Przejrzała listy i zorientowała się, że przyjaciółki już zaczęły się martwić, ponieważ od wczoraj się nie odzywała. Napisała odpowiedź, posługując się symbolami, żeby zastąpić litery, które nie działały.
Temat: Wszystko w porz@dku
Wiadomość: Przykro mi, że się przeze mnie m@rtwiłyście. N@pr@wdę nic mi nie jest, @!e ostatnie dw@ dni to pr@wdziw@ przygod@.
Potem zaczęła opisywać, co się wydarzyło.
Maddy odpowiedziała natychmiast: Amy! Mój Boże! Musiałaś być przerażona. Jak ci pomóc z powrotem do domu?
Natychmiastowa propozycja pomocy sprawiła, że Amy się wzruszyła. Starała się powstrzymać łzy, gdy pisała: Nic nie musicie robić. D@ł@m sobie r@dę. I wrócę do domu tak, żeby zd@żyć na wieczór p@nieński. Poproszę Eldę, żeby rozesł@ł@ z@proszeni@ – z@kł@d@j@c, że zgodzi się pr@cować z@ mnie do mojego powrotu. @le to chyba nie będzie problem. Chyba bardzo ucieszył@ się na myśl o prowadzeniu biura i opiece nad Meme. Jedyny kłopot w tym, jak powiedzieć Meme, że wrócę później. Śmiertelnie się boję, że kiedy o tym usłyszy, tak się z@cznie z@m@rtwi@ć, że dost@nie z@w@łu. Szkoda, że Christine jest w Kolor@do, bo mogł@by osobiście przek@z@ć wi@domość. Choci@ż z drugiej strony Meme nadal jest obr@żon@, bo Christine n@zw@ł@ j@ hipochondryczk@ tuż przez naszym wyjazdem do ciebie, do S@nta Fe. M@ddy, może ty byś mogł@ z@dzwonić do niej i zapewnić, że nic mi nie jest, to wtedy jakoś lepiej to przyjmie?
Maddy: Oczywiście, że zadzwonię. Przecież wiesz. Ale nie przejmuj się wieczorem panieńskim. Nie musisz dodatkowo zawracać sobie tym głowy.
Amy: @le j@ chcę się tym z@j@ć. Tylko porozm@wi@j z Meme w moim imieniu. N@piszę jutro, żeby dowiedzieć się, co u niej.
Maddy: Jestem pewna, że nic jej nie jest. Ale co z tobą? Co z twoim bagażem? Dobre nieba, Amy, dzwoń do mnie, na mój koszt, jeśli trzeba, to pomogę ci wszystko załatwić. Serio!
Amy pracowała nad odpowiedzią, coraz bardziej denerwując się z powodu klawiatury. Kiedy w końcu udało jej się napisać zapewnienie, że wszystko będzie dobrze, wiadomość zniknęła z ekranu, nim zdążyła ją wysłać. Zagapiła się z niedowierzaniem. Powstrzymała wściekłość i znowu zaczęła pisać, dlaczego nie potrzebuje pomocy, ale i tym razem komputer pożarł odpowiedź. Prawie wrzasnęła.
Poddała się i wystukała tylko: „Nic mi nie będzie. Odezwę się", i wysłała tę notkę, nim zdążyła zniknąć. Widząc, że prawie jej się kończy czas, pospiesznie załatwiła sprawy z Eldą. Ta kobieta, uosobienie spokoju, obiecała, że zostanie w pracy, i zapewniła ją, że pomijając kilka przedstawień, Meme ma się świetnie. Amy ma się uspokoić i odpoczywać.
W następnej chwili skończył jej się czas. Ekran poczerniał. Ogarnęła ją panika.
„Kilka przedstawień"? Co Elda chciała przez to powiedzieć?
Amy przycisnęła rękę do bijącego serca i zastanawiała się, czy nie wykupić jeszcze chwili na e-mailowanie. Ale co mogła zrobić? Przez cały dzień pytać: „Na pewno Meme nic nie jest?".
Elda napisała, że Meme ma się dobrze, a Amy wróci jutro i o wszystko ją wypyta.
Poza tym panika, która ją wtedy ogarnęła, leżała w samym sercu lęku, któremu obiecała stawić czoło. Bała się podróżować nie dlatego, że jej mogłoby przydarzyć się coś złego, ale z powodu obawy, że podczas jej nieobecności coś złego wydarzy się w domu. Gubienie się tylko intensyfikowało ten lęk.
Ale musiała zrobić coś, aby ten strach przestał rządzić jej życiem. Tak, Meme była stara i krucha, i zgadza się, Amy nadal będzie się nią opiekować po powrocie do domu, ale musiała im obu udowodnić, że może opuścić dom i żadnej z nich nie przydarzy się wtedy nic tragicznego.
A co jeśli jednak stanie się coś okropnego?
Przestań, Amy, przestań! – nakazała sobie w duchu. Kilka głębokich oddechów ją uspokoiło.
Zdecydowana pokonać swój lęk, opuściła kafejkę i podjęła się następnego zadania: musiała kupić sobie trochę ubrań. Przy odrobinie szczęścia zrobi to po drodze do spożywczego. Osłoniła oczy i spojrzała na sklep, który pokazał jej Lance. Żeby się tam dostać, musiała obejść port, nie tracąc z oczu wody i mieć ją cały czas po lewej. Czy to takie trudne?
Szybko jednak zdała sobie sprawę, że to wiele trudniejsze, niż jej się zdawało. Restauracyjki przy porcie zmusiły ją, aby skręciła w stronę wzgórza, w labirynt wąskich uliczek. Samochody i skutery śmigały, wioząc miejscowych i turystów. Sklepy dopiero otwierano z powrotem, ponieważ zamykano je każdego dnia na sjestę między dwunastą a drugą trzydzieści. Widziała butiki reklamujące wszelkie markowe ubrania: Prady, Versace, Hugo Bossa, DKNY. Na innych wystawach lśniły warte fortunę, wolne od cła brylanty, złoto i inne szlachetne kamienie. Mijała galerie sztuki, sklepy z pamiątkami, obuwnicze… Dobry Boże, czy kobiety naprawdę chodzą na tak wysokich obcasach? I te ceny! Kto by zapłacił tyle pieniędzy za maleńki paseczek skóry przyczepiony do dwunastocentymetrowych szpilek?
Dlaczego nie mogła wylądować na którejś z tych wysepek, gdzie miejscowe kobiety sprzedawały we wszystkich sklepach z pamiątkami w portach tanie tropikalne koszulki? Wyspie, która obsługiwała zwykłych ludzi, takich jak ona?
Ta myśl uświadomiła jej, że ludzie wokół plasują się w dwóch kategoriach: ci eleganccy, którzy rzeczywiście pasowali do tak ekskluzywnego otoczenia, i gapie patrzący z rozdziawioną buzią jak ona.
Wyobraziła sobie, że należy do tej pierwszej kategorii. Mieszka tu na stałe, pomyślała. Idzie właśnie na targ kupić kilka drobiazgów, butelkę wina i rzecz jasna świeżo upieczoną bagietkę. W każdym romantycznym filmie ze sceną zakupów widać było bagietkę wystającą z torby. I bukiet kwiatów.
Kiedy szła ulicami, wyobrażała sobie, jak skinieniem głowy wita sąsiadów, którzy przysiedli na kawę i z rozbawieniem patrzyli na gapiów. Właściciele sklepów wołaliby do niej po imieniu i machali, ponieważ regularnie robiła u nich zakupy.
Prawie się zaśmiała, gdy uświadomiła sobie, że pod pewnymi względami jej fantazja była prawdziwa. Rzeczywiście mieszkała na tropikalnej wyspie, chociaż tylko chwilowo, i właśnie szła na zakupy. A jeśli idzie o ubrania, to musiała wziąć się poważnie do roboty, nim skończy jej się czas.
Kiedy o tym myślała, przyjemny aromat zaleciał z pobliskiej restauracji. W brzuchu jej zaburczało. Przez cały dzień zjadła tylko przegryzki dla dzieci, które miała w torbie plażowej. Po tym, jak skarciła się, żeby nie objadać się w czasie szykowania lunchu dla pana Gaspara, koniec końców nic nie zjadła. To kiepski pomysł, bo zapominanie o regularnych posiłkach zawsze kończyło się u niej przybieraniem na wadze.
Ale co z tym fantem zrobić?
Skreśliła siedzenie w kawiarnianym ogródku. To zajęłoby zbyt wiele czasu, a potrzebowała tylko coś przegryźć, żeby wytrzymać, nim wróci do fortu.
Jej spojrzenie przyciągnęły wesołe, czerwono-białe plażowe parasole, ocieniające wózek lodziarza. Aż jej ślinka pociekła. Próbowała zdławić tę chętkę, ale… cóż, to były dwa stresujące dni. Czyżby nie zasłużyła na odrobinę przyjemności? Od wieków nie pozwoliła sobie na lody. Co złego w jednej małej porcji?
Niczym odpowiedź na to pytanie pojawiła się elegancka kobieta – wysoka i smukła jak brzoza, o długich, ciemnych włosach i zabójczej opaleniźnie. Właśnie zatrzymała się, żeby kupić sobie lody. Widzisz, pomyślała Amny, można jeść lody, a i tak pozostać chudym.