, że straciła poczucie czasu. Znowu! Spóźniała się już godzinę – a miała przywieźć dzieci na statek na popołudniowy posiłek z dziadkami.

Ze względu na nadwątlone zdrowie dziadka, to był jedyny moment w ciągu dnia zaplanowany tak, żeby mógł spędzić chwilę z dziećmi.

Amy przyjechała umęczona i chora ze zdenerwowania. W porcie na trapie czekała już wściekła babcia, tupiąc nogą ze zniecierpliwieniem. Oczywiście trójka dzieci – które świetnie bawiły się przez cały dzień – akurat w tym momencie musiała zacząć jęczeć: „Jesteśmy zmęczone. Chcemy jeść. Mamy dość tej podróży".

Gdyby Amy nie zdarzyło się już kilka podobnych przewinień, być może ten epizod poszedłby w końcu w niepamięć. W tej sytuacji jednak starsza pani miała wszelkie prawo zmyć Amy głowę na oczach kilku pasażerów, jednocześnie ładując dzieci na łódkę, która przewoziła ludzi między statkiem a brzegiem. Amy ze wstydu zaczerwieniła się aż po podeszwy tenisówek. Odwróciła się i na oślep uciekła z portu – i udało jej się zgubić.

Zważywszy, że Gustavia, stolica wyspy, to mikroskopijne miasteczko, uznała, że tylko ona zdołałaby tam zabłądzić.

Nim udało jej się trafić z powrotem na nabrzeże, ostatnia łódka już odpłynęła do statku. Amy stała na końcu portu i patrzyła z niedowierzaniem, jak słońce zanurza się w morzu, a statek maleje na horyzoncie. Chociaż potwornie bała się powrotu na pokład, pozostanie na wyspie było tysiąc razy gorsze.

Miała przy sobie tylko plażową torbę z odrobiną pieniędzy na wszelki wypadek, do połowy pełną tubkę kremu do opalania, przekąskę dla dzieci, egzemplarz poradnika Jak wieść doskonałe życie z autografem i mokry, zapiaszczony ręcznik plażowy. Nie pakowała żadnego ubrania ani bielizny na zmianę, żeby móc zdjąć kostium kąpielowy, który nosiła pod koszulką i szortami. Wszystkie inne rzeczy zabrane w podróż, łącznie z kartami kredytowymi i paszportem, płynęły właśnie na St. Thomas.

Telefon do babci, żeby przesłała jej pieniądze, sprowokowałby tylko kolejny wykład na temat roztrzepania. Nie mogła też prosić o pomoc przyjaciółek: Maddy i Christine. Poruszyłyby dla niej góry, ale Amy przegrałaby zakład, z powodu którego zdecydowała się na tę podróż.

Nie zamierzała być jedyną z trójki, która nie wypełniła zadania wyznaczonego niemal rok wcześniej. Maddy stawiła czoło lękowi przed odrzuceniem i zaniosła swoje prace do galerii, Christine pokonała lęk wysokości, żeby pojechać na narty. Teraz Amy miała przezwyciężyć obawę przed samodzielnym wyjazdem w obce miejsce. Jak na razie udało jej się to w połowie. Pojechała gdzieś sama. A teraz musiała wrócić – też bez niczyjej pomocy.

Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej zdawała sobie sprawę, że jej wyprawa okazałaby się porażkę nie tylko dlatego, że poprosiłaby przyjaciółki o pomoc, ale przecie wszystkim dlatego, że wróciłaby o tydzień wcześniej z podkulonym pod siebie ogonem. Musiała wymyślić coś, aby wypełnić całe wakacje. No dobrze, właściwie to była wakacyjna praca, ale i tak te dwa tygodnie stanowiły odmianę w jej bezpiecznym, przewidywalnym życiu.

Oto prawdziwe wyzwanie, prawda? Spędzić całe dwa tygodnie z dala od domu. Stawić czoło lękom i poradzić sobie z nimi. Musiała to zrobić, bo w przeciwnym razie straciłaby szacunek do samej siebie.

Jednak gdy tej nocy leżała w hotelowym pokoju, na opłacenie którego wydała większość swoich skromnych zasobów, kompletnie nie widziała rozwiązania. Nie dość, że ugrzęzła na jakiejś wyspie, to jeszcze na St. Barts – jednej z najdroższych wysp Karaibów. Nawet jeśli uda jej się załatwić duplikaty kart kredytowych, jakim cudem będzie ją stać na tygodniowy pobyt tutaj? Dlaczego nie mogła załatwić tego rozsądniej i nie zgubiła się na wyspie z tanim hotelikiem przy plaży i tanim supermarketem, gdzie mogłaby kupić sobie trochę ubrań? Nie, ona oczywiście musiała wylądować na eleganckiej wysepce, gdzie na dodatek miejscowi mówili po francusku!

Łzy napłynęły jej do oczu, ale wtedy przypomniała sobie, jak matka zawsze powtarzała, że poddawanie się rozpaczy donikąd nie prowadzi.

– Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – powtarzała jej matka. – Tylko czasem trzeba tej dobrej strony poszukać.

Amy przełknęła gulę rosnącą w gardle, zamknęła oczy i zaczęła się modlić o takie dobre wyjście z sytuacji.

Następnego ranka znalazła agencję turystyczną, która pomogła jej skontaktować się ze statkiem, i załatwiła sprawy tak, aby jej rzeczy spakowano i przesłano do domu. To wydawało się rozsądniejszym rozwiązaniem niż przesłanie ich na St. Barts, zwłaszcza że Amy nie wiedziała, jak długo pozostanie na wyspie. Agencja rozwiązała także jej problem z kartami kredytowymi i paszportem. W ciągu kilku minut w lokalnym banku wypłacono jej nieco pieniędzy.

Następny na liście był ogromny kłopot ze znalezieniem miejsca, w którym mogłaby się zatrzymać i na które rzeczywiście byłoby ją stać. I wtedy właśnie znalazła odpowiedź na swoje modlitwy.

Kiedy stała na ulicy, rozważając różne możliwości, jej wzrok padł na ogłoszenie w oknie biura pośrednictwa pracy: „Gospodyni potrzebna od zaraz. Zapewnione mieszkanie i wyżywienie".

Aż jej dech zaparło, gdy zobaczyła to idealne rozwiązanie. No dobrze, może to nie w porządku zgłaszać się do pracy, wiedząc, że za kilka dni zrezygnuje, ale pomysł przypadł jej do gustu. A poza tym, tak naprawdę, musiała wracać do domu dopiero za cztery tygodnie.

Cztery tygodnie. Na Karaibach.

To przerażające. I ekscytujące.

Cztery tygodnie. Naprawdę mogłaby to zrobić?

Wiecznie zamartwiająca się część jej osoby walczyła z częścią, która od zawsze marzyła o wolności – aby móc jeździć po świecie i zwiedzać.

Zdusiła niepokój, bo wiedziała, że owszem, w domu wszystko zorganizowała jak trzeba i mogłaby tu zostać na cztery tygodnie. Mogłaby pracować przez dwa – zakładając, że ją zatrudnią – i dać wymówienie z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Wróciłaby do domu na tydzień przed wieczorem panieńskim, który urządzały przed podwójnym ślubem Maddy i Christine, wypadającym dokładnie w rocznicę ich zakładu.

Amy weszła do biura pośrednictwa pracy, drżąc z podniecenia i niepokoju. Godzinę później szła już na rozmowę o pracę.

Samopoczucie poprawiało jej się z każdym krokiem, gdy wspinała się ścieżką, która prowadziła z Gustavii do dworku, który przysiadł na klifie z widokiem na zatokę. Matka miała rację, doszła do wniosku. Zamiast katastrofy, życie zafundowało jej przygodę. Prawdziwą przygodę, a nie taką wymyśloną, jakie zwykle przeżywała z fantazjach.