Westchnęła.
Marzenia jednak rozwiały się, gdy zjechali ze wzgórza. Lance skręcił na główną ulicę miasteczka, gdzie po jednej stronie ciągnęły się sklepy, po drugiej port.
Miasteczko ponownie oszołomiło Amy czystością i barwnością. Każda z wysp, które widziała, miała odmienny charakter. Na większości mieszkali czarnoskórzy potomkowie niewolników, którzy mówili po angielsku z akcentem łączącym brytyjskie i kreolskie naleciałości. Tutaj dominowali Francuzi. Kawałek Europy na Karaibach, gdzie sławy i bogacze przyjeżdżali odpocząć z dala od tłumów.
Kiedy jechali, starała się nie gapić na rzędy jachtów przycumowanych tak blisko siebie, że można było przejść z jednego końca portu na drugi, nawet nie mocząc nóg. Łodzie nosiły nazwy portów całego świata. Steward w uniformie na rufie jednego z jachtów wstawiał właśnie świeże kwiaty do wazonu na stole nakrytym do obiadu. Na sąsiedniej łodzi członek załogi polerował metalowe części – brąz lśnił w popołudniowym słońcu.
– Mój Boże – westchnęła. -Wyobrażasz sobie takie życie? Mieć służbę na pokładzie własnego jachtu?
Zaśmiał się, najwyraźniej rozbawiony jej zachwytem. W pracy miała do czynienia z kilkoma gwiazdami i ludźmi z pieniędzmi, ale nikim takim jak ci tutaj.
– Nawet nie wiedziałabym, jak się zachować wobec takich ludzi.
– Nie różnią się tak bardzo od innych.
– Poza tym, że wypowiadają kwestie typu: „Mój drogi, dokąd powinniśmy teraz popłynąć?" – powiedziała, doskonale naśladując Katherine Hepburn, a potem dodała tonem Cary'ego Granta – „Nie wiem, najdroższa. Słyszałem, że Jonesowie płyną na Arubę. Może powinniśmy do nich dołączyć". „Och, koniecznie. Aruba to doskonały pomysł o tej porze roku".
Lance zaśmiał się tak głośno, że sama się uśmiechnęła.
– Tres bon! Świetne! Doskonale parodiujesz głosy.
– Dzięki. – Uśmiechnęła się z dumą.
– Lubisz stare filmy?
– Uwielbiam – odparła z zapałem. – A ty?
Dobrze się zastanowił, nim odpowiedział.
– Gaspar bardziej lubi filmy. Mówi, że książki i filmy to rzeczy, dzięki którym życie staje się znośne.
– Prawda. – Jej zdaniem słowa Gaspara trafiały w sedno. Poczuła z nim wspólnotę duchową.
– -Tym właśnie zajmuje się całymi dniami? Ogląda filmy i czyta?
– To dobry sposób na spędzanie czasu, non? Bez takiej ucieczki świat byłby smutniejszym miejscem.
– Zgadzam się.
Pomyślała o matce, która była uwięziona w sparaliżowanym ciele. Wspólnie wymyślały różne historie. Wyobraźnia zamieniła to, co mogło być tragicznym życiem pełnym użalania się nad sobą, w coś magicznego.
Wtedy Meme je rozumiała, ale odkąd mama Amy zmarła z powodu komplikacji wynikających z paraliżu, babcia zaczęła besztać wnuczkę za nieustanne marzenia na jawie – jakby to i przedwczesna śmierć miały ze sobą coś wspólnego.
Przynajmniej obawy Amy – że coś może stać się Meme podczas jej nieobecności – były rozsądne. Poziom stresu u Meme zawsze osiągał absurdalne poziomy, kiedy Amy nie było pod ręką, wyzwalając wszelkiej maści dolegliwości. Lepiej nie mówić, jak podziałałaby na nią wiadomość o jej przygodzie.
Znowu poczuła, że koniecznie musi się skontaktować z domem, i spojrzała na Lance'a.
– Mówiłeś, że w Gustavii jest kafejka internetowa.
– Jak we wszystkich portowych miastach.
– Możemy najpierw tam się zatrzymać?
– Oczywiście. Też mam coś do załatwienia. Zostawię cię tam, a sam rozejrzę się za pracownikami, którzy zajęliby się dziedzińcem. Możemy spotkać się w sklepie… – zerknął na zegarek. – Za dwie godziny?
Zostawi ją i sama będzie musiała trafić do spożywczego? Dech jej zaparło na samą myśl. Nie panikuj, powiedziała sobie. Gustavia to bardzo małe miasto. Pomyślała, że już je trochę poznała. Poza tym będzie mogła wpaść do jakiegoś sklepiku, kupić pamiątkowego T-shirta i jakieś szorty i powiedzieć, że sama poszła po swoje rzeczy.
Mając to na uwadze, starała się zapamiętać charakterystyczne miejsca, kiedy labiryntem wąskich uliczek jechali wzdłuż portu. W tym mieście z pewnością nie brakowało sklepów, ale wyglądały na potwornie drogie.
Zatrzymał się na drugim końcu portu.
– Kafejka internetowa jest tutaj.
Zauważyła ją parę sklepów dalej, a potem przyjrzała się reszcie okolicy.
– Jak znajdę spożywczy?
– Jest tam. -Wskazał ponad wodą. – Musisz tylko wrócić tą drogą, którą przyjechaliśmy. Nie możesz nie trafić.
– Jasne.
Spojrzała we wskazanym kierunku i zobaczyła niewielki sklep spożywczy dokładnie po drugiej stronie portu. Radosne kosze owoców stały przed frontem na chodniku. Był raptem kawałek dalej, tak że prawie mogła odczytać szyldy w oknach. Na pewno trafi tam piechotą.
– Dobrze. – Pokiwała głową. – Spotkamy się na miejscu.
Kiedy wysiadła z samochodu i patrzyła, jak Lance odjeżdża, straciła pewność siebie. Wczoraj stała w tym samym porcie i patrzyła, jak statek wycieczkowy znika na horyzoncie. Odezwało się echo paniki, którą wtedy czuła, ale wzięła się w garść. Da sobie radę. Na pewno da sobie radę.
Zakaz wszelkiej paniki.
Rozdział 4
W obliczu wyzwania pierwszy krok to zachować spokój.
Jak wieść idealne życie
Amy często zastanawiała się nad określeniem „kafejka internetowa". Kiedy weszła przez drzwi ze szkła i metalu, odkryła, że to miejsce jest jeszcze ciekawsze, niż sądziła. Słowo „kafejka" kojarzyło jej się z siedzącymi wokół małych stolików ludźmi, zajadającymi wyrafinowane kanapki, sute desery i sączącymi cappuccino podawane przez kelnerów w czarnych spodniach, białych koszulach i w długich, białych fartuchach. Rozmowy i śmiech mieszają się ze śpiewem piosenkarki siedzącej w kącie na stołku barowym i przygrywającej sobie na gitarze.
Ta kafejka w niczym nie przypominała takiego miejsca.
Pachniało tu potem. Jarzeniówki buczały nad głowami, a zniszczona, pokryta linoleum podłoga wymagała solidnego mycia. Klientami byli głównie członkowie załóg z różnych statków. Siedzieli razem, ramię w ramię przy wąskim pulpicie, który biegł wzdłuż trzech ścian.
Mimo ewidentnych wad to miejsce ją zafascynowało. Jak by to było pracować na jednym z takich statków wycieczkowych albo handlowych? Ile świata widzieli ludzie siedzący w tym pomieszczeniu?
Sama poczuła się trochę jak światowiec, gdy podeszła do pracownika za kontuarem. Nie wyglądał dużo porządniej od podłogi, a gra na PlayStation pochłaniała całą jego uwagę.
– Przepraszam? – powiedziała, mając nadzieję, że usłyszy ją mimo słuchawek. Kiedy nie zareagował, powtórzyła głośniej. – Przepraszam. Może mi pan pomóc?
Zerknął na nią poirytowany.
– Nigdy wcześniej tego nie robiłam – przyznała się. – Jak mam skorzystać z tych komputerów, aby wysłać e-mail?
Westchnął ciężko, zsunął się ze stołka i pomógł jej zalogować się na jednym z nielicznych, nieużywanych komputerów. Kiedy odszedł, Amy zagapiła się na nieznajomą klawiaturę, na której zobaczyła kilka dodatkowych, nieznanych klawiszy. Szybko odkryła, że kilka klawiszy zacinało się albo w ogóle nie dawały się wcisnąć. W końcu udało jej się wejść na stronę, gdzie mogła sprawdzić swoją pocztę.