Pokręcił głową.
– Nie wierzę, że wam to daję.
Wrzasnęły, zirytowane oczekiwaniem, i wyciągnęły chciwe łapki.
– Podajcie mi jeden powód, dlaczego mam was karmić, kiedy przysparzacie mi samych zgryzot.
W końcu to przez nie odeszły poprzednie dwie gospodynie i tak wielu miejscowych nie chciało pracować przy remoncie.
Ponieważ w oknach fortu nie było szyb, tradycyjny system ochrony nie wchodził w grę. Początkowo myślał, że może nie będzie potrzebny. St. Barts nie słynie z przestępczości. A potem odkrył, że miejscowe dzieciaki stawiają sobie za punkt honoru, aby zakraść się do nawiedzonego fortu w środku nocy.
Wpadł więc na – jak się wydawało – genialny pomysł, żeby umocnić miejscowych w przekonaniu, że w forcie strasz. Wyprodukował ścieżkę dźwiękową z przerażającymi odgłosami duchów, a potem podłączył system głośników do wykrywaczy ruchu. Pomysł świetnie się sprawdzał, jeśli idzie o odstraszanie dzieciaków. Niestety wykrywacze ruchu nie potrafiły odróżnić psotnych dzieci od małp.
Po tym, jak kilka razy z rzędu obudził się w środku nocy, słysząc jęki i rozpaczliwe krzyki, rozmontował wykrywacze ruchu. Ale do tego czasu dwie pierwsze gospodynie już uciekły do miasta, zabierając ze sobą historię o szalonym potworze mieszkającym w wieży.
– Wiecie – powiedział do małp – gdybym miał chociaż połowę mózgu, to zostawiłbym was, żebyście same się o siebie zatroszczyły.
Samiec podskakiwał, wykrzykując żądania, a mniejsza małpka, samica, złożyła łapki pod brodą i zagapiła się na niego proszącymi, brązowymi oczyma.
O rety, westchnął Byron. Jak można się oprzeć takiemu spojrzeniu? Podejrzewał, że pewnie miała dzieci.
– Ale ze mnie mięczak.
Czy to nie zszokowałoby wszystkich jego znajomych?
Postawił talerz i patrzył, jak małpy rzucają się do niego. Samica złapała pierś kurczaka i syknęła na samca, kiedy próbował wyrwać jej kąsek. Samiec nie był głupi, więc zostawił jej kurczaka, a sam zajął się ryżem i mieszanką warzywną.
– Niech to będzie dla ciebie nauczka, mój przyjacielu. – Byron pogroził małpie palcem. – Kobiety nigdy nie są takie słodkie, na jakie wyglądają.
Gdy małpy już się uspokoiły, wrócił do fotela. Siadł przed monitorami i zajadał lunch. Ruch na jednym z ekranów przyciągnął jego wzrok. Zerknął i zobaczył, że Amy stoi plecami do kamery i zmywa garnki oraz rondle. Skupił się z powrotem na posiłku, ponieważ nie miał nawyku gapić się na monitory jak jakiś pokręcony podglądacz. Ledwie czasem na nie zerkał, żeby wiedzieć, gdzie kto jest. Ale coś w ruchach ciała Amy sprawiło, że przyjrzał jej się uważniej.
Mówiła do siebie?
Ponieważ w tej części fortu nie miał intercomu, nie mógł jej słyszeć. Kiedy się odwróciła, żeby powiesić garnek na wieszaku nad wyspą, zrozumiał, że nie mówiła. Śpiewała. Kołysała się w ogromnej koszulce w paski, którą nosiła. Co za fatalny wybór dla kobiety tak niskiej i krągłej. Poziome pasy sprawiały, że wyglądała na grubszą, niż była w rzeczywistości.
Ta myśl sprawiła, że przechylił głowę i uważniej przyjrzał się Amy. Może nie była tak przy kości, jak założył w pierwszej chwili. Z pewnością pięknie się poruszała, ale to właściwie nic nie znaczyło. Wiele razy widział kobiety słusznych rozmiarów pięknie tańczące w nocnych klubach na całym świecie. Zdrowe kobiety o zdrowym podejściu do swojego ciała zawsze bardziej na niego działały niż chude patyki mające obsesję na punkcie każdego kilograma. Kiedy patrzył, Amy coraz bardziej wciągała się w rytm piosenki. Wyprostowała się w ramionach, wypinając bardziej piersi. Dodała seksowne kołysanie biodrami.
Uniósł brew. O tak, zdecydowanie potrafiła się poruszać.
Wzięła ścierkę i, tańcząc w kuchni, przetarła blaty. Potem złapała ściereczkę za róg i zakręciła nią.
Wytrzeszczył oczy, gdy opadła na kolana i kołysząc się wstała, poruszając się przy tym w sposób podniecający jak diabli. „Milutka" to zdecydowanie nie było właściwe słowo. Dajcie jej boa z piór, a mogłaby konkurować z każdą striptizerką.
W jego umyśle pojawił się obraz zmysłowego kobiecego ciała poruszającego się na scenie i jego własne ciało zareagowało w przewidywalny sposób. Wyprostował się gwałtownie. Dobry Boże, pożerał wzrokiem własną gospodynię. Podniósł rękę, żeby zasłonić oczy.
Nie miała pojącia, że ktoś ją widzi.
Myśląc o tym, jak bardzo sam nie cierpiał obiektywów skierowanych na niego, złapał pilota. Kiedy tylko monitory zgasły, westchnął z ulgą. Powiedział sobie, że właściwe nie stało się nic szczególnie wstydliwego. No dobra, poczuł pewne podniecenie – mężczyźni musieli radzić sobie z tym w różnych niezręcznych sytuacjach. Po prostu musiał o tym zapomnieć.
Zerkając na czarne ekrany, zaśmiał się. Jak by mógł o tym zapomnieć?!
Milutka? O, nie. Amy Baker była diabelnie seksowna.
Miał tylko nadzieję, że nie zdradzi się z tą myślą, kiedy będzie wiózł ją do miasta. Zważywszy na to, jak zareagowała na niewinny flirt, gdyby dowiedziała się, że go podnieciła, pewnie uciekłaby w panice.
Lance Beaufort prowadził alfa romeo. I to z klasą. Jechali z opuszczonym dachem. Jedną rękę trzymał na obciągniętej skórą kierownicy, drugą na dźwigni zmiany biegów. Krzykliwy czerwony lakier jaśniał w słońcu, kiedy pędzili wąską drogą w stronę miasteczka.
Przechyliła twarz, aby owiewał ją wiatr, i wyobraziła sobie, że jest Grace Kelly, ma szal na idealnych blond włosach, a na nosie wielkie ciemne okulary przesłaniające oczy gwiazdy filmowej. Albo może Sophią Loren. Zawsze uważała, że Sophia to jedna z najseksowniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek żyły. Jako Sophia rozpuściłaby włosy, żeby tańczyły swobodnie wokół niej. I założyłaby ciemne okulary z oprawkami w tygrysie paski.
Ta myśl ją rozśmieszyła.
– Co się stało? – zapytał Lance, kiedy wszedł w ciasny zakręt.
– Nic. – Zaczerwieniła się i schyliła głowę. – Po prostu przyjemnie się jedzie. To świetny samochód. Zawsze marzyłam o czymś takim.
– Należy do monsieur Gaspara.
Przesunęła dłonią po skórze na siedzeniu. Och, była wręcz nieprzyzwoicie miła w dotyku.
– Ma dobry gust.
– I pieniądze, żeby zaspokajać swoje zachcianki.
Lance oderwał wzrok od drogi i posłał jej uśmiech. Mimo okularów zasłaniających oczy, sam uśmiech wystarczył, żeby serce zabiło jej mocniej.
– Ale wiesz, co się mówi: pieniądze szczęścia nie dają.
– Racja, ale można za nie kupić niemal wszystko inne. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a potem pomyślała o panu Gasparze uwięzionym w wieży przez strach, który nie pozwalał mu pokazać twarzy. Lance miał rację. Nie można kupić szczęścia.
– Jaki on jest?
Lance nie odrywał oczu od drogi, a wiatr poruszał jego długimi, falującymi włosami.
– Skryty – odpowiedział w końcu.
– Nie pytałam o nic osobistego. Po prostu zastanawiam się, jaki jest. Tak ogólnie.
– Smakował mu lunch.
– Tak? – Zrobiło jej się miło. – Cieszę się.
– On też, I ulżyło mu, że teraz ty gotujesz.
– Od jak dawna pracujesz u niego?
– Odkąd pojawił się na wyspie pół roku temu.
– Już tu mieszkałeś?
– Przyjechałem w tym samym czasie.
– Och. – Zastanawiała się chwilę. – Jak on ma na imię? Skupił się na chwilę na prowadzeniu, a dopiero po chwili odpowiedział.
– Guy.
– Guy Gaspar?
Zastanawiała się chwilę nad tym imieniem i doszła do wniosku, że ma w sobie siłę i brzmi intrygująco. Dobre imię dla średniowiecznego rycerza. Wyobraziła sobie poranionego w bitwach normańskiego wojownika, który chowa twarz za przyłbicą. Stając na tyłach wielkiej sali, cierpiał, tęskniąc za damą, którą mógł podziwiać tylko z daleka. Czy na zawsze pozostanie jej sekretnym wielbicielem? Czy może ona wyciągnie go z cienia swoją miłością, nie będzie dbała o blizny na jego twarzy? Miłość uleczy rany w jego sercu.